Dwa oferowane dotąd przez markę iFi Audio kable USB, Gemini i Mercury, doczekały się niedawno nowych wersji 3.0. Stały się tym samym pierwszymi seryjnie produkowanymi kablami audio USB spełniającymi standard SuperSpeed 5Gbps.
Zdaniem producenta przesiadka branży audio na USB3.0 jest nieunikniona. Dlaczego? Standard ten ma oferować płynniejszy strumień danych o mniejszej ilości zakłóceń, co przekłada się na niższy jitter i w efekcie na lepsze doznania odsłuchowe. O tym, czy faktycznie tak jest, mogłem się przekonać, testując nowy kabel w wariancie jednożyłowym, czyli Mercury3.0.
Budowa i konfiguracja testowa
Mercury3.0 ma postać szerokiej (ok. 12mm), płaskiej (ok. 3mm) i sztywnej taśmy w tekstylnym oplocie w kolorze złoto-pomarańczowym. 3.0 w nazwie nawiązuje oczywiście do transferu sygnału klasy SuperSpeed 5Gbps (jest to najwyższa dostępna szybkość magistrali USB). Standard ten ma swoje wymagania, w związku z czym Mercury3.0 zaopatrzono w przewodniki z posrebrzanej miedzi typu OFHC (wytapiana bez dostępu tlenu, o wysokiej przewodności elektrycznej) oraz wysokiej jakości wtyczki. Te ostatnie to autorskie rozwiązanie iFi o nazwie FINAL, wykonane z frezowanych kawałków aluminium lotniczego, co po pierwsze chroni przesyłany sygnał przed degradacją na skutek przenikania fal wysokiej częstotliwości do wnętrza kabla, a po drugie zapewnia znacznie lepszą trwałość w porównaniu z wtyczkami pokrytymi plastikiem. Ponadto FINAL-e są zakończone pozłacanymi konektorami USB3.0 typu B (od strony np. DAC-a) oraz typu A (od strony komputera), które mają gwarantować żywotność całego przewodu na długie lata.
Sporo uwagi, co zrozumiałe, poświęcono ekranowaniu. W zwykłym interkonekcie USB linie zasilania i danych są połączone w jeden nieizolowany splot, tymczasem w Mercury3.0 linie te poprowadzono niezależnie, z indywidualnym ekranowaniem, więc nie interferują one między sobą. Jakby tego było mało, na kablu umieszczono trzy metalowo-ceramiczne filtry, których zadaniem jest tłumienie szumów tła. Filtry te są ruchome i różnią się od siebie poziomem neutralizowania szkodliwych fal radiowych. Producent zaleca, by dwa skrajne "tłumiki" pozostawały na stałe blisko wtyczek przewodu. Środkowy należy ustawić w zależności od uwarunkowań i wymagań systemu.
Kabel iFi jest krokiem w stronę brzmienia bardziej naturalnego i rozdzielczego
Do testu otrzymałem kabel o długości 0,5m. Całe szczęście, że wraz z nim dystrybutor dostarczył iDAC-a2 iFi Audio, w przeciwnym razie miałbym problem ze znalezieniem kompatybilnego przetwornika. Kompatybilnego, czyli wyposażonego w odpowiednie gniazdo USB. Nie jest bowiem możliwe wetknięcie kabla z wtyczką USB-B 3.0 w starsze gniazdo tego typu. Ku mojemu rozczarowaniu nie mogłem wpiąć Mercury'ego między komputer a HDV 820 Sennheisera (nawiasem mówiąc, styki w gnieździe USB w HDV nie są nawet złocone, najwyraźniej dla niemieckiego producenta nie ma to większego znaczenia, wydaje się więc, że wersja 3.0 to w tym momencie co najwyżej pobożne życzenie). Generalnie wygląda na to, że na razie większość producentów dopiero zastanawia się nad przejściem na "szybszą stronę mocy". Nawet tak zaawansowane maszyny, jak MA-1 Meitnera wykorzystują gniazda USB2.0. Z ciekawości sprawdziłem, jak to wygląda w aktualnej ofercie iFi Audio. Oprócz iDAC-a2 Mercury3.0 spokojnie "dogada się" z iGalvanikiem3.0 i iUSB3.0 micro/nano. Wracając jeszcze do źródła dźwięku wykorzystanego podczas testu – był nim PC (Windows 10 Pro) z Roonem, oczywiście korzystałem z wolnego gniazda USB-A 3.0. Do iDAC-a2, za pośrednictwem przejściówki 6,3mm na 3,5mm, podłączyłem słuchawki HD 800 S Sennheisera i TH610 Fostexa.
