Mam ogromny sentyment i szacunek do marki HiFiMan. Dlaczego? Otóż co prawda zawsze byłem zwolennikiem systemów z kolumnami, ale na przestrzeni lat podejmowałem kolejne próby ze słuchawkami. Po pierwsze, żeby rozszerzyć horyzonty, że tak to górnolotnie ujmę, a po drugie dlatego, że słuchawki mają swoje zalety – są rzeczy, które robią lepiej niż kolumny. Dzięki życzliwym kolegom audiofilom miałem okazję posłuchać kilku wysokiej klasy systemów słuchawkowych i... nigdy nie złapałem bakcyla. Przynajmniej do czasu pierwszego testu słuchawek planarnych, właśnie HiFiMan-a. To pierwsze spotkanie z tego typu słuchawkami całkowicie odmieniło mój stosunek do słuchawek, a przynajmniej do wykorzystujących tego typu przetworniki.
Po pierwszym teście przyszły kolejne – przesłuchałem/przetestowałem chyba wszystkie modele HiFiMan-ów, jakie wówczas były dostępne, aż po znakomite, choć piekielnie trudne do napędzenia, HE-6. Mniej więcej w tym samym czasie udało mi się od producenta wyciągnąć do testu głównego konkurenta HE-6, czyli Audeze LCD3. Cóż to był za pojedynek! Każdy z tych modeli ma bardzo długą listę zalet, każdy w pewnych aspektach jest lepszy niż ten drugi, a w innych mu ustępuje. I pewnie nie potrafiłbym wówczas dokonać wyboru między tymi słuchawkami, gdyby nie jeden aspekt – łatwość, w przypadku HE-6 raczej trudność, napędzenia. Uznałem wówczas, że używanie HiFiMan-ów jako słuchawek referencyjnych wymagałoby z jednej strony zakupu wybitnego, a więc i drogiego, wzmacniacza słuchawkowego, a z drugiej używanie ich do testu wielu wzmacniaczy słuchawkowych sprowadzałoby się do udowodnienia, że nie są one sprostać stawianemu przez HE-6 wyzwaniu. Stanęło więc na Audeze, ale ogromny sentyment do HiFiMan-a pozostał. Szacunek natomiast należy się marce zarówno za jakość brzmienia oferowanych przez nią produktów, jak i za fakt, że jest odpowiedzialna za przypomnienie i spopularyzowanie słuchawek planarnych. Dowodem na ten ostatni argument jest zarówno duża liczba posiadaczy nauszników korzystających z tego typu przetworników, jak i kolejne marki, które poszły w ślady HiFiMan-a, jak choćby Audeze czy Oppo.
HiFiMan dość długo trzymał się strategii uzupełniania oferty o nowe, a czasem udoskonalane modele średniej i niższej klasy, doszły też własne DAP-y i słuchawki dokanałowe. Co istotne, wraz z kolejnymi produktami poprawiały się ich wygląd, wygoda, jak również użyte materiały – widać było, że firma pracuje nad tymi aspektami, do których na początku można było mieć pewne, uzasadnione, zastrzeżenia. Niemniej to HE-6 przez lata pozostawały topowym modelem. Wszystko kiedyś się jednak kończy, więc nie była wielką niespodzianką informacja o wprowadzeniu do oferty nowego modelu, którego oznaczenie już sugerowało, że to nowy flagowiec. Na rynek trafiły HE-1000, a wraz z nimi nowy, potężny wzmacniacz słuchawkowy EF-6. Już pierwsze zdjęcia pokazywały, że producent postarał się, żeby nie było żadnych wątpliwości, że to model z najwyższej półki. Zrobił bowiem ogromny postęp w zakresie designu, jakości wykonania i klasy użytych materiałów. Nowy flagowiec to oczywiście również nowa cena czy raczej pułap cenowy, jak na słuchawki dość kosmiczny, ale w erze DAP-ów kosztujących po kilkanaście tysięcy jedne z najlepszych (bo takie było przecież założenie) słuchawek na rynku mogą kosztować podobnie.
