Moja przygoda z R-N803D zaczęła się od sceptycyzmu, który szybko ustąpił miejsca niedowierzaniu. Określenie "referencyjny amplituner sieciowy" i cena ok. 3.700zł jakoś średnio mi do siebie pasowały. W ogóle wyrażenie "amplituner" nie najlepiej mi się kojarzyło, m.in. ze względu na średnio interesujący mnie segment AV. Tymczasem opisywane tu urządzenie marki Yamaha, którą zresztą znam i szanuję, choćby jako użytkownik streamera NP-S2000, naprawdę dało radę i pobudziło mnie do refleksji. Kilka z nich przedstawiam poniżej "ku przestrodze" osób myślących tak, jak ja do tej pory.
Budowa i funkcjonalność
Związek R-N803D z klasykami z lat 70. ubiegłego wieku widać gołym okiem – to ta sama retro "stylówa", nawiązująca do dawnych urządzeń japońskiego producenta. Gdyby nie wyświetlacz i wejście USB, można by pomyśleć, że to jakiś "wintydżowy" klocek ze złotej ery hi-fi, taki dajmy na to bliski krewny CA-1000. I co by nie mówić, przyłożono się do jego wykonania i detali, bo np. w recenzowanym przeze mnie nie tak dawno R-N303D (zob. nr 10/2017) więcej jest "klikaczy" niż porządnych pokręteł. Tu sytuacja wygląda znacznie lepiej, zwłaszcza z przodu, gdzie znalazł się m.in. element, który bezspornie jest już znakiem naszych czasów – gniazdo na mikrofon (w zestawie) współpracujący z układem YPAO (zob. Warto wiedzieć), który w amplitunerze hi-fi zastosowano po raz pierwszy w historii. I choć w moim pomieszczeniu odsłuchowym kalibracja zakończyła się szybko i bez niespodzianek, to w mniej sprzyjających warunkach akustycznych może okazać się pomocna.
Tył opisywanego urządzenia nie powala ilością złączy, ale to nawet i lepiej. Przynajmniej od razu można się w tym wszystkim połapać. Przeciętnie wyglądającym, niepozłacanym gniazdom RCA (wejścia liniowe i phono współpracujące z wkładkami MM) towarzyszą takież wyjścia, w tym dla subwoofera, oraz "sekcja cyfrowa", na którą składają się po dwa wejścia elektryczne i optyczne, a także gniazda Ethernetu, anteny DAB/FM i Wi-Fi/Bluetooth oraz podwójne głośnikowe. Dzięki tym ostatnim po zastosowaniu dodatkowej pary kabli i odpowiednim skonfigurowaniu ustawień (aktywne głośniki A i B) można zrezygnować ze zworek łączących w kolumnach zaciski górne z dolnymi (oczywiście pod warunkiem, że kolumny je mają).
Jeśli tył R-N803D nie zaskakuje niczym szczególnym, to jego wnętrze naprawdę robi bardzo dobre wrażenie. Cały projekt odwołuje się do konceptu o nazwie ToP-ART (Total Purity Audio Reproduction Technology), w którym chodzi o to, by wyciągnąć jak najlepszą jakość z układów cyfrowych i maksymalnie skrócić ścieżkę sygnału. Wzrok natychmiast ląduje na potężnym (jak na amplituner) transformatorze EI, sporych aluminiowych radiatorach z przykręconymi doń ośmioma bipolarnymi tranzystorami mocy (Sankeny A1694, po cztery na kanał) i umieszczonej w pobliżu gniazd wyjściowych sekcji z modułem sieciowym Original Network Module, wykorzystującym m.in. precyzyjny zegar gwarantujący niski jitter.
To, co w R-N803D przekonuje mnie najbardziej, to otwartość sceny, bardzo dobra dynamika i rytmiczność przekazu podkreślana przez szybkie wygaszanie impulsów
W części cyfrowej pierwsze skrzypce gra układ ESS Sabre 9006AS, dzięki któremu amplituner jest w stanie dobrać się nie tylko do plików AIFF/WAV/FLAC 24/192 oraz ALAC 24/96, ale także DSD 5,6MHz zgromadzonych na dysku sieciowym. Już samo to wystarczy, by uświadomić sobie, jak w ciągu zaledwie kilku lat technologia poszła do przodu. Jeśli chodzi o moc amplitunera (o czym będzie jeszcze mowa), to summa summarum wychodzi na to, że przy 8Ω jest to 100W, a przy obciążeniu o połowę mniejszym – 160W (producent podaje różne wartości mocy i zniekształceń w zależności od lokalizacji, 100W i THD 0,019% to "opcja europejska").
