Rok w rok w czasie największej na świecie wystawy High End w Monachium znajduję czas, aby odwiedzić drugą, "konkurencyjną", bardziej kameralną wystawę, odbywającą się równolegle w hotelu Marriott. Jedną z przyczyn jest zwykle znakomita prezentacja elektroniki marki Einstein, która po latach doczekała się polskiej dystrybucji. Chociaż HiFi Delux odbywający się w hotelu Marriott jest imprezą zdecydowanie mniejszą, to jednak warto tam zajrzeć, jeśli już ktoś wybierze się do Monachium na High End Show. Tam właśnie zawsze wystawia się Einstein Audio (acz w 2015 ich elektronika pojawiła się również na większej wystawie), tam co roku można też spotkać Dana Wrighta z ModWrighta (amerykańska marka w tym roku również prezentowana była na obu wystawach) czy brytyjskiego AudioNote'a. Do tego dochodzi sporo mniej lub bardziej znanych marek niemieckich i nie tylko, które choćby ze względu na ogromne koszty uczestnictwa w High End Show raczej nigdy tam nie trafią.
Co roku spędzałem sporo czasu w pokoju Einstein Audio, słuchając udanych prezentacji ich elektroniki z kolumnami AudioMachina, nie mogąc zrozumieć, czemu żaden z polskich dystrybutorów nie podejmuje współpracy z tą uznaną i tak dobrze prezentującą się już nawet w warunkach wystawowych marką. Gdy w lipcu, w czasie wakacyjnych wojaży trafiła się okazja odwiedzenia firmy RCM mającej swoją siedzibę w Katowicach, czekała mnie niespodzianka. Okazało się, że panu Rogerowi Adamkowi Einstein także przypadł do gustu i ledwie tydzień przed moją wizytą gościł u siebie właściciela Einsteina, pana Volkera Bohlmeiera (wraz z małżonką). Nowa, reprezentacyjna siedziba RCM-u zapewne w jakimś stopniu przyczyniła się do faktu, iż panowie doszli do porozumienia i... mamy w końcu polską dystrybucję urządzeń, które tak bardzo mi się podobały. Po odwiedzinach pana Volkera w Katowicach została niemal kompletna oferta Einsteina. Dzięki temu salon katowickiego dystrybutora opuściłem z kilkoma produktami niemieckiej marki w bagażniku. Wśród nich znalazła się otwierająca ofertę integra o nazwie The Tune. Jako że informacja została już podana oficjalnie, mogę dodać, że również kolumny amerykańskiej firmy AudioMachina (której Einstein jest dystrybutorem w Niemczech), tak świetnie spisujące się z elektroniką niemieckiego producenta, trafiły do oferty katowickiego dystrybutora.
Pochodzenie nazwy tej marki wydaje się dość oczywiste, a gdy udałem się na firmową stronę, aby poczytać nieco o filozofii danego producenta, pierwsze co zobaczyłem, to hasło, które można przetłumaczyć jako: EINSTEIN = Muzyka x Technologia² – w ten sposób miałem już ostateczne potwierdzenie. To przecież oczywiste nawiązanie do sformułowanego przez Alberta Einsteina równania E=mc². W moim rozumieniu pokazuje, że produkty tej marki wykorzystują zaawansowane technologie w służbie muzyki, że zachowana jest tu pewna równowaga między technologią a muzyką. To ten ostatni element zachwycał mnie przy każdym dotychczasowym odsłuchu – chodzi mi o muzykalność brzmienia systemów Einsteina. Wcale nie jest łatwo to osiągnąć w warunkach wystawowych, a jednak udawało się to za każdym razem znakomicie, gdy elektronika niemieckiej marki grała z kolumnami AudioMachina. To, że marka dopiero teraz trafiła na nasz rynek, musi dziwić, jako że Volker Bohlmeier stworzył swoją firmę już 25 lat temu. Choć The Tune "tylko" otwiera ofertę niemieckiej marki i nie jest to konstrukcja OTL, z których Einstein słynie, to jednak moje oczekiwania były duże.