Słuchawki docierają do klienta w eleganckim pudełku z odpowiednią piankową formą z zamszową okleiną. W środku oprócz słuchawek znalazłem 3 zestawy kabli słuchawkowych: z dużym (6,3mm) jackiem, zbalansowany z czteropinowym wtykiem XLR, oraz z małym jackiem (3,5mm). Kable są długie (3m – dwa pierwsze i 1,5m – ostatni, przeznaczony zapewne do współpracy z urządzeniami przenośnymi) i dość sztywne – nie na tyle, by mocno utrudniać użytkowanie, ale wystarczająco, by czasem jednak zirytować użytkownika. Od strony słuchawek kable są rozdzielone, zakończone 2,5mm jackami i wpinane w gniazda w każdej muszli osobno. Same słuchawki to konstrukcja, a jakże, planarna, otwarta, wokółuszna. Przetworniki planarne to, w uproszczeniu, cienka (w tym przypadku wręcz ekstremalnie, bo mówimy o grubości rzędu 1 nanometra) folia z napyloną spiralną elektrodą, zawieszona między dwoma układami magnesów. Przez elektrodę przepływa prąd, a ponieważ jest ona zawieszona między siatkami magnesów, więc powstaje pole magnetyczne poruszające membranę. Membrana z racji tak niewielkiej grubości jest również wyjątkowo lekka, ma dużą powierzchnię, a ponieważ dzięki układowi magnesów i spiralnej elektrodzie jest napędzana równo na niemal całej powierzchni, to zapewnia to jej znakomitą kontrolę, minimalizuje zniekształcenia, co w założeniu przekłada się na wyjątkowo czysty, niepodbarwiony dźwięk. By jeszcze bardziej ograniczyć możliwość powstawania zniekształceń w słuchawce, HiFiMan zastosował niesymetryczny układ magnesów – te od strony ucha są nieco mniejsze, by zminimalizować odbicia fali dźwiękowej.
Słuchawki są dość duże i bardzo wygodne – wzorcem w tym aspekcie pozostają nadal Sennheisery HD800, po części również za sprawą niższej wagi, ale nowe HiFiMan-y ustępują im w tej kwestii o przysłowiowy włos. HE-1000 są co prawda wyraźnie lżejsze od np. Audeze LCD3 czy LCD-XC, ale od Sennek są jednak cięższe. Spore, owalne muszle powinny spokojnie pomieścić nawet duże uszy. Miękkie poduszeczki wykończone skórą i welurem zapewniają nie tylko przyjemne wrażenia organoleptyczne, ale i dobrą wentylację uszu, co w połączeniu z dobrze dobranym naciskiem słuchawek pozwala spędzać w nich sporo godzin bez uczucia zmęczenia. Same muszle prezentują się znakomicie dzięki połączeniu eleganckich elementów z polerowanego metalu, wspomnianej skóry oraz drewna tekowego. Dodajmy do tego podwójny pałąk – tzn. główny, metalowy oraz umieszczony pod nim perforowany pasek z cielęcej skóry, który faktycznie spoczywa na głowie – i dostajemy eleganckie, już swoim wyglądem sugerujące najwyższą klasę słuchawki. Pozostało ustalić, jak grają.
Jakość brzmienia
W czasie testu wykorzystywałem przede wszystkim dwa wzmacniacze słuchawkowe – firmową, potężną maszynę EF6 oraz jeszcze droższy, topowy wzmacniacz słuchawkowy Nica Poulsona, Trilogy 933. Jako punkt odniesienia służyły mi używane od kilku lat Audeze LCD3 (w wersji jeszcze bez Fazora). Nowe flagowce HiFiMan-a są na pewno łatwiejsze do napędzenia niż wspominane już HE-6, ale nie oznacza to, że napędzić je można byle czym – w przypadku Trilogy mocniej niż w przypadku LCD-3 czy Sonorusów X musiałem odkręcać pokrętło głośności, by uzyskać podobne natężenie dźwięku. Nie wiem więc, czy połączenie tych słuchawek z jakimś przenośnym odtwarzaczem da dobre rezultaty – z braku takowego nie miałem okazji tego sprawdzić.
