Najmłodsza integra w katalogu japońskiego producenta, A-S1100, zaskakuje pod wieloma względami, kładąc trupem większość bezpośredniej konkurencji. Jest najlepszym przykładem na to, ile może "duży" producent i czym jest ekonomia skali produkcji. Bo gdyby takie urządzenie wyprodukowała jakaś manufaktura, dajmy na to z Wysp Brytyjskich, to kosztowałoby ono, lekko licząc, ze dwa razy tyle. A najlepsze jest to, że nikt nie uznałby tego za gorszące świadectwo pazerności producenta.
Jak na razie Yamaha opiera się pokusie dodawania do swoich wzmacniaczy zintegrowanych ze średniej półki cenowej bajerów w postaci DAC-ów i wejść cyfrowych. Możemy jedynie liczyć na klasyczny stopień korekcyjny dla gramofonów i zastanawiać się, czy przydadzą się nam wejścia XLR – jeśli tak, wybieramy A-S2100, jeśli nie, decydujemy się na A-S1100 (pomijam zarówno urządzenia budżetowe z serii S01, jak i topowy wzmacniacz A-S3000).
Budowa
Mówiąc krótko, A-S1100 to kawał pieca. Prawie 24kg wagi nie tylko w tym segmencie cenowym robi znakomite wrażenie. Trzeba było zobaczyć wytrzeszcz oczu kuriera, który taszczył tę pakę na pierwsze piętro, a zaraz potem mój, kiedy próbowałem wnieść wzmacniacz do mieszkania... Wygląd japońskiej integry w kontekście ceny także jest niezwykły. Lakierowane boczki i podświetlane analogowe wskaźniki mocy nadają jej cech klasyka ze złotej ery hi-fi. Ten design pojawił się wraz z zestawem S2000 i od tamtej pory zmienia się adekwatnie do cen urządzeń producenta z Kraju Kwitnącej Wiśni – tańsze dostają wygląd bardziej uproszczony, droższe zaś idą na całość, czego najjaśniejszym przykładem jest topowa seria 3000. A-S1100 plasuje się pośrodku stawki. Jego wygląd i wyposażenie są nieco okrojone względem A-S2100, a mimo to robi znakomite wrażenie.
Front wykonano z pięknie obrobionego kawałka aluminium o grubości 0,5cm. Pośrodku, w górnej części umieszczono okienko ze wskaźnikami wychyłowymi. Mogą one pracować w dwóch trybach – uśredniającym VU i pokazującym moc szczytową Peak. Stosowny przełącznik (Meter) znajduje się poniżej, umożliwia także wyłączenie wskaźników i diodowego podświetlenia. Wszystkie regulatory, z wyjątkiem pokrętła głośności, umieszczono w dolnej części czołówki. Od lewej są to: włącznik, pokrętło Speakers (do przełączania terminali głośnikowych) i wspomniany już Meter, korektory barwy i balansu (w położeniu zerowym są automatycznie wyłączane z toru, sygnał biegnie wówczas najkrótszą ścieżką), selektor źródła oraz hebelkowy przełącznik szybkiego wyciszenia, który ustawia pokrętło głośności w pozycji minimum (Mute). Towarzyszy im gniazdo słuchawkowe 6,3mm.
Gniazda umieszczone z tyłu są bardzo dobrej jakości. Niejeden dwa razy droższy wzmacniacz może pomarzyć np. o tak solidnych terminalach głośnikowych. Są one bardzo wygodne w użyciu, a do tego wzorowo rozdzielone (zgodnie z architekturą dual-mono). Pomiędzy nimi umieszczono wejścia i wyjścia, włącznie z tym dedykowanym dla gramofonów (jest przełącznik dla wkładek MM i MC), pętlą magnetofonową, pre-outami i wejściami na końcówkę mocy. Całości wyposażenia ścianki tylnej dopełniają triggery, gniazdo systemowe, dwubolcowe gniazdo zasilające oraz przełącznik Auto Power Standby (jeśli zdecydujemy się go włączyć, to po kilkunastu minutach braku sygnału na wejściu wzmacniacz automatycznie się wyłączy).
