Patrząc na D1, od razu wiemy, że to kolejny produkt Lumina. Co prawda jest on mniejszy od swoich starszych braci, nie ma pięknie wyprofilowanej obudowy A1 czy S1 (ale tego nie miał już i T1) ani portu HDMI, ale charakterystyczna aluminiowa obudowa i niewielki, acz czytelny wyświetlacz nie pozwalają pomylić go z żadną inną marką. D1 jest faktycznie niewielkim urządzeniem, a dodatkowo zamiast umieszczonego w osobnej obudowie zasilacza wyposażono go w zasilacz ścienny. Obudowa ze szczotkowanego aluminium i zasilacz to dwie główne oszczędności, jakie poczyniono, by zaoferować to urządzenie w cenie niemal o połowę niższej niż najtańszy do tej pory model T1. Układy elektroniczne D1 zamontowano na pojedynczej płytce drukowanej. Sercem układu są kości DAC Wolfson WM8741 – wykorzystano po jednym takim chipie na kanał. Tył urządzenia jest także charakterystyczny dla tej marki – górna pokrywa wystaje poza tylną ściankę. Daje to ciekawy efekt wizualny, acz w praktyce nieco utrudnia podłączenie wszystkich kabli (na szczęście normalny użytkownik będzie dokonywał podłączeń rzadko, a może nawet tylko raz).
Urządzenie wyposażono zarówno w wyjścia analogowe (RCA i XLR), jak i cyfrowe BNC. To ostatnie umożliwia wykorzystanie tego najtańszego Lumina nie tylko w roli zintegrowanego odtwarzacza plików, ale także jako cyfrowy transport, który, jeśli takie rozwiązanie wybierze użytkownik, dostarczy do wybranego zewnętrznego DAC-a sygnał PCM (44,1–192kHz, 16–24 bity) lub DSD (DoP, DSD over PCM, 2,8 MHz). Sygnał do D1 dostarczyć można wprost z sieci LAN poprzez gniazdo RJ-45 (by tak przesyłać pliki DSD, w większości przypadków niezbędne będzie zainstalowanie na NAS-ie minimServera), ale możliwe jest także odtwarzanie muzyki z podłączonego do jednego z dwóch portów USB (typu A) zewnętrznego dysku (czy pendrive'a). Co ciekawe, gdy do D1 podłączymy zewnętrzne dyski, urządzenie udostępni je także w domowej sieci, dzięki czemu będzie można odtwarzać muzykę z nich także na innych urządzeniach podłączonych do tej sieci. Zestaw złączy na tylnym panelu zamyka gniazdo zasilania, do którego wpinamy zewnętrzny zasilacz. Testowane urządzenie obsługuje protokół UPnP AV. Wśród odtwarzanych plików są: DSD (DSD64, 2,8 MHz), bezstratne pliki PCM (FLAC, ALAC, WAV, AIFF – 16–32 bitów, 44,1–384kHz) oraz pliki skompresowane stratnie (MP3, AAC, M4A). Urządzenie obsługuje się bezprzewodowo za pomocą urządzeń (tabletu czy laptopa) podłączonych do tej samej sieci. Do pełnej obsługi konieczna jest aplikacja Lumina, którą napisano (niestety!) wyłącznie na iPada (z iOS 5.0 lub późniejszym). Tylko ta aplikacja daje dostęp do ustawień samego urządzenia. Do samego odtwarzania muzyki można wykorzystać także inne aplikacje dostępne nie tylko na iOS, ale i na Androida czy Windows, jak choćby Kinsky Linna czy BubbleUPnP, którego ja używam od jakiegoś czasu (choć to, w pełnej wersji, w przeciwieństwie do Kinskiego, jest aplikacja płatna).
Jakość brzmienia
Mnie jako fanowi analogu poprzednie dwa modele Lumina, wspomniany pierwszy w historii marki, oznaczony później jako A1, oraz jego nieco tańszy brat T1, zdecydowanie przypały do gustu. W obu recenzjach (w wydaniach papierowych) napisałem, że to jedne z najbardziej analogowo (w najlepszym tego słowa znaczeniu) cyfrowe odtwarzacze, jakie znam. T1, choć tańszy, naprawdę niewiele, a może nawet wcale (bez bezpośredniego porównania trudno było to stwierdzić z całą pewnością) nie ustępował starszemu bratu pod względem klasy brzmienia, jako że oszczędności poczyniono głównie w kwestii estetyki. Gwoli wyjaśnienia – T1 nie jest gorzej wykonany, a jedynie jego obudowa jest nieco prostsza, a co za tym idzie tańsza w wykonaniu.
