Fiński producent kolumn głośnikowych Amphion od czasu do czasu gości na naszych stronach, jednak niezbyt często, bo firma nie zaskakuje dużą ilością nowości, zaś jej katalog też zmienia się rzadko. Wprowadzenie nowego modelu (czy raczej, jeśli ufać nazwie, nowej wersji modelu istniejącego) to dobra okazja, żeby ponownie zaprezentować naszym Czytelnikom produkt tej świetnej wytwórni.
Amphion produkuje niezbyt licznie, ale za to smacznie! Jest to realizacja maksymy – bardzo dobry dźwięk za dobrą cenę – i takie podejście znacznie bardziej mi się podoba, niż zalewanie rynku masówką, której i tak jest za dużo. Dotychczas miałem okazję testować mniejsze modele kolumn tego producenta z Finlandii, tym razem jednak trafiła mi się gratka: dość duże zestawy podłogowe, model drugi od góry w katalogu, a przy tym chyba wyjątkowo dobrze pasujący do mojej amplifikacji i do mojego pomieszczenia odsłuchowego. Grzechem byłoby odrzucić taką propozycję.
Nie chcąc powtarzać się po kolegach-redaktorach, nie zamierzam streszczać całej historii firmy. Konstruktor Anssi Hyvönen też woli mówić raczej o muzyce i odczuciach, niż o szczegółach i rozwiązaniach technicznych. Za produktami Amphiona, podobnie jak za wieloma najlepszymi produktami skandynawskiej myśli technicznej, stoi nie tylko określona technologia, ale również określona filozofia. Symbolem filozofii Amphiona jest zdanie: "Music is Everyman´s Right" – co można przetłumaczyć jako "Muzyka prawem każdego". Aby utrzymywać się w branży i jednocześnie pozostawać w zgodzie z tą filozofią, trzeba dostarczać produkt tak dobry, jak to tylko możliwe, inaczej byłoby niepoważnie i właśnie taką misję realizuje Amphion. Jak to wygląda w praktyce? Nie mogę mówić za cały świat, ale powiem tylko, że ja nigdy nie słyszałem złej opinii o kolumnach tej marki. Aby stwierdzić, że muzyka i dostęp do niej jest jednym z praw człowieka, trzeba czuć w sobie moc realizowania tej zasady. Finowie z Amphiona najwyraźniej taką moc w sobie czują. Daj nam Boże więcej ludzi o tak szlachetnych ambicjach...
Budowa
Amphion Argon 7LS to zestawy głośnikowe dość duże, ale zaprojektowane zgrabnie i pomysłowo. Wąskie skrzynie są wysokie, lecz klasyczna konfiguracja symetryczna głośników powoduje, że aby ich słuchać, wystarczy fotel o normalnej wysokości. Konfiguracja głośników nawiązuje wyraźnie do znanego rozwiązania d'Appolito i to w najbardziej klasycznej wersji MTM (midbass-tweeter-midbass). Oprócz samego układu głośników, Argony cechuje też typowa dla projektu d'Appolito niska częstotliwość podziału (1.600Hz), która powoduje, że kluczowa część średnicy jest przetwarzana przez głośnik wysokotonowy. Wszystko to powinno skutkować poprawą charakterystyk kierunkowych w płaszczyźnie pionowej. Poza tym, dla poprawy spójności czasowej (oraz dla zwiększenia skuteczności wysokotonowca) tweeter umieszczono w niezbyt wielkiej, ale jednak wyraźnie obecnej tubie. Te wszystkie zabiegi już na podstawie oglądu wizualnego (czyli na sucho), każą spodziewać się koherentnego brzmienia o ponadprzeciętnej stereofonii.
