Marka McIntosh należy do najbardziej rozpoznawalnych w światku audio. Urządzenia tej firmy kojarzą się z charakterystycznym wyglądem oraz niekoniecznie niskimi cenami. Sporym zaskoczeniem jest więc urządzenie oznaczone symbolem D100. Zaskoczenie wynika z ceny tego urządzenia – jak na tego producenta niewysokiej. A jeśli dodamy do tego, iż w tym urządzeniu wykorzystano wiele rozwiązań z topowego obecnie, zintegrowanego odtwarzacza płyt CD McIntosha, zdziwienie będzie jeszcze większe. Oczywiście to bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza dla miłośników muzyki, którzy kochają design tej legendarnej marki, ale niekoniecznie byli sobie w stanie pozwolić na jej produkty. To także rozwiązanie dla posiadaczy odtwarzaczy bez wejść cyfrowych, dzięki któremu będą mogli podłączyć do systemu kolejne źródła cyfrowe.
D100 można określić mianem przetwornika cyfrowo-analogowego, jako że jest to jego podstawowa funkcja, więc część potencjalnych użytkowników będzie zapewne korzystać wyłącznie z niej właśnie, jednakże sam producent określa go mianem cyfrowego przedwzmacniacza stereofonicznego (digital stereo preamplifier). Jest to bowiem sterowane pilotem urządzenie wyposażone w pięć wejść cyfrowych (2 koaksjalne, 2 optyczne, 1 USB), posiadające zarówno regulowane, jak i stałe (o stałym poziomie sygnału wyjściowego) wyjścia analogowe. Może więc pełnić funkcję po prostu przetwornika cyfrowo-analogowego, ale, używając wyjść z regulowanym poziomem sygnału, można sterować nim bezpośrednio końcówką mocy, a wówczas będzie on pełnił funkcję przedwzmacniacza. Określenie "cyfrowy przedwzmacniacz" nie oznacza bynajmniej zastosowania cyfrowej regulacji głośności, a jedynie fakt, iż nie ma tu analogowych wejść, a jedynie cyfrowe. D100 wyposażono w pełną sekcję przedwzmacniacza, z analogową regulacją głośności, która, jeśli korzystamy z wyjść stałych, nie jest w ogóle częścią ścieżki sygnału. Analogowa regulacja głośności, zwłaszcza w niedrogich urządzeniach, zwykle gwarantuje wyższą jakość dźwięku niż cyfrowa, a wyłączanie ze ścieżki sygnału niepotrzebnych w danym momencie elementów to z kolei mniej potencjalnych zniekształceń, a więc również zwykle lepszy dźwięk. Słowem – może to i, jak na tę markę, niedrogie urządzenie, ale widać, że niższa cena nie oznacza, że jakość brzmienia przestała się dla konstruktorów liczyć.
Patrząc na D100, nie można mieć nawet najmniejszej wątpliwości, że należy do rodziny McIntosha – ten sam design, ta sama klasa wykonania, ten sam niewątpliwy urok urządzenia vintage'owego. Mamy tu charakterystyczny czarny, szklany front z podświetlanym na zielono logo firmy i nazwą urządzenia, z typowymi gałkami po bokach i czytelnym, niebieskim wyświetlaczem. To też jedna z cech/zalet tej marki – kolejne urządzenia McIntosha mają zawsze określony wygląd, dzięki czemu każde z nich można postawić obok dowolnych innych urządzeń tej firmy i wyglądem bez trudu wpasuje się w cały system. W końcu nawet gramofon McIntosha można rozpoznać już na pierwszy rzut oka.