Klasę tych słuchawek słychać od pierwszej chwili – to niezwykle czyste, transparentne brzmienie. Słysząc, że to wybijające się cechy HE-1000, niektórzy mogą się obawiać, że to klinicznie zimne czy przesadnie analityczne granie. Nic z tych rzeczy! To jednocześnie nadzwyczaj pełny, gładki i bogaty w całym paśmie dźwięk, choć może nieco mniej wypełniony niż w przypadku moich LCD3. Już w pierwszym kawałku z jednej strony zachwyciły mnie krystalicznie czyste, niebywale dźwięczne blachy perkusji, a z drugiej sprężysty, szybki, rewelacyjnie różnicowany kontrabas. W tym ostatnim nieco mocniej zaznaczony był szybki atak strun niż wybrzmienia, ale nie miałem wrażenia ich skrócenia. Najniższe oktawy fortepianu robiły wrażenie sporą masą, a trąbka potrafiła mile (czyli naturalnie) drapać w uszy. Bez problemu mogłem wybierać, czyje solowe popisy chciałem śledzić, jako że były one świetnie różnicowane, pokazane z dużą precyzją, z najdrobniejszymi nawet detalami. Niezwykle ciekawym doświadczeniem były więc płyty, w większości koncertowe, na których szansę solowych popisów dostawali nie tylko liderzy, ale właściwie wszyscy członkowie zespołu. Myliłby się ten, kto zrozumiałby ten opis jako sugestię, że topowe HiFiMan-y grają jedynie pierwszym planem. Zdecydowanie nie! Pierwszy plan jest pokazany dość blisko i wyraziście, choć chyba jednak nie aż tak namacalnie, jak w wydaniu Audeze LCD3 i stąd takie, a nie inne wrażenia. Tyle że HE-1000 także są jednymi z (a może nawet numerem 1 w tym względzie) najbardziej przestrzennie grających słuchawek, jakie znam.
Jeden z problemów osób przyzwyczajonych do słuchania muzyki za pomocą kolumn, gdy przesiadają się na słuchawki, związany jest właśnie z zupełnie innym sposobem budowania przestrzeni. Nawet w przypadku specjalnych nagrań binauralnych tworzonych przez Chesky'ego przestrzeń słuchawkowa nie dorównuje tej tworzonej w pokoju przez kolumny. Nie napiszę, że testowane nauszniki budują taką przestrzeń, jak choćby testowane również w tym numerze kolumny Penaudio, bo tak nie jest i być nie może. Ale w porównaniu do wszystkich innych znanych mi słuchawek HiFiMan-y rozstawiają źródła pozorne dużo szerzej, zostawiając między nimi sporo miejsca wypełnionego powietrzem. Powstaje więc wrażenie dużo większej przestrzeni niż to zwykle na słuchawkach bywa. Dzięki temu nie ma wrażenia ściśnięcia wszystkich instrumentów w małej przestrzeni wewnątrz głowy, a raczej wyjście poza jej obrys. To na szczęście nie skutkuje prezentacją, w której każdy instrument gra sobie osobno, z dala od innych – wszystko ładnie, płynnie składa się w całość. Wydarzenia pokazane są oczywiście w mniejszej skali, ale pod wieloma względami dokładniej niż to robią kolumny. Przestrzeń nie wydaje się wcale sztucznie ograniczona (jak w przypadku wielu słuchawek), jest otwarta, pełna powietrza, którym instrumenty mogą swobodnie oddychać. Audeze, w porównaniu, wydają się tę przestrzeń nieco ograniczać. Nie grają bowiem tak szeroko, jak konkurent, skupiając się na pokazywaniu wydarzeń przed słuchaczem. Dają jednakże wrażenie większej głębi tego, co przed sobą "widzimy" i mówię tu zarówno o głębokości samej sceny, jak i bardziej trójwymiarowych źródłach pozornych. HiFiMan-y precyzyjnie opisują każde źródło pozorne na scenie, precyzyjnie je na niej lokują, ale Audeze nieco lepiej je wypełniają, nadają im większą masę, a przez to ich namacalność wydaje się odrobinę większa. Te ostatnie opisane aspekty brzmienia HE-1000 sprawiają, że to właśnie ich prezentacja wydaje się lekka, zwiewna, swobodna, a ta proponowana przez Audeze ciemniejsza i "cięższa".