Bardzo dobrze, troskliwie zaprojektowana implementacja metalowych głośników, świetne rozwiązanie z membranami biernymi plus niezwykle elegancki projekt obudów, który można wpasować w każde wnętrze mieszkalne
Jednak na przedniej ściance nie kończą się atrakcje tych głośników. Z tyłu znajduje się bowiem niespodzianka: dwie membrany bierne, które zastąpiły tunele bas-refleksu, obecne we wcześniejszej wersji tych kolumn. Membrany są niewielkie (wymusza to szerokość skrzyni), nie jest to stadion jak w starych SF Extrema, no ale za to są dwie... Z ciekawością będę przysłuchiwał się niskim tonom Argonów. Poniżej membran pasywnych widnieje jeszcze pojedyncza para ciekawie skonstruowanych terminali głośnikowych, pochodzących wbrew modzie bogatych chłopców nie od WBT, ale od Argento Audio. Znowu Skandynawia, bo to bardzo porządny produkt od duńskiego specjalisty. Jak to wszystko działa, zobaczymy w praniu, jednak pojedyncze terminale spowodowały, że do celów krytycznego odsłuchu mogłem podłączyć kable EWA LS-25 bez użycia jumperów, co zawsze jest cenne.
Kolumny posadowione są na nieco szerszych od nich samych, czarnych cokołach z wkręcanymi kolcami. Jest to generalnie standard, ale w przypadków Amphionów, jak zwykle, mamy do czynienia z wysoką jakością wykonania.
Kolumna dostarczona mi do recenzji pokryta była naturalną okleiną drewnianą w kolorze orzecha. Jest to wykończenie opcjonalne, w standardzie dostaje się nieco tańsze skrzynie białe lub czarne. Warto jeszcze wspomnieć, że głośniki nisko-średniotonowe (aluminiowe stożki Seasa), a także tytanowa kopułka, zakryte są na stałe estetycznymi siatkami w stylu a la głośniki ceramiczne Accutona. Wygląda to dobrze, akustycznie zapewne nie przeszkadza (a raczej jest uwzględnione w strojeniu), zaś zabezpiecza bezwzględnie przed zakusami kotów i dzieci. W tej sytuacji szkoda, że membrany na tylnej ściance nie poddano temu samemu procesowi zabezpieczenia. Ale można przyjąć, że tylna ścianka nie cieszy się zwykle takim zainteresowaniem menażerii i domowe Jumanji nie sięgnie tam tak łatwo.
Parametry kolumn podawane przez producenta imponują, bowiem deklaruje się wyrównaną impedancję na poziomie 4Ω oraz wysoką jak na klasyczne kolumny (zwłaszcza w obudowie poniekąd zamkniętej) efektywność 93dB. Jeśli to się potwierdzi, mój Leben CS-600 ze swoimi 30 watami i z układem dopasowania oddawanej mocy do impedancji odbiorników, powinien wywijać Amphionami jak baron Pampa mieczem. "Uwierzy pan, Don Rumata, że ja tak mogę całymi godzinami zupełnie bez wysiłku?" – jakoś tak to szło... Jak będzie z wywijaniem, za chwilę będę mógł się przekonać, a Państwo razem ze mną. Skoro już część opisową mamy za sobą, przejdźmy do słuchania.
Jak to brzmi
Zaczynając od łatwości wysterowania i współpracy ze wzmacniaczami lampowymi: nie jest trudno, na pewno nie, choć Spendory były łatwiejszym obciążeniem dla Lebena. Żeby uzyskać podobne natężenie dźwięku, trzeba było przekręcać potencjometr skokowy w CS-600 o jeden lub dwa ząbki dalej w prawo (mimo, że selektor impedancji prawidłowo powędrował na pozycję 4Ω). Chyba efektywność tych zestawów jest nieco zawyżona w papierach. Tym niemniej Amphiony wciąż są kolumnami, które lampa napędza bez trudu, bo główne pokrętło nawet podczas największych ekscesów nie wyszło poza godzinę dwunastą.
