Dwa miesiące temu testowałem odtwarzacz sieciowy Naim ND5 XS. Od tego czasu niewiele się zmieniło – Naim pozostał Naimem, włączając w to charakterystyczny design. W sumie jedyną zmianą okazało się testowane urządzenie, tym razem trafił do mnie wzmacniacz zintegrowany Nait XS, usytuowany w katalogu producenta pomiędzy najtańszym Naitem 5si a Supernaitem 2, topową integrą z serii classic. Jak widać, Naim nie ma zbyt wielu urządzeń w katalogu – do wyboru mamy tylko trzy integry. Najwyraźniej uznano, że tyle wystarczy dla wszystkich chętnych, a jak ktoś potrzebuje czegoś lepszego, to może wybierać spomiędzy wzmacniaczy dzielonych, ze Statementem na szczycie katalogu.
Wzmacniacz zintegrowany Nait był pierwszym komercyjnie dostępnym produktem firmy z Salisbury. Być może właśnie dlatego większość audiofilów Naima kojarzy głównie ze wzmacniaczami. Z drugiej strony jest to jak najbardziej uzasadnione, bo choć w ofercie znajdziemy świetne źródła cyfrowe, to jednak produktem godnym noszenia nazwy "Statement" (co należy zrozumieć jako "deklarację doskonałości") jest właśnie wzmacniacz.
100% Naima w Naimie
Naim pozostaje, jak dotąd, wierny tradycji. Testowany wzmacniacz również nie odbiega od tego, do czego przyzwyczaił nas brytyjski producent. Mógłbym właściwie skopiować zdanie z poprzedniej recenzji – niskie, czarne pudełko z zielonym logo, gałką i kilkoma przyciskami – chyba nikt nie spodziewał się niczego innego? Front jest również podzielony na trzy części – gałka regulująca głośność jest po lewej, logo w części środkowej, a gniazdo słuchawkowe i rządek przycisków wybierających aktywne wejście po prawej. Trzeba też wspomnieć, że obudowa jest bardzo sztywna, co oczywiście pozytywnie wpływa na redukcję wibracji – a więc także dźwięk.
Tylna ścianka jest nieco bardziej zapełniona niż front. Patrząc od lewej, mamy główny wyłącznik zasilania, gniazdo IEC oraz bezpiecznik, potem pojedyncze terminale głośnikowe, też typowo dla tego producenta przyjmujące jedynie wtyki BFA i banany. Poniżej terminali znajdziemy coś nietypowego – gniazdo mini-USB, służące do diagnostyki urządzenia i wgrywania nowego oprogramowania sterującego – to jedyny ślad nowoczesnych rozwiązań znajdujących się wewnątrz. Idąc dalej, mamy zacisk uziemienia, gniazdo pozwalające na podłączenie czujnika podczerwieni oraz przełącznik AV direct – umożliwiający włączenie wzmacniacza w system kina domowego. Jeszcze bardziej na prawo znajdziemy serię wejść w wersji RCA oraz ulubionej przez Naima DIN. Jest także połączone zworą wyjście z przedwzmacniacza z wejściem na końcówkę mocy.
Mały, ale wariat
Jako recenzent nauczyłem się nie oceniać urządzeń po wyglądzie zewnętrznym. Jednak patrząc na Naita i na jego moc wyjściową, miałem pewne obawy, czy poradzi sobie z moimi kolumnami. Pamiętam bowiem, jak wiele czasu zajęło mi znalezienie odpowiedniego do nich "zasilania" podczas kompletowania swojego systemu. Jednak moje obawy zostały rozwiane, gdy po zdjęciu obudowy okazało się, iż zasilacz Naima zajmuje ponad połowę wnętrza, a samego transformatora nie powstydziłby się wzmacniacz o trzykrotnie większej mocy. Resztę wątpliwości rozproszył sam bohater testu po podpięciu do moich Bowersów – ale o tym poniżej.
To jeden z tych wzmacniaczy, który nie pokazuje, w jakiej technologii go zbudowano, który nie rozdziela każdej nuty na czworo, ale ukazuje pełnię tego, co chcieli pokazać muzycy, wciągając w ten świat każdego ze słuchających
Pierwszą obserwacją dotyczącą XS2 było coś, co powinno być normą w każdym urządzeniu audio, a co w sumie nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać – przyjemność ze słuchania. Dowolna płyta włożona do odtwarzacza czy też dowolna playlista ustawiona na odtwarzaczu sieciowym i z głośników płynie soczysty, nieostry, niesuchy, niezmulony, po prostu prawdziwy dźwięk. Wcześniejsze modele Naima, które miałem okazję słyszeć, miały nieco uwypukloną średnicę i całkiem przyjemny bas. Teraz średnica była dużo bardziej wyrafinowana – bez sztucznego wypchnięcia przed szereg, była po prostu płynna i gęsta. Także barwa dźwięku była bardziej nasycona. Korzystała z takiego podejścia głównie muzyka akustyczna, jazz i klasyka, ale i muzyka rozrywkowa brzmiała bardzo przyjemnie. Także rozdzielczość tego zakresu była całkiem dobra, żadne elementy muzyczne i pozamuzyczne nie były ukryte.