Jak już wspomniałem, flagowce HiFiMan-a grają równo w całym paśmie, neutralnie, co w połączeniu z tak niezwykłą czystością dźwięku, wybitną rozdzielczością i robiącą tak duże wrażenie prezentacją przestrzeni daje wspomniany efekt zwiewności prezentacji, rozumianej jako swoboda, brak ograniczeń i akcentów w którejkolwiek części pasma. Nie ma tu jednak wrażenia rozjaśnienia dźwięku, przynajmniej dopóki nie wymusza tego odtwarzane nagranie. Kolejną cechą tych słuchawek jest bowiem brak ingerencji w odtwarzane nagrania, one nie próbują jakoś szczególnie narzucać swojego własnego charakteru, pokazując raczej wiernie to, co zapisano na płycie (taśmie czy w pliku). Nagrania wysokiej klasy brzmią więc wybitnie – HE-1000 odkrywają przed nami kolejne, czasem wręcz do tej pory nieznane warstwy nagrań. Nieźle oddają klimat nagrania, jego akustykę, pogłos, a ilość detali i subtelności powala. Co ważne, nie można im zarzucić nadmiernej analityczności – wszystkie owe drobne elementy nie są pokazywane w sposób, który wymusza skupienie uwagi właśnie na nich. One są wykorzystywane do jak najpełniejszego, jak najlepszego oddania wszystkich elementów nagrania, ale złożonych w spójną całość, w muzykę. Mnie, człowiekowi ceniącemu sobie muzykalność prezentacji nade wszystko, nie przyszło ani przez moment do głowy, by zarzucić HE-1000 jej brak (a HD800 na przykład i owszem). Jednakowoż posiadacze tych słuchawek mogą zostać zmuszeni do rezygnacji z części posiadanych zasobów muzycznych – mówię oczywiście o tych słabej jakości. Wartość artystyczna/muzyczna sobie, a jakość realizacji/nagrania sobie. Jeśli ta ostatnia jest faktycznie słaba, to ta pierwsza, choćby najwyższej klasy, nie pomoże – słuchanie będzie męczące, bo flagowce HiFiMan-a ani myślą czegokolwiek ukrywać czy upiększać. Walą prosto z mostu, a tak wysoka rozdzielczość, detaliczność i czystość (w sensie braku podbarwień) grania obraca się przeciwko słabo nagranej muzyce i przyjemności jej słuchania, choćby nie wiem jak dobre było wykonanie. Audeze, choć również dość wierne nagraniom, nie są aż tak bezwzględne dla tych gorszej jakości. Potrafią skupić uwagę słuchacza nieco bardziej na muzyce, a wady dźwięku odsuwają nieco głębiej, pokazując je raczej w tle, a nie czyniąc z nich jednej z głównych treści prezentacji.