Dawno już przyzwyczaiłem się do kolumn w większej części pasma płaskich jak deska i lekko zrolowanych na skrajach. Spendor 1/2 to wieloletni wzorzec studyjnej neutralności w domowym hi-fi. Na takim tle nietrudno wyłapywać specyfikę innych kolumn. Amphiony już na pierwsze przyłożenie ucha mają bardziej rozciągnięty i nieco mocniejszy bas – o żadnym zrolowaniu, nie ma mowy. Zakres basowy tych kolumn robi bardzo dobre wrażenie zarówno swoją jakością, jak i obecnością w stosunku do reszty pasma. Kropla życia więcej w niskich rejestrach czyni słuchanie bardziej zajmującym, a podskórny rytm kontrabasu staje się lepiej słyszalny i to jest dobre. Bas nie dominował, nie wychodził przed szereg, ale dawał dobry drive. Był przyjemny, szybki, ale nie efekciarski. Głęboki lecz nie absurdalnie i obfity, ale z kontrolą. Widzę w tym pewne oznaki podrasowania, ale to świetny kompromis w stosunku do ideału, jakim zawsze jest dla mnie wielka membrana o małym skoku. Membrany bierne na tylnej ścianie musiały się tutaj dobrze zasłużyć. Wysłuchiwanie składów jazzowych z kontrabasem lub z fortepianem, z perkusją, było emocjonujące, z nerwem i z życiem. Czasami okazuje się, że jeśli projektant jest kompetentny, to 30cm w basie nie jest niezbędne. Szkoda, że zdarza się to tak rzadko.
Dźwięk tych kolumn jest w mojej opinii naturalny i organiczny. Wcale nie ma mniej romantyzmu i miękkości (kiedy trzeba), od spendorowej tekstylnej kopułki i polipropylenów. A przecież tutaj za całość pasma robi metal, przy czym kluczową część wokali obsługuje tytanowa kopułka. W świetle tego, co usłyszałem podczas testów wydaje się to doprawdy niezwykłe, bo za ten dźwięk chciałoby się uściskać każdego faceta i facetkę z Seasa. Żadnej agresji, nic nienaturalnego, piękny dźwięk, w średnicy jest wręcz liryczny. Wspinając się w górę pasma jak kot po drabinie, dociera się w pewnym momencie do samych wysokich tonów, czyli do tak zwanych w pewnych kręgach "trębli". Są one podporządkowane ogólnemu charakterowi dźwięku tych kolumn, czyli reprezentują "zajmującą neutralność". W żadnym razie nie pchają się na afisz, nie próbują zdominować przekazu (to nie byłoby w stylu Finów), ale są obecne wszędzie, gdzie powinny być, w podobnej ilości, co w Spendorach. Są jednak lepszej jakości.
Moim zdaniem tytanowy Seas (czy przynajmniej jego aplikacja) wygrywa tutaj z jedwabnym Scanem. Brzmienie jest dźwięczne, zawiera więcej srebra, wybrzmienia są bardzo satysfakcjonujące. Zakres wysokotonowy jest obecny nienatrętnie, a z klasą. Żeby to była dewiza naszych polityków, to żylibyśmy w innym, niewątpliwie lepszym świecie.
Pierwszych spostrzeżeń dokonywałem przy użyciu płyty Joe McQueena "Ten at 86", nagranej w systemie IsoMike, wydanej na złocie - pełen profesjonalizm i wyrafinowana przyjemność. Żeby dla odmiany kazać kolumnom mocno popracować, zafundowałem im muzykę Erika Serry (składanka muzyki filmowej tego kompozytora). Elektronika, bas, przestrzeń, brzdękanie i chrzęszczenie, czyli dla kolumn duże wyzwanie. A jednak z tą płytą Amphiony rozwinęły skrzydła jeszcze wyraźniej. Potęga i subtelność, oto hasło na dziś. Muzyka z krążka "La musique des films – Eric Serra" jest zróżnicowana, pełna skoków dynamicznych, mocnych uderzeń i długich wybrzmień. Amphiony oddały to wszystko z entuzjazmem i profesjonalizmem. Urzeczony słuchałem, jak mój pokój wypełnia się muzyką. Płyta pełna jest efektów stereofonicznych, które pięknie pokazały te kolumny i nawet niskie tony były zróżnicowane przestrzennie, również pod względem wysokości, co wypadało szczególnie efektownie. O wychodzeniu źródeł pozornych poza głośniki nie warto nawet wspominać, układ przetworników akustycznych oraz minimalna szerokość kolumn sprzyjają bowiem dobrej stereofonii.