Ważnym elementem całego projektu jest chassis wyposażone w specjalną ramę Art Base wykonaną z żywicy, której zadaniem jest absorbowanie niepożądanych wibracji. To kolejne rozwiązanie Yamahy mające stać na straży dźwiękowej czystości. À propos tej ostatniej – nie zabrakło oczywiście trybu Pure Direct omijającego obwody regulacji tonów, aczkolwiek należy pamiętać, że odłącza on wszystkie "bajery", łącznie z YPAO.
I jeszcze dwie istotne sprawy. Bluetooth to już standard i w zasadzie nie ma się czym podniecać, ale nawet w tym zakresie projektantom Yamahy udało się przygotować małą niespodziankę. Chodzi mianowicie o funkcję Bluetooth Output umożliwiającą transmisję z amplitunera do zewnętrznych odbiorników Bluetooth i to dowolnego producenta. W ten sposób jeśli do R-N803D podłączymy np. gramofon albo telewizor, to dźwięk uda się przesłać np. do bluetoothowych głośników albo słuchawek. I wreszcie, jak się zwykło mówić, wisienka na torcie, czyli MusicCast. Nie znam drugiego tak dopracowanego systemu tego typu i szczerze boleję nad tym, że mojego NP-S2000 nie da się w to "wciągnąć" poprzez np. upgrade firmware'u. Aplikacja przygotowana przez producenta, MusicCast Controller, jest wzorem tego, jak powinno wyglądać sterowanie urządzeniem audio z poziomu smartfona czy tabletu.
Jakość brzmienia
Niesamowite, jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat poprawiło się brzmienie budżetowych urządzeń hi-fi. W katalogu Yamahy R-N803D oczywiście budżetowy nie jest, ale w skali ogólnej określenie to nie jest przecież nadużyciem. Piszę o tym dlatego, że w brzmieniu testowanego amplitunera nie wyczuwa się praktycznie żadnych ograniczeń kojarzonych zazwyczaj ze sprzętem z tzw. niskiej półki. Wypadałoby wręcz zredefiniować, albo chociaż odczarować pojęcie amplitunera, który, przyznajmy to szczerze, audiofilom raczej dobrze się nie kojarzy. Jakoś tak się przyjęło, że jeśli już rozglądamy się za amplifikacją, to szukamy właśnie wzmacniacza, najlepiej tak purystycznego, jak to możliwe, bez pokręteł i "światełek od choinki", z wypasionym zasilaczem i czysto rozplanowaną, a do tego możliwie najkrótszą ścieżką sygnału, bo wiadomo: jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. I tu właśnie zaczynają się schody. Bo jak to możliwe, że amplituner za niecałe cztery tysiące złotych z bajerami typu Bluetooth, Wi-Fi, Airplay, Tidal, obsługą protokołu DLNA, tunerem, przedwzmacniaczem gramofonowym MM, wejściem słuchawkowym itp. itd. może grać tak dojrzałym, czystym, precyzyjnym, lekkim (w sensie: niemęczącym) i wybornie przestrzennym dźwiękiem? Ano... sam już nie wiem. I taka ciekawostka. Akurat tuż po tym, jak wylądował u mnie R-N803D, dostałem do przetestowania Hegla H90 – integrę z "bajerami" w postaci wejść cyfrowych, w tym USB i LAN. Proszę zwrócić uwagę, że – pomijając oczywiście moduł sieciowy, tuner, MusicCast, pokrętła regulacji barwy i całą resztę tego nadprogramowego "galimatiasu" – to są co do zasady bardzo podobne urządzenia. Wzmacniacze zintegrowane z "dodatkami cyfrowymi". Ale jeden to amplituner sieciowy, a drugi wzmacniacz zintegrowany z wbudowanym DAC-iem. Dla laika różnica pewnie żadna, ale dla ludzi mających jakieś pojęcie o audio – zasadnicza. Sam wziąłbym "w ciemno" integrę. Jeśli ktoś wstrzymał teraz oddech, licząc na to, że napiszę, iż Yamaha okazała się lepsza, to sugeruję jednak wyluzować, bo tak nie jest. Ale czy różnica w brzmieniu tych urządzeń usprawiedliwia różnicę w nomenklaturze? Moim zdaniem nie, nawet pomimo tego, że H90 to kapitalny klocek. I niby nie ma problemu, w końcu określenie "amplituner" nie odnosi się do jakości brzmienia, tylko do wyposażenia, ale chyba jednak zbyt często o tym zapominamy.