Jeszcze jeden element zwrócił moją uwagę w czasie długich porównań HE-1000 z LCD3. Te pierwsze nazwałbym bardziej audiofilskimi – oferują ogromną paletę zalet, dzięki którym przewyższają konkurencję (każdą mi znaną, a nie tylko Audeze). Czystość, neutralność, transparentność, detaliczność, rozdzielczość i przestrzenność grania stoją na niebywale wysokim poziomie. I, jak wspomniałem, nie przyszło mi do głowy zarzucić im braku muzykalności. Czy w związku z tym wystawiłem na sprzedaż LCD-3, by zgromadzić środki na zakup HiFiMan-ów? Ano nie. Dlaczego? Bo te pierwsze mają przewagę w zakresie kolejnej (po muzykalności) bardzo ważnej dla mnie cechy – ekspresji. Muzyka dla mnie (ale nie jestem w tym tak całkiem osamotniony) to przede wszystkim emocje, uczucia, bliski, intymny wręcz kontakt z wykonawcą, to wrażenie uczestnictwa w spektaklu muzycznym, a nie tylko przysłuchiwanie się temu, co dzieje się na scenie. W przypadku np. wzmacniaczy taki zestaw zalet dają mi te oparte o triody pracujące w trybie single-ended. I choć inne wzmacniacze bywają lepsze pod wieloma względami, to jednak właśnie SET-y mają najwięcej do zaoferowania w zakresie dla mnie (!) najważniejszym. Lista zalet topowych tranzystorów obiektywnie jest zwykle dłuższa, a jednak bez chwili wahania wybiorę Kondo czy AudioTekne (choć to bardzo specyficzny, ale jednak push-pull). Choć porównanie może się wydawać dość odległe, to jednak HE-1000 są z mojego punktu widzenia takim właśnie topowym tranzystorem, a LCD-3 odpowiednikiem np. Kondo Sougi. I rzecz właśnie w bardziej przekonującej ekspresji, w bardziej namacalnym zobrazowaniu źródeł pozornych (nawet jeśli odbywa się to na mniejszej, bardziej ściśniętej scenie) czy w większej łatwości w wyrwaniu mnie z fotela i zabraniu w muzyczną, niezwykle emocjonalną podróż. Z HiFiMan-ami nawet intymne koncerty małych jazzowych składów wspartych wokalistką obserwowałem z pewnym dystansem. Z zachwytem nad tym, jak dużo i w jaki sposób słuchawki potrafiły pokazać, ale, mimo wszystkich ich zalet, jednak mniej zaangażowany emocjonalnie, czując się bardziej jak obserwator niż uczestnik.
Podsumowanie
Wszystko, co napisałem powyżej, nie zmienia mojego zdania o tych słuchawkach – obiektywnie na to patrząc, to na dziś absolutny top, jedna z najlepszych propozycji dostępnych na rynku (nie mówię, że na pewno najlepsza, bo nie słuchałem choćby nowych, topowych Audeze, ani niedostępnych w Polsce Abbysów, o nowych Orfeuszach Sennheisera w ogóle nie wspominając, bo to zupełnie inna liga cenowa). Ich sposób grania kojarzył mi się trochę z HD800 Sennheisera (napędzonych wybitnym wzmacniaczem, bo one z byle czym nie grają), ale to jeszcze wyraźnie wyższy poziom. Z drugiej strony owa zwiewność i gładkość grania przywodziły na myśl elektrostaty Staxa. HE-1000 są też bardzo wygodne (kolejne podobieństwo do HD800), znakomicie wykonane, z wykorzystaniem materiałów wysokiej klasy, co pozwala cieszyć nimi oko i spędzać w nich wiele godzin bez zmęczenia.
To genialne słuchawki dla recenzenta testującego różne wzmacniacze słuchawkowe, źródła, a także inne słuchawki (jako punkt odniesienia, referencja, która jak na dłoni pokaże, czego konkurenci nie robią tak dobrze), ale również dla osób, które lubują się w analizowaniu drobnych detali w nagraniach, studiowaniu techniki grania, wyłapywaniu różnic w wykonaniach itd. Melomani także się nie zawiodą – będzie gładko, spójnie, zwiewnie i niesamowicie rozdzielczo. A że nieco mniej ekspresyjnie i namacalnie niż w przypadku LCD3? Cóż, nie można mieć wszystkiego – słuchawek doskonałych w każdym względzie nie ma i nigdy nie będzie. Po to na rynku jest wiele modeli, by każdy znalazł coś dla siebie. Ci, którzy oczekują najwyższej klasy, powinni wpisać HE-1000 na bardzo krótką listę słuchawek do odsłuchu. Koniecznie!