Jeszcze większe wrażenie robi wnętrze japońskiego "pieca", bo rozplanowanie poszczególnych sekcji jest wzorcowe. Centralną część zajmuje zasilacz z dużym transformatorem EI marki Kaga Components oraz czterema kondensatorami filtrującymi Nicichon o pojemności 18.000µF/63V, umieszczonymi w specjalnej formie tłumiącej wibracje. Po bokach rozlokowano aluminiowe radiatory i płytki stopni końcowych. Część elementów jest przewlekana (np. charakterystyczne dla Yamahy niebieskie kondensatory), część wykonano w technice SMD. W stopniach końcowych pracują 150-watowe MOSFET-y Sankena MLE20/MJD20. A-S1100 jest wzmacniaczem ze zbalansowanym stopniem mocy, z pływającą masą (nie jest ona połączona z żadną z połówek stopnia końcowego), aczkolwiek w odróżnieniu od A-S2100 symetryzacja sygnału następuje dopiero przed stopniem końcowym (brak tu znanego z droższego "brata" wejściowego toru zbalansowanego), co tłumaczy, dlaczego wzmacniacza A-S1100 nie wyposażono w XLR-y. Regulacja głośności odbywa się elektronicznie, służą do tego scalone układy drabinek rezystorowych New Japan Radio NJU 72321, zaś umieszczone na froncie pokrętło ustala korelację pomiędzy położeniem gałki głośności a poziomem sygnału wyjściowego.
Najmłodsza integra w katalogu japońskiego producenta, A-S1100, zaskakuje pod wieloma względami, kładąc trupem większość bezpośredniej konkurencji
W stanie spoczynku wzmacniacz pozostaje zimny, a podczas pracy wyraźnie się nagrzewa, choć nie na tyle, by nie można na nim postawić innego komponentu. Jeśli to jednak możliwe, najlepiej postawić odtwarzacz/streamer obok. Warto zauważyć, że otwory wentylacyjne znajdują się nie tylko na górze, ale także na ściance tylnej, dlatego należy unikać wciskania wzmacniacza w ciasne, zabudowane od tyłu szafki.
Jakość brzmienia
Nie tylko ze względu na konstrukcję A-S1100 jest wzmacniaczem nieprzeciętnym. Ta sama konstatacja dotyczy brzmienia – zadziwiająco czystego, przezroczystego i neutralnego. Jakiś czas temu opisywałem integrę Hegla H90, którą uznałem za wzór neutralności w swoim przedziale cenowym. Wydaje mi się jednak, że wzmacniacz Yamahy idzie jeszcze krok dalej, jeśli chodzi o takie aspekty brzmienia, jak przezroczystość barw i czystość przekazu. Jest tym samym bardziej bezkompromisowy od H90, który chyba w mniejszym stopniu "demaskuje" zarówno brzmienie pozostałych elementów systemu audio, jak i słuchanych płyt.
Paleta barw oferowanych przez A-S1100 jest z jednej strony dość skromna – bo nie można tu mówić o kwiecistości, przesyceniu, eufonii czy podbarwieniach upiększających przekaz – a z drugiej nasycona, otwarta na mnóstwo niuansów brzmieniowych. Ich bogactwo jest pokazane w całej różnorodności. Czy są to pogłosy charakterystyczne dla danego pomieszczenia, czy wybrzmienia perkusyjnych blach współtworzące aurę powietrza – brzmienie zawsze pozostaje konkretne, neutralne i nieprzeciętnie czyste. Uderzające jest także to, że świetna rozdzielczość szczegółów nie ma nic wspólnego z natarczywością brzmienia. Dźwięk Yamahy stanowi spójną całość, wzmacniacz nie skłania się w żadną stronę, żaden z zakresów pasma nie jest faworyzowany kosztem innego. Brzmienie jest przy tym stanowcze, mocne i pełne. To rzadko spotykane połączenie – z jednej strony delikatność, czystość i naturalna (choć raczej jasna) barwa, a z drugiej kapitalne nasycenie zarówno mikroplanktonem, jak i substancją.
