Nic Poulson w swoim czasie współtworzył firmę ISOTEC, a po rozstaniu się z nią założył własną, także zajmującą się urządzeniami i kablami prądowymi – ISOL-8. Doświadczenia w obu tych firmach dały mu ogromną wiedzę w zakresie zasilania, a to, jak wiemy, przekłada się na klasę właściwie każdego urządzenia do odtwarzania muzyki. Do tej pory miałem okazję bliżej zapoznać się z jednym modelem kondycjonera prądu ISOL-8, Integrą, i było to jedno z pierwszych tego typu urządzeń, które zrobiło na mnie ogromne (pozytywne oczywiście) wrażenie. Recenzowałem także i przedwzmacniacz gramofonowy z drugiej firmy Nica, Trilogy. To stosunkowo niewielkie, rozsądnie wycenione urządzenie, z osobnym, zaawansowanym zasilaczem, które, moim zdaniem, może spokojnie stawać w szranki ze zdecydowanie droższymi konkurentami i obstawiam, że to zasługa właśnie zasilania. Przyszła w końcu pora na zapoznanie się z kolejnymi produktami, które wyszły spod ręki pana Poulsona – tym razem to lampowy przedwzmacniacz Trilogy 908 oraz hybrydowe monobloki 992.
908-ka to, jak już wspomniałem, stosunkowo niewielki przedwzmacniacz lampowy. Warto wspomnieć, że na początku działalności Trilogy to właśnie urządzenia z bańkami próżniowymi na pokładzie stanowiły podstawę działalności firmy, więc doświadczeń w tym zakresie Nic Poulson zebrał wiele. 908-ka, podobnie jak i testowane monobloki, to urządzenie o niewielkiej szerokości – to, powiedzmy, połowa standardowego wymiaru. Testowany przedwzmacniacz otwiera ofertę tego typu urządzeń marki Trilogy i podobnie jest z dostarczonymi do testu wzmacniaczami monofonicznymi. Urządzenie umieszczono w dość prostej, acz bardzo porządnie wykonanej aluminiowej obudowie z grubym frontem i pokrywą nasuwaną na podstawę z przednią i tylną ścianką – rozwiązanie proste, ale solidne. Istnieje możliwość zamówienia, za dopłatą, kolorowej płyty górnej wykończonej na wysoki połysk – dostępnych jest kilka kolorów. Na froncie umieszczono niewielki czytelny wyświetlacz, dwa przyciski do obsługi menu, pokrętło, którym reguluje się głośność, ale także, w połączeniu ze wspomnianymi przyciskami, porusza się po menu urządzenia. Oczywiście znajdziemy tu także włącznik z towarzyszącą mu czerwoną diodą sygnalizującą pracę urządzenia. Z tyłu umieszczono aż sześć wejść liniowych (RCA) oraz dwa wyjścia RCA (główne i służące do nagrywania), gniazdo zasilania oraz dwa złącza TAS (na gniazdach RJ45). Te ostatnie to własne rozwiązanie Trilogy służące do komunikacji między ich własnymi urządzeniami.