Wspomniałem, że bas w Naimach był fajny? W XS2 jest tak nadal! Niskie tony są sprężyste, potężne, a przy tym świetnie zróżnicowane i dobrze kontrolowane. Nawet największe pułapki basowe, zastawione przeze mnie na testowany wzmacniacz, takie jak "All Is Full of Love" Björk, czy "Elektrokardiogramm" Kraftwerk, nie wytrąciły Naima z równowagi. Jak było trzeba, zatrzęsły się ściany, żeby po chwili zagrać pianissimo. Jedynie w najniższych zejściach można było dopatrzeć się lekkiego zaokrąglenia. Nie przeszkadzało to jednak w ogóle w odbiorze. Dynamika powala na kolana i to zarówno w skali makro, jak i mikro. A rytm porywa nogi do przytupywania. Przy okazji okazało się też, że Nait nie boi się grać głośno. Przekręcenie gałki w prawo na poziom raczej rzadko stosowany przeze mnie do słuchania (raczej tylko wtedy, gdy chcę odpłacić sąsiadom za wiercenie w ścianach) nie spowodowało żadnej kompresji, tylko pokazało, jak chętnie ten wzmacniacz gra.
Góra pasma nie odstawała od wspomnianych wcześniej podzakresów. Świetnie nasycona, czysta, dźwięczna – pokazywała doskonale, na co stać źródło dźwięku. Mój Hegel HD25 czy testowany równolegle ze wzmacniaczem streamer ND5 XS w połączeniu z testowanym wzmacniaczem potrafiły wydobyć z każdego nagrania to, co najlepsze. Ta jakość wysokich tonów przekładała się na doskonałą stereofonię. Scena dźwiękowa była szeroka i głęboka, bez problemów wychodziła poza kolumny na boki i poza tylną ścianę. Pozycjonowanie muzyków i instrumentów było precyzyjne, nie brakowało też powietrza.
Jedna rzecz zwróciła moją szczególną uwagę. Rozpatrując każdy podzakres osobno, można byłoby to przeoczyć, ale XS2 w wyjątkowy sposób prezentuje wokale. Tak jakby konstruktorzy urządzenia zaprojektowali je w jakiś szczególny sposób, osobno od reszty, a jednak wpisane w całość brzmienia. Wokale były obszerne, wierne i pojawiały się bez problemów w pokoju odsłuchowym. Jednocześnie nie było to wypchnięciem sceny do przodu, na kolana słuchającego, absolutnie nie. Po prostu wokalista stawał w świetle reflektorów przed nami i śpiewał tylko dla nas.
Patrząc na całość brzmienia, mogę powiedzieć, że było zaskakująco spójne, soczyste i rytmiczne jak na wzmacniacz w cenie nieprzekraczającej 10 tysięcy złotych. To jeden z tych wzmacniaczy, który nie pokazuje, w jakiej technologii go zbudowano, który nie rozdziela każdej nuty na czworo, ale ukazuje pełnię tego, co chcieli pokazać muzycy, wciągając w ten świat każdego ze słuchających. A przy tym jest żywiołowy i poradzi sobie z każdymi kolumnami, choć żeby pokazać, co potrafi, lepiej zapewnić mu dobre towarzystwo. Warto go sparować z firmowym streamerem jako źródłem albo odtwarzaczem CD, a jeśli chodzi o kolumny, to można wybrać coś z oferty Focala JM Laba (co oczywiste), ale też poszukać w stajni Bowers & Wilkins czy Gaudera. Im lepsze towarzystwo mu zapewnimy, tym lepszym dźwiękiem nam się odwdzięczy.
Warto wiedzieć
Obecnie można zaobserwować na rynku trend stosowania nowych rozwiązań w dziedzinie audio. Nawet w konstrukcji wzmacniaczy, gdzie wydawać by się mogło, że już wszystko widzieliśmy, mamy nowe propozycje. Wzmacniacze w klasie D, zwane potocznie, lecz błędnie, cyfrowymi, impulsowe zasilacze – to wszystko pojawiło się w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu lat. Naim pozostaje wierny tradycji – zarówno testowany, jak i wszystkie inne wzmacniacze tej firmy są tranzystorowe, a ich zasilacze tradycyjne – potężne transformatory toroidalne i baterie kondensatorów. Inżynierowie firmy uważają, że zasilanie to podstawa jakości brzmienia, dlatego też dla większości produktów dostępne są "apgrejdy" w postaci zewnętrznych zasilaczy zastępujących bądź wspomagających wewnętrzne układy. Warto samemu przekonać się, czy takie rozwiązanie ma sens – ja uważam podobnie jak konstruktorzy Naima. Miałem okazję słuchać wielu urządzeń marki Naim przed i po podłączeniu zewnętrznego zasilacza – zmiana brzmienia potrafiła być zaskakująca.
Kolejną sprawą są łącza typu DIN. Brytyjscy inżynierowie uważają, że standard RCA jest wadliwy, choćby z powodu łączenia w pierwszej kolejności żyły gorącej, zanim połączą się "ziemie". Dlatego stosują połączenia DIN we wszystkich swoich urządzeniach, co pozwala nie tylko na wyeliminowanie wspomnianej niedogodności, ale także na przesyłanie jednym kablem zasilania i sygnału audio, co wykorzystano w przedwzmacniaczu gramofonowym.
Podsumowanie
Naim Nait XS2 to wulkan energii. Patrząc na jego skromną obudowę, trudno się tego spodziewać, ale po podłączeniu do kolumn nie bierze jeńców. Niezależnie od repertuaru była jazda bez trzymanki. Rytm, otwartość, mnóstwo "audiofilskiego" powietrza. Naim rzeczywiście zna się na konstruowaniu wzmacniaczy – testowana integra, mimo niewielkiej mocy na papierze, nie miała absolutnie żadnych problemów z wysterowaniem moich kolumn, a to już samo w sobie jest wyczynem. A biorąc pod uwagę jakość brzmienia, cenę i historię samego producenta, w zasadzie nie może być innego wniosku niż rekomendacja. Jeśli ktoś szuka dobrego wzmacniacza zintegrowanego za rozsądną cenę, zdolnego napędzić praktycznie każde kolumny, to koniecznie powinien posłuchać Naima. Jeśli żywiołowość brzmienia podpasuje, to może to być znajomość na lata.