No dobrze, wobec tego jakie jest to brzmienie Yamahy? Ciepłe? Jasne? Ciemne? Lekkie? Potężne? Tak naprawdę to dostajemy tu wszystkiego po trochu, we właściwych proporcjach, bo synteza wszystkich tych elementów daje – w kontekście ceny urządzenia – niesamowicie przekonujący efekt. Tego po prostu chce się słuchać; takiej frajdy, jaka towarzyszyła mi podczas bardzo głośnego odsłuchu ścieżki dźwiękowej do "Marsjanina", już dawno nie zapewnił mi jeden "wszystkomający" klocek. A korzystałem wtedy tylko z tego, co "fabryka dała" – amplituner podłączyłem po prostu do routera, a pliki zasysane były z domowego NAS-a.
To, co w R-N803D przekonuje mnie najbardziej, to otwartość sceny, bardzo dobra dynamika i rytmiczność przekazu podkreślana przez szybkie wygaszanie impulsów. Pod względem tonalnym jest niemal idealnie, z lekko tylko wyeksponowaną detalicznością i blaskiem wysokich tonów, co zresztą w żaden sposób nie zaburza naturalności barw, bo brzmienie jest wolne od ziarnistości, szeleszczenia itp. nieprzyjemnych efektów. Dokładnie w taki sposób, czyli jako naturalną, odebrałem średnicę. Jest czysta, niezmanierowana, klarowna i szczegółowa, wolna od efektu "różowych okularów", przymilania się do słuchacza, dopalania barw itp. Bas? Jak z dobrego "piecyka" za podobne pieniądze: głęboki, ale też wystarczająco twardawy, byśmy zamiast ciepłymi kluchami raczyli się zdrowym "dołem" al dente. Do tego moc – naprawdę czuje się, że japoński amplituner po pierwsze robi z głośnikami, co chce, a po drugie ma jeszcze sporo watów w zapasie. Niejeden wzmacniacz zintegrowany za podobne pieniądze nie wytrzymuje pod tym względem z Yamahą porównania. Jakieś słabe strony? Za te pieniądze nie widzę, tj. nie słyszę. I nie chodzi mi bynajmniej o podarek od Dystrybutora, tylko o cenę R-N803D, skalkulowaną na takim poziomie, że nie mam pojęcia, jakim cudem to się komuś, poza oczywiście kupującym, opłaca.
Warto wiedzieć
Amplituner R-N803D wyposażono w układ YPAO (Yamaha Parametric room Acoustic Optimizer), technologię stosowaną dotychczas przez japońskiego producenta w amplitunerach AV i soundbarach. Wspomniany układ ocenia kształt pokoju, materiał pokrywający ściany i pozycję głośników, a następnie automatycznie reguluje parametry dźwięku, aby zapewnić optymalną odpowiedź i jakość brzmienia. Urządzenie jest także wyposażone w zaawansowane funkcje YPAO, w tym YPAO-R.S.C. (Reflected Sound Control), który aktywnie koryguje istotne, wczesne odbicia dźwięku, mające znaczący wpływ na jakość brzmienia, a także YPAO Volume, który wykorzystuje precyzyjną korekcję (192kHz/64 bity).
Podsumowanie
R-N803D to uniwersalne i pod każdym względem dojrzałe urządzenie, które zapewnia dużą frajdę ze słuchania muzyki. Na pewno warto skonfrontować go ze wzmacniaczami zintegrowanymi za podobne pieniądze. Śmiem twierdzić, że nie tylko funkcjonalnością i możliwościami, ale także brzmieniem jest w stanie zawstydzić wiele z nich. Ale się porobiło. Świat się (jeszcze) nie kończy, a jednak to piszę – najwyższy czas pozbyć się uprzedzeń do amplitunerów.