Osobnym "konikiem" Nica Poulsona są bowiem programowalne układy, które z chęcią stosuje w swoich produktach. I tak testowany przedwzmacniacz wyposażono np. w funkcję, która zapewne mocno zdziwi każdego użytkownika stykającego się po raz pierwszy z urządzeniami Trilogy. Mianowicie przy pierwszym uruchomieniu 908-ki, oraz każdym kolejnym po trwającym ponad 30 minut całkowitym odłączeniu od prądu, użytkownik musi... wprowadzić PIN właściwy wyłącznie dla danego egzemplarza. Podobnie jak choćby w przypadku telefonów komórkowych, jeśli nie podamy prawidłowego kodu, nie będzie możliwe korzystanie z przedwzmacniacza – słowem ewentualny złodziej nie będzie miał z Trilogy pociechy. Oprogramowanie 908-ki oraz interface TASLink pozwalają rozszerzyć tę funkcjonalność np. na monobloki 992, które same takiej funkcji nie posiadają. Łączymy urządzenia kabelkami (LAN-owymi), uruchamiamy w przedwzmacniaczu funkcję parowania i... jeśli przy uruchamianiu systemu (po 30-minutowej przerwie w zasilaniu) nie zostanie podany prawidłowy PIN, również i wzmacniaczy nie będzie można używać. Oczywiście istnieje możliwość odwrócenia parowania, gdy chcemy np. posłuchać monobloków z innym przedwzmacniaczem. Oprogramowanie 908-ki pozwala również na takie operacje, jak dowolne nazwanie każdego z 6 wejść czy ustawienie początkowego poziomu głośności niezależnie dla każdego z nich. Urządzenie wyposażono również w zegar, który po pierwsze może nam po prostu pokazywać aktualny czas, a po drugie może służyć jako timer, dzięki któremu zaprogramujemy włączanie i wyłączanie urządzenia, a także ewentualnie sparowanych z nim przez interface TASLink pozostałych elementów systemu Trilogy. W środku pracuje układ single ended w klasie A bez sprzężenia zwrotnego z pojedynczym elementem aktywnym – lampą ECC88. Jak przystało na specjalistę od zasilania, Nic zadbał o ten aspekt i tutaj, choćby poprzez osobne trafa zasilające dla układów audio i dla układów sterujących.
Monobloki 992 umieszczono w obudowach identycznej wielkości jak przedwzmacniacz 908. Front urządzenia to de facto cztery grube płaty aluminium połączone razem, ustawione jeden za drugim z niewielkimi odstępami między nimi – pełnią więc nie tylko funkcję ozdobną, są także radiatorem. Pośrodku płyty czołowej umieszczono niewielką czerwoną diodę sygnalizującą działanie wzmacniacza. Włącznik umieszczono na spodzie urządzenia – to akurat nie jest najwygodniejsze rozwiązanie – nie mam szczególnie grubych palców, a mimo to by użyć włącznika, za każdym razem musiałem nieco każdy monoblok unieść. Rozwiązaniem jest ustawienie ich na dodatkowych nóżkach – ja wykorzystałem Ceramic Discs Franc Audio Accessories (które tak czy owak, zwłaszcza w przypadku urządzeń z lampami na pokładzie, mogę śmiało rekomendować). Przy okazji jeszcze jedna uwaga użytkowa (dla tych, którzy nie czytają instrukcji) – by wzmacniacz wyłączyć, należy przycisk przez chwilę przytrzymać wciśnięty, aż usłyszymy charakterystyczne kliknięcie – dopiero wtedy uruchomiona zostaje procedura wyłączania. To istotne o tyle, że to wzmacniacz hybrydowy ze stopniem wstępnym pracującym w klasie A (ECC88 zajmuje się wzmocnieniem napięciowym) – urządzenie dość mocno się grzeje i nie jest szczególnie energooszczędne, więc o wyłączaniu lepiej pamiętać. Wzmocnieniem prądowym zajmują się już tranzystory – FET, który dostarcza tak ważny i najczęściej używany pierwszy wat mocy, oraz tranzystory bipolarne, które do akcji wkraczają dopiero, gdy zapotrzebowanie na moc wykracza poza możliwości FET-a. Tu także zadbano o zasilanie wysokiej klasy, którym zajmuje się przewymiarowany, liniowy zasilacz, oparty na sporym transformatorze toroidalnym, dławiku oraz baterii kondensatorów Mundorfa. Na tylnym panelu znajdziemy gniazdo zasilania, solidne gniazda głośnikowe, pojedyncze wejście RCA oraz złącza interface'u TASLink.
