Przez lata Arcam był ostoją solidnego brytyjskiego hi-fi, czym zaskarbił sobie sympatię wielu audiofanów. Sam od lat używam odtwarzacza CD tej marki, modelu CD73, który swego czasu nieźle namieszał wśród przystępnych cenowo źródeł cyfrowych. Co prawda dzisiaj pracuje on u mnie jako transport, ale wciąż może konkurować z wieloma bardzo dobrymi "cedekami" ze średniej półki, np. z opisywanym w tym numerze Audiolabem 8300CDQ.
Wracając do historii Arcama... Jakiś czas temu gruchnęła wiadomość, że markę przejął koncern Harman International, który z kolei został wykupiony przez Samsunga. Przypomniało mi się wtedy określenie "dog-eat-dog" używane przez Anglików do opisania sytuacji, w której ludzie zrobią wszystko, by odnieść sukces, nawet jeśli to, co robią, wydaje się wątpliwe. Bez wątpienia serca fanów Arcama, w tym i moje, w tamtej chwili zadrżały.
Pozostało nam tylko czekać na nowe urządzenia. Ich prototypy pokazano na targach CES 2018. Okazało się, że producent przygotował nową serię HDA (High Definition Audio), na razie w skali mini, bo to raptem trzy urządzenia: dwa wzmacniacze zintegrowane SA10 i SA20 oraz jeden odtwarzacz CD/SACD/sieciowy CDS50. Na początek podzielę się z Państwem wrażeniami z odsłuchu mocniejszej integry SA20, a w kolejnym numerze – odtwarzacza.
Budowa
Wygląd nowej serii HDA to jakby próba połączenia designu charakterystycznego dla linii FMJ oraz zintegrowanego systemu audio-wideo Solo Movie. Trochę Arcamowej klasyki przełamano – w mojej opinii – nie do końca udanymi "dodatkami", z których w oczy rzuca się zwłaszcza ogromny (w stosunku do analogicznych guzików w urządzeniach z serii Full Metal Jacket) włącznik.
Szereg przycisków pod wyświetlaczem też nie powala, kojarzy się bardziej z urządzeniem AV niż klasyczną integrą hi-fi. Inna rzecz, że każdy z tych elementów wykonano solidnie. Ciekawie wygląda też zestawienie ciemnego grafitu ze srebrnymi dodatkami, choć to akurat zabieg znany z serii FJM. Krótko mówiąc, ani to specjalnie nowoczesne, ani "oldskulowe", dla mnie takie sobie, ale to akurat kwestia gustu.
Czołówka jest niewysoka (7cm), a cały wzmacniacz zaskakująco płytki (27cm). Centralne miejsce na froncie zajmuje duży wyświetlacz z punktową matrycą, który w trakcie pracy pokazuje kilka niezbędnych informacji: poziom natężenia dźwięku oraz wybrane wejście i jego rodzaj. Po lewej stronie displeja umieszczono gałkę, a symetrycznie po prawej włącznik z diodą statusu. Pod wyświetlaczem w rzędzie ustawiono dziewięć przycisków: Mute/unmute (jednocześnie wejście do menu), AUX, Phono, STB, PRV, CD, BD, AV i SAT. Z przodu znalazły się także dwie 3,5mm "dziurki": gniazdo dla słuchawek i wejście analogowe, np. na "empetrojkę".
Skoro już wspomniałem o menu, to poza kilkoma dość oczywistymi ustawieniami (regulacja jasności wyświetlacza, balansu czy np. tego, w jaki sposób wzmacniacz ma reagować na podłączenie słuchawek albo określenie czasu bezczynności, po jakim automatycznie przechodzi w tryb standby) można wybrać rodzaj cyfrowego filtru dla wbudowanego DAC-a (Apodizing, Minimum Phase Slow Roll Off (MinP Slow), Minimum Phase Fast Roll Off (MinP Fast), Linear Phase Slow Roll Off (LinP Slow) i Linear Phase Fast Roll Off (LinP Fast).
Warto jednak zauważyć, że na pokładzie SA20 nie ma USB-DAC-a, do dyspozycji mamy tylko jedno wejście optyczne i dwa koaksjalne. Wszystkie wspierają 24-bitowe formaty PCM, aczkolwiek możliwości "optyka" kończą się na 96kHz (wejścia elektryczne przetwarzają sygnały o częstotliwości maksymalnie 192kHz).
Zostawia nas z poczuciem dobrze wykonanego zadania, nie improwizuje i nie myli się w żadnym momencie.
Z tyłu wzmacniacz wygląda bardzo "arcamowo", aczkolwiek pewne zamieszanie wprowadzają dwa gniazda: USB-A i LAN. To pierwsze służy do wgrywania nowego firmware'u, drugie zaś chyba tylko do tego, by wzmacniaczem można było sterować za pomocą aplikacji Musiclife, przy czym chodzi o podstawową obsługę, jak za pośrednictwem pilota, a nie o streaming z dysków sieciowych. W każdym razie nie udało mi się przez to wejście zrobić z SA20 nic innego. Pozostałe gniazda to standard: trzy pary analogowych wejść RCA, phono dla wkładek MM (z towarzyszącym mu trzpieniem uziemiającym), wyjście z przedwzmacniacza, pojedyncze wyjścia głośnikowe, gniazdo zasilające w standardzie IEC i port RS232.