Drugim elementem wyraźnie pokazującym, że mamy do czynienia z tańszym modelem, jest zasilacz. W przypadku droższych modeli za każdym razem tę część układu wydzielano do osobnej, solidnej, aluminiowej obudowy, łączonej z główną specjalnym kablem. Zewnętrzny zasilacz nie tylko wyglądał, ale i wykonywał swoją pracę bardzo dobrze, zapewniając urządzeniu stabilne, "czyste" zasilanie. Aby zaoferować rozwiązanie bardziej przystępne cenowo, zrezygnowano z zaawansowanego zasilacza na rzecz znacznie prostszego modelu, przypominającego bardziej zasilacz do laptopów. Swoją drogą na forach entuzjastów PC Audio (głównie zagranicznych) można znaleźć wiele informacji o doświadczeniach związanych z wymianą tego prostego zasilacza na bardziej zaawansowane, liniowe, które ma w ofercie kilka firm (choćby Teddy Pardo, a i w ofercie polskiej firmy Tomanek zapewne coś by się znalazło). Słowem – każdy, kto będzie chciał ulepszyć brzmienie swojego Lumina, może to osiągnąć poprzez wymianę zasilacza, a z moich (i nie tylko moich) doświadczeń z różnymi urządzeniami jasno wynika, że zasilanie bezpośrednio przekłada się na ostateczną jakość brzmienia. Stąd taka inwestycja, może nie od razu, ale po pewnym czasie, jest na pewno wskazana i powinna być wartościowym upgrade'em.
D1 zachował część (ważnych) cech prezentacji, którymi zachwycają droższe modele. Po pierwsze w jego brzmieniu nadal nie ma żadnego cyfrowego nalotu, żadnej ostrości, rozjaśnienia, niczego co w tym dźwięku mogłoby przeszkadzać czy irytować. Dźwięku nie sposób określić inaczej niż mianem gładkiego, spójnego, choć na pewno nie tak nasyconego, nie tak bogatego, jak z A1/T1.
Od początku słuchania odniosłem wrażenie, że D1 gra nieco ciemniej. Im dłużej słuchałem, tym bardziej byłem przekonany, że to kwestia przede wszystkim lekkiego obniżenia balansu tonalnego oraz delikatnego, ale jednak słyszalnego zatarcia konturów basu przy zachowaniu jego mocnego charakteru. Akcent położony jest tu na średnicę, na jej dolne rejony, stąd góra pasma, choć, co udowadniała mi jedna płyta za drugą, otwarta i dźwięczna, wydawała się mieć mniej blasku, mniej owej aury otaczającej choćby pięknie dźwięczące blachy perkusji czy klasyczny trójkąt. Trochę przypominało mi to efekt, który słyszałem również, testując zestaw przedwzmacniacza 908 i monobloków 992 firmy Trilogy – wysokie tony są bardziej złote niż srebrne – nieco "cięższe", a przez to nieco mniej żywe, nie sypią skrami tak, jak to potrafią, gdy grają droższe źródła. Wyższe (a więc i droższe) modele pokazują, że można więcej w zakresie czystości i transparentności brzmienia, ale do tego, co oferuje D1, trudno się przyczepić, a bez porównania z droższymi urządzeniami w ogóle trudno byłoby wskazać konkretne elementy, które należałoby poprawić.
D1 to również dobra rozdzielczość, naprawdę niezła, a jak na ten poziom cenowy to wręcz bardzo dobra selektywność no i to właściwe wszystkim Luminom, których słuchałem, budowanie dużej, pełnej powietrza sceny. D1 najwięcej ma do powiedzenia w zakresie pierwszego planu – ten pokazany jest dość blisko i precyzyjnie. Idąc dalej w głąb sceny, nie ma już aż takiej precyzji, ale gradacja planów jest wyraźna, a wspomniana dobra selektywność nie pozwala instrumentom zlewać się ze sobą. Nieodłącznym elementem przestrzennego grania serwowanego przez Lumina jest także kreowanie trójwymiarowych źródeł pozornych – to element, na który ja, miłośnik lamp, zwracam szczególną uwagę. Trafiają się bowiem urządzenia, które i owszem, kreują dużą scenę, ale instrumenty na niej są raczej płaskie, brak im głębi, ciała. A wówczas cały realizm trafia..., znaczy realizmu brak. D1 nie zawodzi w tym względzie – może źródła pozorne nie są tak duże, jak w przypadku droższych modeli, ale po raz kolejny powtórzę, że nie mając porównania z droższymi źródłami, nie zwróciłbym na to w ogóle uwagi. Przestrzeń między instrumentami pełna jest powietrza, dzięki czemu każdy instrument może oddychać, co po prostu słychać w swobodzie, z jaką płyną dźwięki. Prostszy zasilacz słychać przede wszystkim w postaci nie tak czarnego tła, a przez to nieco mniejszej wyrazistości barw, nieco mniejszej ich palety.