Jakość brzmienia
Nie będę ukrywał, że po wcześniejszych doświadczeniach z produktami, które wyszły spod ręki Nica Poulsona, moje oczekiwania wobec nietaniego przecież zestawu były spore. Urządzenia, choć niewielkie, prezentują się "poważnie". Nie próbują użytkownika olśnić wyglądem, zostawiając robienie wrażenia brzmieniu. Może owego wrażenia nie robią od pierwszej sekundy, bo jak każde urządzenia z lampami na pokładzie, tak i te muszą kilka/kilkanaście minut popracować, zanim osiągną optymalną temperaturę pracy, a co za tym idzie pełnię swoich możliwości, ale i tak od pierwszych sekund po włączeniu wiedziałem, że wspomnianych oczekiwań nie zawiodą. Pierwsze na co zwróciłem uwagę to sposób budowania przekazu. Trilogy zaczynają na linii, a może nawet i delikatnie za nią, kolumn i od tego miejsca precyzyjnie budują dużą scenę, która może nie wychodzi zbyt daleko poza rozstaw kolumn, ale w głąb sięga naprawdę daleko. Bezpośrednio z takim sposobem budowania przekazu wiąże się jego kolejna cecha – nie ma w nim za grosz ofensywności. Wiele urządzeń przybliża wydarzenia na scenie do słuchacza, czasem próbuje go niemal otoczyć muzykami, ale nie Trilogy. Jak na prawdziwym koncercie, nawet jeśli siedzimy w pierwszym rzędzie, znajdujemy się co najmniej 2–3 metry od sceny, od najbliższych muzyków czy wokalisty. Nie ma tu więc efektu aż takiej bliskości z nimi, wrażenia, że można ich dotknąć, gdy tylko wyciągniemy rękę, ale przecież taka sytuacja właściwie nigdy nie ma miejsca w rzeczywistości, to efektowne, ale jednak oszustwo, popełniane przez wiele urządzeń. To, co pokazuje testowany zestaw, jest bardziej realistyczne – instrumenty rozstawione w różnych odległościach od słuchacza mają trójwymiarową postać, prawidłową, acz zeskalowaną (bo w końcu oglądamy je z pewnej odległości) wielkość. Jak najbardziej można więc mówić o namacalności, ale takiej bardziej realnej – widzimy przed sobą (acz nie na wyciągnięcie ręki) ładnie zarysowane instrumenty naturalnej wielkości. Każdy z nich jest więcej niż tylko punktem czy nawet plamą w przestrzeni. Ma się poczucie, że to trójwymiarowa bryła, która ma odpowiednie wymiary i masę. Przestrzeń między nimi wypełniona jest powietrzem, "widać", jak każdy instrument swobodnie oddycha. Ta cecha jest specjalnością urządzeń lampowych, a hybrydowa konstrukcja czerpie z tego pełnymi garściami.