Trochę przypadkowo odkryłem, że warto w przypadku A-S1100 skorzystać z bi-wiringu i ustawić przełącznik Speakres w pozycji A+B (dla zestawów głośnikowych o impedancji 8Ω, z podwójnymi parami wejść). Wzmacnia to poczucie wielowarstwowości sceny. Ułożenie planów w całej kompozycji widać wówczas jak przez szkło. Można to także porównać do ułożonych na sobie wielu przezroczystych folii. Ich rozmieszczenie i kolejność w przestrzeni 3D jest bardzo wyraźna. Efekt jest przekonujący zwłaszcza wtedy, gdy poszczególne plany/warstwy ujawniają swoją obecność jedna po drugiej, jak np. w utworze "Anabasis" Dead Can Dance z płyty "Anastasis" (FLAC 24/44,1).
Przejdźmy do krótkiej charakterystyki poszczególnych zakresów. Góra pasma imponuje prawdziwą swobodą, ujawniając znamiona wysokiej klasy. Wzmacniacz nie dodaje do przekazu niczego od siebie, nie tyle gra, ile wzmacnia, czyli robi dokładnie to, co powinien. Dlatego raz wysokie tony są delikatne i zachwycają mnóstwem odcieni i mikrodetali ("October" Jakoba Bro, FLAC 24/96), a innym razem zaskakują atakiem i metalicznym brzmieniem, tak charakterystycznym dla występów live ("Stay With Me" Patricii Barber z koncertu zarejestrowanego w 2016 roku w chicagowskim The Green Mill).
Średnica także jest wolna od podbarwień. Dźwięk w tej części pasma jest czysty i szybki, świetnie "klei" się z górą i dołem, acz sam w sobie nie ulega zlepieniu w jedną bryłę, bo można tu wydzielić każdy pojedynczy dźwięk i odseparować każdy instrument.
Gdybym mógł coś poprawić, to byłby to bas. Wolałbym, żeby był odrobinę bardziej twardy i skupiony. A-S1100 brzmi czasem w dole miękkawo (chodzi głównie o atak). Nie można mu odmówić potęgi, zejścia, ale lepszy kontur, wyraźniejszy atak pozwoliłby na odczucie prawdziwego "kopa" w zakresie niskich częstotliwości. Trochę mi tego brakowało, co nie zmienia faktu, że np. stopa czy gitara basowa nawet w bardziej wymagających nagraniach, jak "Luminol" Stevena Wilsona (FLAC 24/96), jest czytelna, obecna i naprawdę szybka. Wspomniana już przeze mnie kilkakrotnie ogólna czystość brzmienia wzmacniacza Yamahy powoduje także, że nie trzeba w ogóle uruchamiać wyobraźni, by rozpoznać instrumenty operujące w dole pasma.
O scenie już wspomniałem, ale warto to jeszcze uściślić. A-S1100 nie dodaje do nagrań powietrza czy oddechu. Ambient pomieszczenia, klimat zmienia się wraz z nagraniem – od małego klubu na koncercie Patricii Barber do ogromnych przestrzeni średniowiecznego klasztoru na płycie Michela Godarda "Monteverdi. A Trace of Grace". Rozmiary sceny są dokładnie takie, jak je zarejestrowano w nagraniu: raz wychodzi ona mocno do przodu ("Anabasis" Dead Can Dance), a innym razem zaczyna się na linii głośników (Camel "City Life"). Źródła pozorne wyraźnie wykraczają poza bazę głośników, lokalizacja instrumentów jest precyzyjna i czytelna. Instrumenty nie są powiększane, a głębia przekazu opiera się na rzetelnym ukazaniu detali i pogłosów.
Podsumowanie
W porównaniu z innymi integrami za podobne pieniądze A-S1100 wydaje się czystym wzmocnieniem i niczym więcej. Oczywiście ma swój charakter, ale jest też na tyle neutralny i przezroczysty tonalnie, że przede wszystkim to inne elementy toru wpływają na brzmienie systemu. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto rozgląda się za wzmacniaczem za mniej więcej 7 tys. złotych, nie wziął Yamahy pod uwagę. To pod praktycznie każdym względem nieprzeciętne urządzenie, przewyższające swoją bezpośrednią konkurencję. Ze znanych mi wzmacniaczy z tej półki cenowej może mu zagrozić chyba tylko Hegel H90.