Kwestia powiązań marek Iriver, Astell&Kern i ARCO jest cokolwiek zawiła, ale jeśli się nie mylę, to wszystkie one mają wspólne źródło w założonej w 1999 roku firmie ReignCom LTD z siedzibą w Seulu, w Korei Południowej. Najpierw pojawił się Iriver produkujący cyfrowe odtwarzacze audio, w 2012 powołano do życia markę Astell&Kern zajmującą się głównie urządzeniami przenośnymi klasy hi-fi oraz hi-end, a niedawno do tego grona dołączyło ARCO – nie do końca wiadomo, czy chodzi o nową serię urządzeń, czy może submarkę podległą A&K.
W każdym razie należy ją wiązać z produktami desktopowymi, przeznaczonymi do komputerów PC i Mac. W ofercie A&K/ARCO ma w tej chwili wzmacniacz z DAC-iem L1000 oraz dedykowane do niego monitorki pasywne S1000. Produkty te wyglądają tak dobrze, że kupuje się je samymi oczami. Do głowy natychmiast przychodzi myśl: "Nie, to nie może grać źle...". A jak jest w rzeczywistości? Sprawdziłem to na przykładzie head-ampa/DAC-a L1000.
Budowa i funkcjonalność
Design L1000 jest bezbłędny, obeszłoby się nawet bez bajania o złotych proporcjach rodem z ateńskiego Partenonu. Z jednej strony jest bowiem oryginalny (w każdym razie nie przypominam sobie niczego podobnego), a z drugiej prosty i funkcjonalny. Wykonanie, jak zwykle w przypadku Astell&Kern, zwala z nóg. Patrząc na wzmacniaczyk z przodu, widzimy właściwie wielką gałę regulacji głośności umieszczoną w cylindrze z anodowanego aluminium w kolorze brązu armatniego (gunmetal).
Kręci się nią bardzo przyjemnie, bo po pierwsze korpus L1000 nachylono pod kątem 30 stopni, a po drugie nie jest ona całkowicie bezwładna, stawia lekki opór, zaś wyżłobione rowki na krawędzi ułatwiają precyzyjną nastawę. Z lewej strony i od góry walcowatą bryłę uzupełniono panelem z gniazdami, włącznikami i diodami. Te ostatnie umożliwiają odczytanie aktualnego poziomu głośności i rodzaj aktywnego filtru, i na szczęście nie "dają po oczach", nawet podświetlony na pomarańczowo pierścień wokół pokrętła emituje dyskretne światło.
Gniazda słuchawkowe są cztery: dwa zbalansowane (4-pinowy XLR i microjack 2,5mm) oraz dwa niezbalansowane (6,3mm i 3,5mm). Oprócz tego są jeszcze terminale głośnikowe i mikroprzełącznik, którym wybieramy, czy L1000 ma zasilać słuchawki, czy głośniki. A skoro o głośnikach mowa, to wzmacniacz oferuje moc rzędu 15W na kanał (4Ω), więc spokojnie wysteruje niejedne desktopowe kolumienki pasywne, choć oczywiście najlepszym wyborem będą wspomniane już S1000.
Neutralność to w przypadku L1000 cecha kluczowa, pozwalająca na łatwe określenie cech brzmienia charakterystycznych dla konkretnych słuchawek
Nie miałem okazji posłuchać takiego zestawu, ale gołym okiem widać, że przydałoby się go uzupełnić subwooferem. Ale gdzie go podłączyć? Ano właśnie – L1000 nie posiada wyjścia dla dodatkowego głośnika niskotonowego. Zestaw gniazd uzupełnia "dziurka" dla zasilacza (12V/5A; w zestawie) oraz USB micro-B do podłączenia czy to komputera, czy odtwarzacza przenośnego. Jeśli już miałbym się do czegoś przyczepić, to właśnie do gniazda USB, bo upór, z jakim producenci stosują tę mikrodziurkę, jest doprawdy godny lepszej sprawy. Czy zastąpienie jej superwygodnym USB-C jest tak trudne? Pytanie jest oczywiście retoryczne.
Wspomniałem o filtrach. Są trzy: pierwszy, neutralny, jest ustawiony "difoltowo" (dioda świeci na niebiesko), drugi podbija bas (zielony kolor diody), a trzeci zwiększa moc wyjściową (kolor czerwony). Wyobraźnię rozpala zwłaszcza Bass Sound Filter, który jednak, podobnie jak dwa pozostałe, działa bardzo dyskretnie, żeby nie powiedzieć ledwo odczuwalnie. Jeśli ktoś liczy na wyczarowanie basiszcza ze słuchawek, które skąpią niskich tonów, jak np. AKG 550MKIII (zob. recenzję na sąsiednich stronach), to niestety będzie musiał obejść się smakiem.