Testowany zestaw Trilogy charakteryzuje także bardzo dobra selektywność, co doskonale słychać choćby na nagraniach live z małych klubów, w których muzycy występują stłoczeni na niewielkiej scenie. Tak jest choćby w słynnym "Jazz at the Pawnshop" Arne Domnerusa i jego zespołu czy fantastycznym koncercie Muddy'ego Watersa "Live at the Checkerboard Lounge", na który wpadli przebywający w Chicago muzycy Rolling Stones, by posłuchać jednego ze swych idoli, a ten zaprosił ich na scenę. Ten pierwszy koncert, jedno z najlepiej zrealizowanych koncertowych nagrań jazzowych, zna niemal każdy fan gatunku. Jeśli nawet tradycyjne, melodyjne granie zespołu niekoniecznie trafia w bardziej awangardowe gusta, to właśnie fantastyczna realizacja nagrania, na którym uchwycono nie tylko samą muzykę, ale i akustykę pomieszczenia, oraz odgłosy płynące z widowni, w tym szczęk naczyń i sztućców czy nawet rozmowy (przynajmniej na początku), sprawia, że to obowiązkowa pozycja w kolekcji. Płyta ta to dla mnie test wspomnianej już selektywności danego systemu/jego elementów, bo grupa muzyków mocno tłoczyła się na niewielkiej scenie. Trilogy zaliczyło ten test śpiewająco – umiejscowienie każdego z instrumentów w konkretnym miejscu nie stanowiło problemu, każdy z nich można było swobodnie, bez wysiłku śledzić. Kolejny element to akustyka sali – rzecz, którą sprawdzać można właściwie tylko używając dobrych nagrań live i to takich, gdzie ten aspekt odpowiednio dobrze zarejestrowano. I znowu – żadnych zastrzeżeń, wszystko było na swoim miejscu – od początku do końca było jasne, że wydarzenie odbywa się w stosunkowo niewielkim klubie, z rozstawionymi stolikami, przy których ludzie dokonują konsumpcji, przynajmniej dopóki muzyka ich całkowicie nie pochłonęła. Kolejny aspekt – genialnie wręcz zarejestrowana dźwięczność wibrafonu. Tu przyznaję, że niedoścignionym wzorem dla mnie są najlepsze wzmacniacze SET (choćby Kondo Souga) i żaden, nawet najdroższy wzmacniacz tranzystorowy nigdy im nie dorównał (w tym aspekcie). Nie mogłem więc tego wymagać od testowanego hybrydowego zestawu, ale i tu, wobec braku ogromnych oczekiwań, Trilogy zaskoczyły mnie pozytywnie. Wibrafon był bardzo żywy, uderzenia pałeczek były szybkie, a i odpowiedź następowała błyskawicznie, każdy dźwięk był bardzo czysty i dźwięczny, i choć może nie była to aż taka dźwięczność, aż taka wibracja powietrza, którą czuje się wręcz pod skórą (jaką potrafią zaserwować SET-y), to słuchało się tego z ogromną przyjemnością. Kolejnym aspektem są wybrzmienia, a tych testowany system nie skąpił – niewiele rzeczy tak mnie irytuje, jak sztucznie skracane wybrzmienia, ucinane z niewiadomego powodu. Nawet jeśli wybrzmienia w wydaniu angielskiego zestawu nie były aż tak długie, tak swobodne, jak to potrafią pokazać wzmacniacze lampowe, to tu co najwyżej były one nieco za wcześnie wytłumiane, ale w sposób łagodny, stopniowy. Wspomniany koncert Muddy'ego Watersa, jednego z mistrzów bluesa, to z kolei popis Trilogy w zakresie tempa i rytmu – dwóch najważniejszych elementów tej muzyki. Te klocki po prostu czują bluesa! Połączenie tej zalety ze wspominaną selektywnością, z umiejętnością pokazania pozamuzycznych elementów otoczenia muzyków dało rewelacyjny efekt. Uwielbiam tę płytę i słuchałem jej na bardzo wielu urządzeniach, ale na niewielu aż tak znakomicie się bawiłem, śledząc popisy dołączających stopniowo do zespołu członków Rolling Stones. Testowany system pięknie pokazał zaskakująco nieśmiałego (na początku) Micka Jaggera, który rozkręcał się z każdym kawałkiem, czy, jak zawsze lekko zblazowanego, Keitha Richardsa pięknie wiosłującego bluesa na swojej gitarze, ale także i fantastycznie reagującą, siedzącą bardzo blisko sceny publiczność. Uwagę zwracały też charakterystyczne wokale zarówno Muddiego, jak i Micka, które, choć w żaden sposób niewypchnięte do przodu, wraz z gitarami liderowały całej spontanicznej imprezie. Oba odpowiednio szorstkie czy chropowate, głos Muddiego od początku mocny, Micka na początku wyraźnie zdradzał objawy tremy, dopiero później wszedł na odpowiednie "obroty". Wszystko to było widać jak na dłoni!