Ciekawym dodatkiem jest wyjście słuchawkowe na dużego jacka, które, swoją drogą, oferuje więcej niż przyzwoitą jakość brzmienia, bez problemu napędzając większość słuchawek dynamicznych. Owa dobra jakość brzmienia w dużej mierze bierze się z zastosowania dedykowanego układu, a nie korzystania z sygnału z głównych wyjść analogowych, co jest częstą praktyką w przypadku niezbyt drogich urządzeń innych marek. Dodatkowa informacja praktyczna dla potencjalnych użytkowników – przycisk "mute" umieszczony na przednim panelu blisko wyjścia słuchawkowego wycisza wszystkie wyjścia D100 oprócz właśnie słuchawkowego. Spory wyświetlacz pokazuje nam, z którego wejścia cyfrowego korzystamy (numer i nazwę), częstotliwość próbkowania oraz długość słowa. Dodatkowo przy zmianie głośności pokazuje również ustawiony poziom, a także ułatwia korzystanie z setupu (poruszania się po menu i wprowadzania ustawień). Z tyłu znajduje się wspomniany komplet pięciu wejść cyfrowych (przydałoby się jeszcze AES/EBU, nawet jeśli miałoby się to odbyć kosztem np. jednego TOSLINKA), złącza do połączenia z innymi urządzeniami McIntosha (umożliwiające wspólne sterowanie czy włączanie kilku z nich) oraz dwa komplety wyjść analogowych: zbalansowanych i niezbalansowanych, podzielonych na dwie grupy – te ze stałym poziomem sygnału wyjściowego i te z regulowanym.
Proszę nie dać się zwieść charakterystycznemu vintage'owemu wyglądowi tego urządzenia – wejście USB, które w obecnych czasach zwykle najbardziej interesuje nabywców DAC-ów, pracuje w trybie asynchronicznym i akceptuje sygnał o rozdzielczości do 32 bitów i 192kHz; pozostałe wejścia akceptują sygnał do 24/192. Konstruktorzy nie skorzystali z najpopularniejszych obecnie rozwiązań, czyli kości XMOS-a, ale poszli w nieco inną stronę, stosując układ FPGA (Field Programmable Gate Array, czyli bezpośrednio programowalną macierz bramek).
Wnętrze urządzenia rozplanowano na kilku płytkach drukowanych, separując zasilanie, część cyfrową i analogową. Główny przetwornik D/A to ośmiokanałowa kość firmy ESS Sabre (po 4 kanały pracują na kanał lewy i na prawy). Urządzenie wyposażono w pilota zdalnego sterowania – może nie najpiękniejszego jaki znam, ale spełniającego swoje zadanie bez zarzutu. Zakładając, że D100 ma być ofertą skierowaną nie tylko do posiadaczy systemów McIntosha, ale także i innych osób poszukujących DAC-ów na tym poziomie cenowym, można wskazać dwie rzeczy, które uczyniłyby go jeszcze bardziej konkurencyjnym. Po pierwsze, jak już wspomniałem, przydałoby się zbalansowane wejście cyfrowe AES/EBU, po drugie możliwość odtwarzania plików DSD przez USB. Zbalansowane wejście to kwestia praktyczna, jako że sporo audiofilskich urządzeń takie właśnie wyjścia posiada (choćby konwerter USB Bada Alpha), natomiast odtwarzanie DSD to dziś przede wszystkim kwestia "marketingowa" – i owszem, pliki DSD oferują znakomitą jakość brzmienia, ale nagrań w tym formacie, zwłaszcza tych wartościowych, jest jak na lekarstwo. Tyle że wiele osób od możliwości odtwarzania takich plików uzależnia zakup danego urządzenia, licząc, że może w przyszłości dostępność nagrań w tym formacie będzie większa. Z drugiej strony wielu konkurentów na tym poziomie cenowym nie jest wyposażonych w sekcję przedwzmacniacza, nie może więc sterować bezpośrednio końcówką mocy, a jeśli posiada regulację głośności, to zwykle cyfrową, która w większości wypadków będzie oferować niższą jakość dźwięku.