Budowa
Wzmacniacz prezentuje się znakomicie – charakterystyczny, lekko wypukły czarny panel frontowy z logo firmy i niewielkim, ale czytelnym wyświetlaczem dotykowym prezentuje się równie elegancko co reszta aluminiowej obudowy. Żadnych gałek, przycisków – obsługa wyłącznie za pomocą dotykowego panelu i pilota – trzeba się do tego przyzwyczaić, ale efekt wizualny jest świetny. Boczne ścianki to czarne radiatory służące do odprowadzania sporych ilości ciepła, jaką to urządzenie produkuje. Także w górnym panelu, po bokach, znajdują się otwory wentylacyjne. Kombinacja czarnego koloru (panel frontowy, radiatory i tylna ścianka) ze srebrnym jest nad wyraz elegancka.
Z tyłu znajdziemy dwie pary solidnych gniazd głośnikowych z dużymi, wygodnymi w użyciu nakrętkami, trzy wejścia liniowe, wejście phono i sąsiadujący z nim zacisk uziemienia oraz wyjście pre out umożliwiające sterowanie osobną końcówką mocy (wszystkie wejścia/wyjścia to gniazda RCA). W dolnej części panelu, pod wejściami liniowymi, znajduje się miejsce, gdzie można zamontować opcjonalny moduł z przetwornikiem cyfrowo-analogowym (nie było go w testowanej sztuce). Wejście phono współpracuje z wkładkami typu MM oraz wysokopoziomowymi MC (wyboru dokonuje się dwiema zworkami znajdującymi się wewnątrz obudowy). W środku znajdziemy spore trafo, tranzystory Sanken w stopniu wyjściowym czy wysokiej klasy przekaźniki, na których zrealizowano selektor wejść. Jakość wykonania i wykończenia jest fantastyczna, a dołączony pilot zdalnego sterowania, nawiązujący wprost do designu wzmacniacza, także może stanowić wzór dla wielu innych producentów – prostota, elegancja i piękne wykonanie.
Jakość brzmienia
Nie raz pisałem, że swój tranzystor, KWA100 SE ModWrighta, wybrałem dlatego, że w przeciwieństwie do wielu innych wzmacniaczy opartych na kwarcu nie gra suchym, technicznym dźwiękiem. Jest bardzo muzykalnym urządzeniem, które zachowując zalety tranzystora – dynamikę, transparentność, dobrą definicję i różnicowanie basu – dba również o wypełnienie i wyrafinowanie średnicy, a w połączeniu z lampowym przedwzmacniaczem również i o trójwymiarowość oraz namacalność prezentacji. Jako fan lampowych SET-ów zwracam ogromną uwagę na te właśnie aspekty i to one zdecydowały o wybraniu tego, a nie innego wzmacniacza do systemu recenzenckiego (którego przecież słucham na okrągło, więc słuchanie go musi mi sprawiać przyjemność).Wystarczyło mi kilka pierwszych minut z Einsteinem, by utwierdzić się w przekonaniu, że to "mój typ", gdyż urządzenie idealnie trafiło w mój gust. Żadnej suchości dźwięku, rozjaśnień, wyostrzeń, żadnego wycofania średnicy – piękne, płynne, spójne i bardzo, ale to bardzo muzykalne granie. Przy takich urządzeniach bardzo trudno jest mi zajmować się oceną dźwięku, jako że króluje muzyka pokazana w piękny, wciągający sposób. I właściwie w tym miejscu mógłbym zakończyć opis, bo mówi on już niemal wszystko, ale wypada mi to jednak nieco rozwinąć.
Zacznijmy od tego, że po The Tune nie należy się spodziewać żadnych nieprzyjemnych niespodzianek nawet w przypadku nagrań słabszych jakościowo. Skąd ten wniosek? W czasie gdy ten niemiecki wzmacniacz gościł u mnie, zdarzyło mi się przesłuchać kilka płyt zespołu U2. Co w tym dziwnego? Otóż, mimo iż jest to jedna z moich ulubionych kapel rockowych, to ich płyt słucham rzadko ze względu na niezwykle słabą realizację niemal wszystkich albumów. Einstein bynajmniej nie zrobił z nich audiofilskich nagrań, ale niejako wydobył na wierzch muzykę, jej wartość artystyczną i emocjonalną, spychając na dalszy plan ich wady realizacji, jak płaskość, matowość, pojawiającą się czasem ostrość brzmienia, słabą klarowność. Troszkę to wszystko wygładził, może delikatnie zaakcentował średnicę i choć wszystkie wspomniane wady nadal tam były, to jednak nie przeszkadzały w słuchaniu i czerpaniu radości z muzyki i niebanalnych tekstów U2.