Dwa słowa na temat DAC-a. W L1000 wbudowano dwie kości AK4490, które stosowano już wcześniej w odtwarzaczach Astell&Kern AK380. Odtworzymy więc zarówno sygnał PCM do 32-bit/384kHz, jak i DSD do 11,2MHz bez konwersji, uprzednio instalując sterownik udostępniony na stronie producenta.
Jakość dźwięku
Nawet jeśli początkowo dziwiła mnie decyzja o powołaniu do życia nowej submarki podległej Astell&Kern, a nie np. jej równoważnego konkurenta, to kilka chwil spędzonych z L1000 rozwiało moje wątpliwości. W sumie nie ma większego znaczenia, czy to seria, czy marka, bo od razu wiadomo, że tym pojazdem steruje A&K. Ten dźwięk za dobrze wpisuje się w estetykę brzmieniową charakterystyczną dla koreańskiego producenta, by mówić o nowej/innej jakości. Jest wysoce neutralny, wyrazisty i żywy. Wolny od zabiegów będących ukłonem w kierunku określonych preferencji, zarówno dopalenia, słodyczy i miękkości, jak i wykonturowania czy twardości.
Do najważniejszych atutów L1000 należy zaliczyć dobrą dynamikę w całym paśmie, jednorodność brzmienia i przekonującą równowagę tonalną (pojawiające się w górnych rejestrach delikatne rozjaśnienie jest w gruncie rzeczy całkiem przyjemne, ale lepiej nie podłączać do wzmacniacza słuchawek faworyzujących soprany). Każdy zakres jest prezentowany solidnie, z dobrym różnicowaniem barw i precyzyjnymi wybrzmieniami. Weźmy górę – jest żywa, zdecydowana, bardzo konkretna. Nie zmniejsza kontrastowości i nie temperuje sybilantów, usłyszymy je tak, jak zostały zebrane przez membranę mikrofonu.
Neutralność to w przypadku L1000 cecha kluczowa, pozwalająca na łatwe określenie cech brzmienia charakterystycznych dla konkretnych słuchawek. À propos tych ostatnich – niemal przez cały czas odsłuchów korzystałem z Fostexów TH610, które wniosły do brzmienia odrobinę pożądanego ciepła, czyniąc przekaz bardziej plastycznym, obrazowym. To zestawienie kładzie nacisk na homogeniczność przekazu, inaczej niż np. HD 800 S i HDV 820 Sennheisera, który to system nokautuje dynamiką i "kopem", rozmontowując przekaz do ostatniej śrubki.
Wracając do zakresów L1000 – płynność i swoboda są charakterystyczne również dla basu, którego dynamika nie ustępuje wyższym rejestrom. Także tu brzmienie jest wolne od wyraźnych podbarwień, niskie składowe są równomiernie rozciągnięte. Uwagę zwraca dobra motoryczność linii basu – wstęp do "Luminol" Stevena Wilsona był szybki i swobodny. Wyznaczająca rytm linia basu nie ginęła w gąszczu innych dźwięków, co najwyżej w momentach największej intensywności, spiętrzenia schodziła na dalszy plan. Podobać może się więc zarówno timing, jak i to, że bas zamiast tylko pomrukiwać, jest czytelny i przekazuje informacje na temat artykulacji.
Instrumenty operujące w środkowej części pasma są pozbawione twardości i chropowatości, grają z oddechem i rozmachem. Tu również barwy są w dużym stopniu neutralne, choć zdecydowane i klarowne – pozostajemy w punkcie "zero", bez wyraźnych przesunięć w którąś ze stron, zamglenia czy zmniejszenia rozdzielczości szczegółów.
Kreowanie zjawisk przestrzennych i sposób rekonstrukcji obrazu stereofonicznego wciągają w wielogodzinne sesje odsłuchowe. Zastrzeżeń nie budzi zarówno stabilność lokalizacji, separacja przestrzenna, jak i żywość pogłosu, choć holografia akustyki mogłaby być ciut lepsza. Wokół instrumentów jest otoczka powietrza i przestrzeni, układ sceny jest namacalny, ale czuje się też lekkie skrócenie jej głębi. Na płycie Hoff Ensemble "Polarity – An Acoustic Jazz Project" (FLAC, DXD) pogłos, choć żywy, nie tworzył aż takiego wrażenia obszerności, jak za pośrednictwem HDV 820 Sennheisera.
Podsumowanie
Świetny, przyciągający uwagę i niebanalny wygląd połączono tu z neutralnym, żywym brzmieniem. Za ten pierwszy ARCO L1000 pokochają gadżeciarze, za drugi – audiofile.