Wnętrze wygląda solidnie, elektronika (zarówno elementy dyskretne, jak i scalaki) zmieściła się na jednym laminacie przesuniętym w tylną część obudowy. Z przodu, za wyświetlaczem umieszczono radiator, do którego przymocowano m.in. tranzystory wykonane w technice ThermalTrak (z wbudowaną diodą do stabilizacji termicznej). Szczeliny wentylacyjne przechodzą na wylot.
Wiele uwagi poświęcono zasilaniu (duża ilość regulatorów napięcia), co biorąc pod uwagę topologię wzmacniacza – końcówki mocy pracujące w klasie G – jest w pełni zrozumiałe (różnym sygnałom na wejściu towarzyszą odpowiednie zmiany napięcia zasilającego; przy małej mocy oddawanej do obciążenia wzmacniacz pracuje w klasie A, zaś przy wzroście mocy uwalniany jest potencjał dodatkowych stopni – tranzystory na wyjściu dostają wówczas wyższe napięcie zasilające, a wzmacniacz przełącza się w klasę AB). Napięcia zasilające dostarcza sporych rozmiarów toroid współpracujący z dwiema parami kondensatorów o pojemnościach 10.000µF (Samxon) i 6800µF (Nover). Regulacja głośności bazuje na układzie Burr Brown PGA2311, a przetwornik oparto na układzie ESS Sabre ESS9038Q2M.
Jakość dźwięku
Skubany, szybki jest. A do tego trzyma wszystko może nie w żelaznym, ale na pewno mocnym uścisku. Krótko mówiąc, twardy zawodnik. Bas, kontur, energia i tzw. power – oto wyróżniki stylu SA20. Barwy, jakie serwuje, są raczej jasne, oszczędne. Arcam nie lubi się czaić, stawia na bezpośredniość, na pewno nie jest "romantykiem", bo miękkości, łagodności, ciepła jest w tym dźwięku jak na lekarstwo.
To bardzo wyraźna estetyka, w sumie typowy Arcamowy (zwłaszcza dla wzmacniaczy tej marki) charakter, co w kontekście sytuacji, o której wspomniałem na wstępie, zaskakuje. Możliwe, że Koreańczycy nie tylko nie chcieli w żaden sposób Arcama zmieniać, ale kupili go właśnie po to, by skorzystać z jego wiedzy i doświadczeń z zakresu audio, i przeszczepić to wszystko na nowy grunt, dla tzw. odbiorcy masowego. Cóż, pożyjemy, zobaczymy.
W przypadku SA20 największe wrażenie robi ogólne zdyscyplinowane, od dołu pasma po najwyższe rejestry. Arcam nie gra "na zwłokę" – generuje szybkie impulsy, po ataku następuje bezzwłoczne wygaszenie, po nim kolejny szybki jak błyskawica atak. Świetnie sprawdza się to w mocnym graniu. Rock i metal po prostu lubią być w taki sposób – przepraszam za to określenie – łapane za "klejnoty".
SA20 robi to zręcznym ruchem, bo daje tej muzyce niezłego "kopa" i jednocześnie ją przyspiesza. Jest zaprzeczeniem ociężałości i powolności. Nie każdemu musi się to podobać, bo np. bas nie nokautuje ani rozciągnięciem, ani masywnością, ale już jego kontur i timing są znakomite. Istotą tego brzmienia jest, powtórzę to raz jeszcze, szybkość i dokładność.
Średnica jest nieco powściągliwa, jeśli chodzi o emocje. Tu również słychać tę specyficzną subordyncję. Arcam to typowy formalista, nie stara się niczego uszlachetniać, co najwyżej pewne rzeczy usprawnia – w kierunku jeszcze większej czystości, dokładności, kontroli itd. Jak najlepiej wykonuje swoją pracę i... na tym jego rola się kończy. Zostawia nas z poczuciem dobrze wykonanego zadania, nie improwizuje i nie myli się w żadnym momencie.
Podobne odczucia wywołuje góra pasma, precyzyjna i zawsze aktywna. Tu także pojawiają się wyraźne krawędzie, acz soprany nie mają w sobie nieprzyjemnych ostrych zabarwień, jedynie lekko zimnawy charakter. Momentami są też na tyle dosadne, że przydałoby się źródło z jakimś przeciwciężarem w tym zakresie (i takie źródło dźwięku Arcam przygotował, o czym szerzej napiszę w kolejnym numerze).
Scena dźwiękowa i stereofonia SA20 prezentują solidny, dobry poziom. Obszar dźwiękowy nie jest specjalnie szeroki i głęboki, a pierwszy plan przesunięto nieco do przodu – instrumenty i głosy są wyraźnie bardziej w pokoju odsłuchowym niż za linią zestawów głośnikowych/tylną ścianą, co podkreśla ich namacalność.
Podsumowanie
Opis może tego nie oddaje, ale Arcama słucha się naprawdę bardzo dobrze. To kompetentne, profesjonalne, bardzo konkretne granie bez słabych punktów, choć także bez większych emocji.