Dzięki Einsteinowi mogłem cieszyć się talentem Edge'a czy Bono, co niestety nie udawało mi się na większości sprzętów, na których takie próby podejmowałem. Naprawdę dobrze zaprezentowany został wokal, a i gitara Edge'a brzmiała żywiej, bardziej energetycznie niż zwykle. Taki sposób prezentacji muzyki może nie być w 100% zgodny z ideą high-fidelity, ale moim zdaniem ta ostatnia sprawdza się w przypadku dobrze zrealizowanych nagrań, a kompletnie zawodzi w przypadku takich, jak m.in. płyty U2 – zawodzi w sensie: uniemożliwia słuchanie z przyjemnością, sprawia, że takich nagrań po prostu nie chce się słuchać. Ja przeciwko takiej ingerencji w "wierność" nagraniu nic nie mam, skoro pozwala mi ona cieszyć się zwykle omijanymi, mocno zakurzonymi płytami. Co ważne, w wydaniu The Tune nie jest to bynajmniej ocieplone, okrągłe granie czy, jak to niektórzy nazywają, ciepłe kluchy. O nie! Dźwięk, i owszem, należy do kategorii tych naturalnie ciepłych i może jest delikatnie zaokrąglony na górze pasma, a bas na pewno nie należy do bardzo konturowych, ale to jedynie niewielkie odstępstwa od neutralności w stronę naturalności. Z odpowiednimi kolumnami (takimi jak moje, też niemieckie, Matterhorny) Einstein potrafi pokazać lwi pazur. Choćby z płytą AC/DC "Highway To Hell" graną z winyla, w przypadku której doskonale poradził sobie z przekazaniem ogromnej energii, z prowadzeniem rytmu, z oddaniem gitarowych riffów czy słynnej chrypy wokalisty. Jak się okazało, "przyłoić" The Tune także potrafi – bas schodził nisko, był mocny i mięsisty, acz, jak już wspomniałem, niekoniecznie wybitnie konturowy. I choć na pewno testowany Einstein nie jest specjalistą od cięższego grania, to osobom, które takiej muzyki słuchają okazjonalnie (jak piszący te słowa), gdy już im przyjdzie ochota, by nieco "poszaleć", da wiele frajdy.
W moim systemie niemiecki wzmacniacz zagrał tę płytę tak, że nie dało się spokojnie usiedzieć w fotelu – w powietrzu czuć było niesamowitą energię, którą właściwie w każdym kawałku wypromieniowują z siebie australijscy muzycy, a rytm porywał i wciągał tak, że nie wystarczało proste wystukiwanie go ręką czy stopą – dla mnie to najlepszy znak, że rock'n'roll nie jest obcy The Tune. Nie inaczej było przy graniu fantastycznego koncertu Muddy'ego Watersa z gościnnym występem panów z Rolling Stones. Rytm i tempo to absolutne podstawy bluesa i z zadowoleniem stwierdziłem, iż należą one do mocnych stron testowanej integry. Koncert ten zrealizowano w małym klubie, gdzie już nawet sami muzycy Muddiego tłoczyli się na scenie, a gdy doszło do nich kilku gości (oczywiście z Mickiem Jaggerem włącznie), zrobiło się naprawdę ciasno. To, jak dobrze konkretny system stereo potrafi tę płytę zagrać, zależy także od dobrej selektywności, od umiejętności separacji grających bardzo blisko siebie instrumentów. To zadanie wcale niełatwe, ale Einstein poradził sobie z nim naprawdę dobrze. Potrafił pokazać płynny, spójny, wciągający obraz muzyczny, ewidentnie czuł bluesa, ale i pozwalał sobie wybrać dowolny instrument (nie da się ukryć, że to gitary odgrywały tu role główne, a dobrą zabawą było odgadywanie, który gitarzysta w danym momencie prowadzi) i przyglądać się właśnie jemu.
