O muzyce
Dopiero co recenzowałem nader atrakcyjny zapis świetnego koncertu z ACT-owskiej serii "Jazz at Berlin Philharmonic", tym razem część IV poświęconą akordeonowi, a tu proszę, do rąk wpadł mi istny brylant w postaci nagrania pochodzącego z Sardynii trębacza Paolo Fresu i włoskiego bandeonisty Daniele di Bonaventury. Wygląda więc na ciąg dalszy prezentacji możliwości współczesnej gry na akordeonie.
Rzecz jest jednak o wiele bardziej złożona, choć wspomniany koncert jak najbardziej nadaje się jako swoisty, fakt, szeroko zakrojony, wstęp do wsłuchania się w płytę "In Maggiore", która stanowi jednak swego rodzaju poważne wgłębienie się w muzykę wykonywaną między innymi na rzeczonym bandeonie. Jest owa płyta również nieco bardziej zaawansowaną propozycją dla wielbicieli dobrej muzyki spod znaku eicherowskiego ECM-u i to w najlepszym tego określenia znaczeniu. Panowie grali już razem z zespołem wokalnym A Filetta na płycie "Mistico Mediterraneo" i krążek "In Maggiore" zdaje się być nieco bardziej kameralnym rozwinięciem tamtej, również ciekawej i pięknej muzyki.
Wielce wymowna jest okładka płyty i zdjęcia wewnątrz książeczki. To, że w trakcie koncertu di Bonaventura siedzi, jest zrozumiałe ze względu chociażby na wagę instrumentu. Jednak siedzący trębacz to zjawisko rzadkie i w tym kontekście wielce wymowne. Mianowicie od pierwszych nut ogarnia nas ujmująca atmosfera skupienia, pełnego ciszy pochylenia się nad muzyczną materią kolejnych zachwycających opowieści i nie zmieniają tego pojawiające się tu i ówdzie przyspieszenia rytmu i akcji.
Pobrzmiewający wczesnym Milesem Fresu otula nas ciepłym dźwiękiem trąbki i fluegelhornu. Chwilami wydaje się, że zastępuje niewielki skład zespołu muzyki kameralnej. Dotyczy to zresztą tak samo akordeonu. Odniesienia do klasyki są zresztą w przypadku tej płyty jak najbardziej na miejscu. Gra di Bonawentury jest bardzo impresjonistyczna i zamyślona, choć potrafi zaskoczyć i potrząsnąć słuchaczem. Muzycy eksponują czyste piękno melodii i brzmienia. Całość nastraja do muzycznej medytacji i potrafi przynieść sporą dawkę ukojenia, jednocześnie zwracając uwagę na mnóstwo ciekawych harmonii i akcentów. Szczególnie Fresu zwraca na siebie uwagę, krążąc wokół poszczególnych akordów di Bonaventury. Jego trąbka jest raczej wycofana i wyciszona, co tym bardziej podkreśla fragmenty pełniejszych rekapitulacji czy zaznaczeń głównych motywów poszczególnych kompozycji. Liczba muzyków ma się odwrotnie proporcjonalnie do rozmachu, głębi i ewokowanych odczuć. Muzyczne dialogi i celebracje obydwu panów wciągają i są na wskroś filmowe, pełne ujmującego liryzmu i nostalgii. Muzyka o ogromnej przestrzeni, pełna powietrza i w ogóle grana na długim, kojącym oddechu. Sporo w niej niedopowiedzeń, muśnięć i pobłysków czegoś większego. Z drugiej strony słychać często specyficzną fizyczność gry, pracę instrumentów, co w sumie nadaje całości niekłamanego waloru autentyczności i kruchości muzycznego materiału. Repertuar jest cokolwiek urozmaicony, sięga od wpływów latynoskich po czysto włoskie, łącznie z puccinowską "Quando Me'n Vo". Jest religijne "Kyrie eleison", neapolitańska pieśń "Non ti scondar di me" de Curtisa czy bardziej dramatyczna opowieść "El Pueblo Unido Jamas Sera Vencido" poświęcona Victorowi Jara, zamordowanemu wojownikowi oporu z Chile. Zachwyca tęskna bretońska kołysanka "Ton Kozh". Wszystko sprowadzone jest do poziomu prostych, bliskich człowiekowi opowieści, pełnych zrozumienia i czułości. Generalnie panuje nastrój minorowy, choć chwilami zdaje się przebijać z niego pewna jasność nadziei w otwartości motywu kończącego tę przepiękną płytę. ★ ★ ★ ★ ★
O dźwięku
Przepraszam za wyrażenie, ale mamy tu do czynienia z ECM-em pełną gębą. Materiał nagrano w studiu w Lugano pod kierownictwem inżyniera dźwięku Stefano Amerio. Cisza w muzyce, uwrażliwienie na to, co niedopowiedziane i ten wszechobecny spokojny oddech, a zarazem ogromna bliskość muzyków i zanurzenie w muzyce – to wszystko nie pierwszyzna dla niemieckiej wytwórni i w takich przypadkach należy być wdzięcznym za maestrię w tym fachu. ★ ★ ★ ★