Najtańszy Lumin to nie tylko grajek do tzw. audiofilskiego plumkania – radzi sobie bez trudu również i z muzyką rockową czy moim ulubionym bluesem. Dobry timing, robiąca wrażenie dynamika, nisko schodzący bas – wszystko to składa się w całość, dzięki której dobrze bawiłem się choćby przy płytach Rush czy AC/DC. I owszem, ponownie odniosę się do modeli droższych, szybkość ataku czy dynamika znowu nieco ustępowały A1 czy T1, ale to kolejna konsekwencja dużo prostszego zasilacza, którą, zakładam, można zminimalizować, bądź nawet zlikwidować, inwestując w lepsze źródło prądu dla odtwarzacza. Wpływ zasilania na brzmienie (każdego elementu systemu audio) jest bezdyskusyjny, a ogromną zaletą D1 jest to, jak łatwo można dokonać upgrade'u. Nawet jednakże w firmowym zestawieniu bawiłem się z rock'n'rollowymi wariactwami Angusa Younga i jego ekipy bardzo dobrze. To pokazuje, że jedna z najważniejszych cech wszystkich modeli Lumina została zachowana nawet w D1, kosztującym przecież dużo mniej. Mówię o sposobie prezentowania muzyki – angażującym emocjonalnie, dającym ogromną satysfakcję wrażeniu uczestnictwa w spektaklu muzycznym.
To nie jest granie, przy którym można obojętnie siedzieć i zajmować się czymś innym. Tu muzyka zaczyna grać, a człowiek, nawet jeśli robi coś innego, niemal natychmiast rzuca wszystko i bawi się tym, co słyszy. Wiem, że każdy z nas, miłośników muzyki, szuka w prezentacji swoich preferowanych elementów, ale chyba większość przyzna, że to właśnie ten element – emocjonalne zaangażowanie słuchacza – jest podstawą do tego, by słuchanie sprawiało prawdziwą przyjemność. Dopiero dalej dochodzi szereg elementów zgodnych z naszymi preferencjami, które sprawiają, że wybieramy dla siebie to czy inne urządzenie. Ale jeśli muzyka nas nie angażuje od pierwszych dźwięków, to cała reszta właściwie się nie liczy. Ujmując rzecz krótko – z Luminem (każdym, a więc i z D1) możecie na pewno liczyć na to, że gdy zacznie grać, nie pozostaniecie obojętni. Dalej to już kwestia systemu, do którego D1 będzie wysyłać sygnał.
Na pewno doskonale sprawdzi się w wielu niezbyt drogich, a nawet średniej klasy systemach (w końcu odtwarzacza za niespełna 10 tys. złotych raczej nikt nie będzie wstawiał do systemu, gdzie każdy element kosztuje po kilkadziesiąt tysięcy, chyba że wyłącznie jako transport plików). Te pierwsze często grają dość jasno, z wysokim tonami, którym brakuje dociążenia, które potrafią być nieco szorstkie czy rozjaśnione. Lumin takie systemy nieco dociąży, nieco wygładzi szorstkości w wysokich tonach, nie odbierając im bynajmniej dźwięczności i otwartości, wyrówna także całe pasmo. Nie znaczy to, że w innych się nie sprawdzi – użytkownik musi sobie po prostu zdawać sprawę, jakiego brzmienia może się po nim spodziewać. W końcu budowa każdego systemu to składanie poszczególnych klocków tak, by osiągnąć ostateczny efekt odpowiadający danej osobie. Wiele osób buduje systemy tak, by dawały przede wszystkim barwę, nasycenie, gładkość i spójność, a niekoniecznie wybitną transparentność, czystość czy hiperdetaliczność. Do takich właśnie systemów testowany odtwarzacz będzie doskonale pasował.
Podsumowanie
Nie wiem, jak ludzie z Lumina to robią, ale w ich wydaniu odtwarzacze znacznie tańsze od topowych nadal brzmią świetnie. W przypadku innych marek model dwukrotnie tańszy zwykle oferuje wyraźnie słabsze brzmienie od tego droższego. Nie powiem co prawda, że D1 brzmi równie dobrze jak kosztujący prawie 19.000zł T1 (a więc siłą rzeczy niemal identycznie, jak wyceniony na prawie 29.000zł A1), ale zauważalna różnica brzmieniowa między nimi sugerowałaby dużo mniejszą różnicę w cenie. D1 to bowiem pełnoprawne, analogowo brzmiące źródło cyfrowe do systemów średniej klasy, które posiada dodatkowe zalety – po pierwsze możliwość zmiany zasilacza na porządny liniowy, a po drugie gdy system zmienimy na droższy, tego Lumina, dzięki wyjściu BNC, można wykorzystać jako transport cyfrowy, podłączając go do DAC-a jeszcze wyższej klasy. Ale już nawet bez takiej operacji dostajemy płynne, gładkie, równe granie, które wciąga w świat muzyki i nie chce z niego wypuścić. Lumin daje poczucie bliskiego kontaktu z muzykami, dostarcza mnóstwa emocji związanych z kontaktem z muzyką, a przecież to właśnie są najważniejsze elementy tej całej naszej audiofilskiej zabawy. Dodajmy do tego łatwą integrację z domową siecią, równie łatwą obsługę wybraną aplikacją (mówię o samym odtwarzaniu) uruchomioną na niemal dowolnym urządzeniu (smartfonie/tablecie/laptopie) i dostajemy urządzenie, którego równie przyjemnie się używa co słucha. Brawo!