Jakość brzmienia
To nie był łatwy test, prawdę mówiąc z początku szło jak po grudzie. Ciągłe przełączanie między kablami USB doprowadzało sprzęt (i mnie) do fiksacji, bo po zamianie interkonektów nie wiedzieć czemu komputer nie zawsze "łapał" kontakt z iDAC-iem. Towarzyszyło temu nieodparte wrażenie poruszania się po krainie dźwiękowych niuansów. Bo zmiany, jakie pojawiają się w brzmieniu po wpięciu kabla iFi, trudno wyrazić na poziomie czysto werbalnym. Różnice te oceniam jako bardzo subtelne. Bardziej się to czuje niż rozumie. Na przykład w pierwszej chwili dźwięk wydał mi się... cichszy. Mózg dał się nabrać, bo przecież nie o decybele tu chodzi. Raczej o jakby mniejszą energię i, jeśli można tak powiedzieć, węższy zakres słyszenia. Z czasem okazało się, że z kablem "no name" (standardowy "sznurek" od drukarki) do uszu rzeczywiście dociera więcej zniekształceń, które "robią hałas", że jest to dźwięk w pewnym sensie skażony, ale staje się to jasne dopiero w bezpośrednim porównaniu z kablem iFi. Inna wydała mi się też barwa dźwięku – z Mercury3.0 była jakby mniej żywa, mniej intensywna. To także pozory, ucho musiało się po prostu przyzwyczaić do brzmienia odfiltrowanego ze śmieci. Dopiero po powrocie do zwykłego kabla zacząłem odczuwać pewien dyskomfort i "rozumieć", co takiego się stało i co daje wpięcie kabla Mercury3.0 między komputer i DAC-a. Zmiany na plus najłatwiej zidentyfikować na skrajach pasma. Bas ma większy wolumen, nabiera masy i animuszu. Z kolei z sopranów znika ziarnistość, zakres ten staje się nieco gładszy, poprawia się też selektywność dźwięków. Kabel iFi jest też krokiem w stronę brzmienia bardziej naturalnego i rozdzielczego, pokazującego wyraźniej wahania dynamiki, zwłaszcza w brzmieniu różnego rodzaju perkusjonaliów typu shakery, kastaniety czy marakasy. I znowu, w pierwszej chwili wydaje się, że są cichsze, a tak naprawdę chodzi o mniejszą przenikliwość w brzmieniu, która jakby rozmazuje kontury dźwięków. Co jednak nie zmienia faktu, że (przynajmniej z iDAC-iem2) nie można mówić o bardzo wyraźnym skoku jakościowym czy przeniesieniu systemu PC-audio klasę wyżej. Tu i teraz Mercury3.0 to kropka nad i w komputerowym audio, sposób na nadanie mu ostatecznego szlifu, a nie korygowanie jego brzmienia.
Podsumowanie
Sprzętowo chyba nie jesteśmy jeszcze do końca gotowi na USB3.0 w audio. Przypuszczam, że z lepszym head-ampem/DAC-iem efekt, jaki zapewnia Mercury3.0, byłby jeszcze bardziej przekonujący. Ale na takie urządzenia musimy jeszcze trochę poczekać. Niemniej warto być gotowym na zmiany, zwłaszcza te, które wydają się nieuniknione.