Nie pozwalał za to, by nawet grające obok siebie instrumenty zlewały się w jedno źródło dźwięku, potrafił pokazać, który gitarzysta stoi nieco bliżej, który dalej itd. The Tune to co prawda jeszcze nie poziom rysowania precyzyjnie zdefiniowanych brył każdego instrumentu – potrafią to dopiero dużo droższe wzmacniacze, ale pokazywanie każdego z nich jako trójwymiarowy obiekt, mający "ciało", przychodziło zupełnie naturalnie. Przy tak dużym tłoku na scenie, przy jednoczesnym graniu dynamicznej muzyki i to graniu "na wyścigi", bo przecież na scenie jednocześnie znalazło się wielu znakomitych muzyków, z których każdy musiał się choć trochę popisać, w dźwięk łatwo może się wkraść chaos. Nie w tym przypadku – Ordnung muss sein, jak mawiają Niemcy. Nie wiem, jak by to wyglądało w przypadku trudnych do wysterowania kolumn, ale z moimi Bastanisami The Tune radził sobie znakomicie – świetna kontrola skutkowała definicją i artykulacją na wysokim poziomie. Dlatego też nawet przy tak dużym natłoku informacji (dźwięków) płynących naraz z wielu instrumentów skupionych w niewielkiej przestrzeni nie było żadnych oznak bałaganu – wszystko podane zostało w sposób uporządkowany, a każdy instrument miał swoje miejsce zarówno na dobrze prezentowanej scenie, jak i we współtworzonej muzyce.
Scena to osobny element prezentacji, któremu warto poświęcić chwilę. To jedna z bardzo mocnych stron Einsteina. Duża, głęboka, z dobrą gradacją planów, zaczyna się dość blisko słuchacza, co tworzy wrażenie bliskiego kontaktu z muzyką i muzykami, ale i sięga dość daleko za linię kolumn, dając wrażenie dużej przestrzeni, w której rozgrywa się spektakl muzyczny. A ponieważ, jak już wspominałem, muzycy są ładnie, trójwymiarowo renderowani w przestrzeni, mają "ciało", masę, więc wrażenie namacalności tego, co "widzimy" blisko przed oczami jest naprawdę duże. Sugeruje to pewną preferencję pierwszego planu i faktycznie tak właśnie prezentowana jest muzyka. Dokładność dalszych planów siłą rzeczy nieco spada, ale też i w jakimś stopniu zależy od jakości samego nagrania – im lepsze, tym i Einstein miał więcej do pokazania w tym zakresie.
Nie da się ukryć, że The Tune najbardziej czarował w muzyce akustycznej i wokalach. Na tego typu nagraniach naturalność brzmienia, namacalność, umiejętność pokazana nadzwyczaj bogatej palety barw w średnicy, pełnej powietrza góry pasma i mocnego, mięsistego i bardzo dobrze różnicowanego basu składały się w porywającą wręcz momentami całość. Całymi godzinami słuchałem kolejnych jazzowych i bluesowych płyt bez najmniejszych oznak zmęczenia, czerpiąc z nich ogromną przyjemność. Jak napisałem na początku – to wzmacniacz dla miłośnika muzyki (przede wszystkim, choć nie tylko akustycznej), który ceni naturalność brzmienia wyżej niż neutralność, który woli dać się porwać muzyce, niż zajmować się analizą nagrania. Taki właśnie jest Einstein The Tune – piękne granie!
Podsumowanie
Jeśli tak wygląda otwarcie oferty Einsteina, a miałem okazję testować również świetny, najmniej kosztowny przedwzmacniacz gramofonowy The Little Big Phono, to aż strach pomyśleć, jak grają urządzenia droższe. Nie wiem, czy taki był zamiar Volkera Bohlmeiera, ale The Tune to tranzystor, którego brzmienie zadowoli każdego miłośnika muzyki, nawet jeśli do tej pory był, jak ja, zwolennikiem lampowego grania. To niezwykłe połączenie ciepłego (ale nie ocieplonego), płynnego, spójnego, przestrzennego grania z dynamiką, dobrze różnicowanym, punktualnie prowadzonym (acz nieprzesadnie konturowym) i nisko schodzącym basem. A że i góra pasma jest dźwięczna i eteryczna zarazem, to fantastycznie słucha się i muzyki akustycznej, i elektrycznego bluesa czy nawet rocka. Pewnie fani ciężkiego grania wybraliby inny wzmacniacz do swojego systemu, ale reszta, o ile ten poziom cenowy jest właściwy, doceniłaby, ile satysfakcji z obcowania z muzyką potrafi dać ten niemiecki wzmacniacz. No i urody Einsteinowi nie odmówi chyba nawet największy malkontent. Pięknie wykonane i pięknie grające urządzenie!