Taki był mój odbiór tej płyty: potęga, zwiewność, przestrzeń. Oczywiście wysłuchałem całości, pisanie o sprzęcie to jednak robota pracochłonna. Dodam jeszcze, dla uzupełnienia informacji o stereofonii, że najlepszy efekt uzyskiwałem z kolumnami skierowanymi na słuchacza. To chyba kwestia tych tub wysokotonowych, stereofonia była wtedy optymalna, źródła położone stabilnie, a scena szeroka.
Podczas odsłuchów wykorzystywałem jako źródło również gramofon analogowy, pomiędzy innymi płytami zaplątał się tam również dwupłytowy album Cata Stevensa. Nagranie (a także wkładka Kuzmy) nie oszczędzało na wysokich tonach, ale mimo to dźwięk całościowo był pełny i słuchało się go z przyjemnością. Amphiony (wspólnie z gramofonem J. Sikory, ramieniem Kuzma i przedwzmacniaczem gramofonowym od Abyssound) pokazały specyfikę tego nagrania, ale go nie skrzywdziły. Głos Stevensa (w cywilu Steven Demetre Georgiu, aka Yusuf Islam), wysoki i z chrypką, został oddany w doskonały sposób, a "Lady d'Arbanville" wyciskała łzy z oczu nawet starym wygom. Odsłuch na tych kolumnach pomógł mi też zdecydować się na korektę ustawienia ramienia w gramofonie, czego wcześniej nie byłem pewien. Amphiony, pomimo brzmienia przyjaznego i dającego przyjemność, są kolumnami przejrzystymi. Przy okazji tej płyty po raz kolejny zaprezentowała się wręcz zjawiskowa stereofonia tych zestawów.
"Siódemki", jak każde dobre kolumny, nie ujednolicają nagrań. Serra brzmiał dźwięcznie i potężnie, Stevens przede wszystkim świeżo, zaś Allman Brothers ("Brothers and sisters") niestety dość szaro. Taka to płyta: ściana dźwięku, ale sporo w niej karton-gipsu. Dało się tego słuchać, ale było odczucie braku mocy. W tej sytuacji dodałem mocy. Dwa ząbki dalej we wzmacniaczu, fajka z dobrym tytoniem, ryknęły spiże (a raczej gitary) i dźwięk z czarnego krążka poniósł mnie w zupełnie nowe medytacyjne rejony... Spędziłem z tymi kolumnami sporo czasu, ale jak dla mnie to i tak za mało.
Podsumowanie
Podsumowując krótko: nowe Amphiony Argon 7LS to świetne maszyny. Bardzo dobrze, troskliwie zaprojektowana implementacja metalowych głośników, świetne rozwiązanie z membranami biernymi plus niezwykle elegancki projekt obudów, który można wpasować w każde wnętrze mieszkalne. W moim przypadku kolumny pracowały w pokoju o powierzchni 25m, ale to raczej dolna granica i sądzę, że właściciele salonów po 30-40 metrów również będą usatysfakcjonowani.
Brzmienie tych kolumn wybija się ponad przeciętną jeszcze bardziej, niż ich projekt graficzny. Fiński minimalizm plus muzyczny rozmach, łączący niemal studyjną neutralność i wierność muzyce z autentyczną przyjemnością słuchania. Trudno mi goręcej zarekomendować te kolumny niż mówiąc, że sam chciałbym je mieć!