Jakość brzmienia
Mając na koncie odsłuch już naprawdę sporej ilości przetworników cyfrowo-analogowych, dzielę wszystkie na dwie główne kategorie i nie, nie chodzi o: "dobre i złe", choć i taki podział miałby swoje podstawy. Jak każdy miłośnik muzyki, mam swoje preferencje brzmieniowe i skupiają się one wokół muzykalności, naturalności, barwy i nasycenia dźwięku. Stąd wśród bardzo licznej grupy współczesnych przetworników na własny użytek wprowadziłem dwie kategorie – te, które skupiają się na wymienionych powyżej cechach, oraz te, który stawiają przede wszystkim na transparentność, detaliczność, szybkość i neutralność. Proszę mnie dobrze zrozumieć – to nie jest podział na dobre i złe, lepsze i gorsze, ale na takie, które grają, jak lubię i... no właściwie całą resztę, której klasę mogę doceniać (ba! w kategoriach stricte audiofilskich to te drugie często oferują wyższą klasę), ale niekoniecznie chciałbym ich słuchać na co dzień. I nie jest również tak, że członkowie poszczególnych grup mają wyłącznie wymienione cechy i za grosz drugich. Rzecz raczej w takich, a nie innym wyborach dokonanych przez ich konstruktorów i, biorąc pod uwagę, że właściwie przy budowie wszystkich urządzeń audio trzeba się zdecydować na jakieś kompromisy, w skupieniu się na danym zestawie cech przy nieco mniejszym akcencie na drugą grupę. Słowem urządzenia o pięknej barwie, bardzo muzykalne, o nasyconym dźwięku mogą nadal grać szczegółowo i transparentnie, a te z drugiej grupy oddawać niezłą barwę i nasycenie, tyle że każde z tych urządzeń będzie miało pewne dominujące cechy brzmienia.
Mając jakieś pojęcie o szkole brzmienia McIntosha, zakładałem z góry, że D100 będzie należał do pierwszej z wymienionych grup. Urządzenia tej marki zwykle grają mocnym, nasyconym, często delikatnie ciepłym dźwiękiem z dużą dawką muzykalności. Pytanie oczywiście brzmiało: czy aby konieczność uzyskania tak niskiej (jak na tą markę) ceny nie zmusiła konstruktorów do zbyt wielu kompromisów, które zmieniłyby charakter brzmienia na tyle, że D100 przestałby się mieścić w szkole, czy może raczej w estetyce brzmienia McIntosha? Nic z tych rzeczy. D100, którego słuchałem przede wszystkim jako przetwornika z wyjść o stałym poziomie sygnału, to bardzo muzykalna bestia. Gra gładkim, nasyconym i kolorowym środkiem pasma, dociążoną, dźwięczną górą i mocnym, mięsistym basem. Co najważniejsze, wszystko to składa się w pewną całość, bardzo przyjemną dla ucha, muzykalną i niemęczącą.
Zacznijmy od góry pasma, jak już pisałem dociążonej i dźwięcznej, co przekłada się na przykład na pełne, mocne blachy z niezłymi wybrzmieniami. I choć da się zauważyć delikatne zaokrąglenie tego skraju pasma, to jednak nie przekłada się to ani na zmatowienie dźwięku, ani na utratę szczegółowości czy brak odpowiedniego różnicowania. Blachy są akurat dobrym przykładem, na którym zawsze można posłuchać, czy aby talerze są właściwie różnicowane, czy słychać różnice w odpowiedzi blach na uderzenie, wynikające zarówno z samej siły tegoż, jak i tego, czym są uderzane. Często do takiego testu używam płyty Tria Krzysztofa Herdzina, na której wyjątkowo pięknie udało się uchwycić właśnie blachy perkusji. Słuchając tego nagrania, musiałem przyznać, że w tym właśnie zakresie McIntosh spisywał się naprawdę dobrze. Oferowany przez D100 obraz wysokich tonów był detaliczny, całkiem przejrzysty, pełny powietrza, z oddechem (jak mówią niektórzy) i z pięknymi wybrzmieniami. Słuchając nieco słabszych technicznie nagrań, trudno było nie zauważyć braku wyostrzeń czy wyraźnej ziarnistości, które to cechy często sprawiają, że trudno się tych płyt słucha. McIntosh nieco wygładzał owe szorstkości, sprawiał, że dokuczliwe zwykle syczenie niektórych wokalistów było łatwiejsze do zaakceptowania, że "piasek" w wysokich tonach stawał się łatwiejszy do zaakceptowania, czy może raczej przestawał być elementem psującym przyjemność odsłuchu. Nie było tu jednakże mowy o "zrobieniu" dobrego dźwięku z każdego nagrania – te faktycznie słabe z zapiaszczoną, szeleszczącą górą takie pozostały, bo zabiegi D100 to subtelne działania mogące pomóc jedynie nagraniom z pomniejszymi wadami technicznymi.