Kolejnym ważnym elementem tej prezentacji była dynamika. Tę w skali mikro podziwiałem już na "Jazz at the Pawnshop", słuchając instrumentów akustycznych, delektując się cieniowaniem najdrobniejszych nawet niuansów, zmian barwy i dynamiki, dzięki którym tak naprawdę słychać, dlaczego jedni muzycy są mistrzami, a inni jedynie solidnymi rzemieślnikami. Na płycie Watersa większe wrażenie robiła dynamika w skali makro, w elektrycznym graniu jednak ważniejsza. Już na tych dwóch przykładach słychać było wyraźnie, że Trilogy to bardzo uniwersalne wzmocnienie, które sprawdza się w pełnej niuansów muzyce akustycznej, ale i bez wysiłku daje radę, gdy trzeba nieco mocniej "przyłożyć", pokazać drive elektrycznych gitar czy mocniej pracującą perkusję. Podobne wrażenie odniosłem, słuchając płyty Lee Ritenoura, "6 Strings Theory", czy fantastycznej "A Tribute to Jack Johnson" wielkiego Milesa. Na obu tych płytach ważne role (w większości kawałków) grają gitary basowe – mocne, ciężkie, nigdzie się niespieszące, które słuchaczowi pozwalają smakować ciężar każdego szarpnięcia struny. 908-ka z 992-kami zaimponowały mi swoim spokojem, brakiem pośpiechu (nie mylić ze spowolnieniem!), pięknym, ale nie przesadnie analitycznym cyzelowaniem ważnych detali. Trąbka Milesa miała piękną barwę, świetnie słychać było wybrzmienia, delikatną chropowatość. Co ciekawe, na tej płycie pokazana jest tak, jakby trębacz stał 2–3 kroki dalej niż gitara, bas czy nawet perkusja. A jednak to właśnie on swoją grą elektryzował mnie, przyciągał uwagę, nie pozwalał się oderwać, choć jednocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak pięknie brzmią blachy perkusji, jak ważny jest puls nagrania wyznaczany przez gitarę basową, jak wiele do powiedzenia miał również John McLaughlin na gitarze. To absolutnie fantastyczna płyta, która grana przez Trilogy miała w sobie coś magnetycznego, bezwzględnie wciągającego w niesamowity, nadzwyczajnie budowany klimat.
Podsumowanie
Słuchając urządzeń, które wyszły spod ręki Nica Poulsona, można by dojść do wniosku, że wystarczającym warunkiem dobrego brzmienia jest wysokiej klasy zasilanie – to w końcu cecha wspólna wszystkiego, co twórca Trilogy i ISOL-8 buduje. To oczywiście tylko część prawdy. Faktem niezbitym natomiast jest, że dopracowane zasilanie jest podstawą do stworzenia dobrze grających urządzeń i to właściwie wszystkich, a testowany zestaw to kolejny dowód na to twierdzenie. 908-ka i 992-ki oferują piękne, mocne, gęste granie o lekko dodatniej temperaturze barwowej. Imponują sposobem budowania głębi sceny, trójwymiarowości każdego źródła pozornego, dużą ilością powietrza wypełniającego przestrzenie między nimi. Dołączają do tego bardzo dobry timing i spójność całego pasma oraz robiąca wrażenie dynamika i to nie tylko w skali makro. To jedne z tych urządzeń, które budzą w człowieku nieustającą chęć do sięgania po kolejne płyty. O to w tej naszej zabawie przecież chodzi, nieprawdaż?! Warto więc w swoich poszukiwaniach amplifikacji sięgnąć po ten zestaw łączący bardzo udanie wiele zalet zarówno urządzeń lampowych, jak i tranzystorowych. Nie ma urządzeń absolutnie uniwersalnych, więc nie zagwarantuję, że sprawdzi się w każdym możliwym systemie, ale opisany wyżej zestaw cech daje dużą szansę, że w większości przypadków będzie dobrze, nawet bardzo dobrze!