Średnica to ta część pasma, w której najłatwiej było wychwycić, że McIntosh oferuje jednak delikatnie ciepły dźwięk. Ja zawsze powtarzam, że to cecha wręcz pożądana, bo przecież w naturze ludzkie głosy nie są zimne, jest w nich zawsze choć odrobina tego naturalnego ciepła, zwykle tożsamego z emocjami, i to samo dotyczy instrumentów akustycznych, grających również głównie w zakresie tonów średnich. I choć owo ciepło w średnicy kojarzy się niektórym z wypchnięciem jej do przodu czy z utratą przejrzystości/czystości, to jednak w tym wypadku właściwie trudno mówić o wyraźnej preferencji tej części pasma czy o utracie transparentności. Balans tonalny wydawał się co prawda przesunięty delikatnie w dół, z malutkim akcentem na niższej średnicy, który sprawiał, że wokale wypadały mocno i namacalnie, ale, jak już pisałem, nie było tu ewidentnego wypchnięcia ich do przodu, natomiast było mnóstwo intensywnych emocji budujących prawdziwy klimat wielu nagrań. Czystość głosów czy dźwięku instrumentów akustycznych, klarowność detali, takich jak faktura, barwa pokazywały, że owa odrobina ciepła w tej części pasma nie zmniejsza jego przejrzystości, możliwości zajrzenia w głąb dźwięku. I wcale nie trzeba się jakość szczególnie wysilać, by usłyszeć te elementy, mimo że nie są one podane w tak dobitny, wysoce analityczny sposób, jak to robią przetworniki z mojej umownej drugiej grupy/szkoły dźwięku. Niektóre przetworniki nawet na tym poziomie cenowym potrafią nieco lepiej pokazać szybkość ataku, narastania dźwięku, np. przy szarpnięciu struny gitary akustycznej czy klasycznej, ale już w zakresie podtrzymania nuty czy wybrzmień D100 spisywał się bardzo dobrze.
Na dole pasma także działo się sporo. Bas schodził nisko, był dociążony, acz raczej z gatunku potężnych, mięsistych niż bardzo punktowych, konturowych. Bardzo dobrze wypadał akustyczny bas – potężny, nasycony, ładnie wybrzmiewający. Dobre różnicowanie niskich tonów pozwalało pokazać sporą paletę barw kontrabasu, a ponieważ McIntosh pięknie pokazywał także udział pudła rezonansowego w tworzeniu brzmienia tego instrumentu, więc z ogromną przyjemnością słuchałem płyt Raya Browna czy Garcii-Fonsa. Rytmiczny, płynny sposób grania tego urządzenia sprawiał, że dobrze wypadała na nim muzyka, której istotnym elementem jest rytm. Czy to kawałki bluesowe Johna Lee Hookera, czy Stevie Raya Vaughana, czy świetny koncert Muddy'ego Watersa z Rolling Stonesami – D100 gwarantował dobrą zabawę, przy której cały czas albo stopa, albo ręka (przynajmniej jedna) wybijała rytm. Prezentacja perkusji miała swoje lepsze i ciut słabsze strony. Do tych drugich zaliczyłbym tę samą cechę, o której pisałem już przy średnicy – brakowało mi nieco odpowiedniej szybkości ataku. Na plus natomiast wypadało przekonujące pokazanie wagi każdego uderzenia pałeczki czy sprężystości membrany uderzanego bębna. Podobne wrażenie miałem w kawałkach z ciężkim, elektrycznym basem – z jednej strony ładnie pokazana potęga i niskie zejście, z drugiej chciałoby się, by bas ten był odrobinę szybszy.
To, co ważne w przypadku testowanego urządzenia, to spójność przekazu, umiejętność pokazania "big picture" – dużego, całościowego obrazu muzycznego, malowanego raczej pastelowymi kolorami, na którym nie ma ostrych, kłujących uszy krawędzi, który (kontynuując malarskie porównania) przemawia do słuchacza bardziej barwami niż kształtami. Nie wszyscy muszą uznać taką właśnie prezentację za optymalną dla nich, ale wielu osobom spodoba się taki właśnie sposób prezentacji muzyki – wciągający, niemęczący i po prostu piękny.
Warto wiedzieć
Trudno powiedzieć skąd wzięło się takie upodobania do jabłek u założyciela firmy Apple (jabłko) Steve'a Jobsa, ale z genezą nazwy serii komputerów tej firmy, a mianowicie McIntosh (gatunek jabłek) wiąże się zabawna historia. Otóż, gdy roku w 1984 Steve Jobs, swoją drogą wielki fan wzmacniaczy McIntosh'a, chciał zarejestrować swoje produkty pod nazwa MacIntosh, wówczas biuro patentów odmówiło ze względu na podobieństwo nazwy do marki producenta sprzętu audio - MacIntosh. Steve nie chciał zrezygnować z idealnej jak mu się wydawało nazwy dla komputerów i zwrócił się bezpośrednio do Gordona Gowa (ówczesnego szefa firmy MacIntosh) z prośbą o zgodę na użycie tej nazwy i takową otrzymał. Dlatego pierwsze Maki na tabliczce znamionowej nosiły napis: "Apple i logo Apple są zarejestrowaną marką Apple Computers Inc. MacIntosh jest zastrzeżoną nazwą McIntosh Laboratory Inc., używaną za zgodą właściciela".
Podsumowanie
Konkurencja na rynku przetworników cyfrowo-analogowych jest od kilku lat ogromna. Najtańsze urządzenia kosztują wręcz kilkaset złotych, najdroższe kilkaset tysięcy. W Polsce, oprócz niemałego popytu na urządzenia najtańsze, jest również spory rynek na przetworniki kosztujące od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, więc D100 lokuje się gdzieś w połowie tego przedziału. Brzmieniowo to bardzo muzykalne, grające ładnym, przestrzennym dźwiękiem urządzenie, którego można słuchać godzinami bez zmęczenia. Dodatkowo nie jest zbyt surowe dla słabszych nagrań, co także i ich pozwala słuchać z przyjemnością. W kwestii funkcjonalności z jednej strony ustępuje niektórym konkurentom brakiem zbalansowanego wejścia cyfrowego czy też brakiem możliwości odtwarzania plików DSD, z drugiej jednak strony posiada wbudowany, całkiem niezły przedwzmacniacz z precyzyjną, analogową regulacją głośności oraz dedykowany układ wzmacniacza słuchawkowego. Brzmieniowo na pewno nie zawiedzie miłośników marki, a tych, którzy jakimś cudem McIntosha jeszcze nie znają, może zachęcić do bliższej znajomości z jej produktami, bo skoro tak niedrogie urządzenie gra tak dobrze, to co pokazują inne z wyższych półek cenowych?!