Gdy 10-15 lat temu ilość producentów gramofonów działających na skalę międzynarodową policzyć można było niemal na palcach jednej ręki, nawet najwierniejsi fani płyty winylowej nie liczyli na jej wielki come back. Mówiąc zupełnie szczerze miało to swoje zalety, przynajmniej dla tych, którzy już wówczas dysponowali dobrym sprzętem do ich odtwarzania. Otóż istotną zaletą była... cena płyt.
To były czasy gdy w różnych dziwnych miejscach, takich jak kiermasze, targi staroci, giełdy (niekoniecznie związane w jakikolwiek sposób z muzyką) można było kupić dobre wydania, nawet pierwsze tłoczenia za kilkanaście/kilkadziesiąt złotych. Te czasy się skończyły – dziś ceny płyt są zdecydowanie wyższe, nawet gdy rzucają je w Biedronce... Plusem oczywiście jest ciągle rosnąca oferta gramofonów, ramion, wkładek, czy przedwzmacniaczy gramofonowych. Ich projektowaniem i produkcją zajmują się już nie tylko giganci branży audio, ale i małe, czasem nawet jednoosobowe firmy w wielu krajach, których do niedawna nikt zupełnie nie kojarzył z analogiem.
Tak właśnie jest w przypadku Soulines, marki stworzonej w Serbii, a więc kraju który może kojarzyć się z wieloma rzeczami, ale z gramofonami raczej nie. I tam jednakże znaleźli się ludzie zajmujący się zawodowo muzyką i to zarówno jej graniem, jak i nagrywaniem, którzy postanowili wykorzystać swoje ogromne doświadczenie, aby stworzyć gramofony odtwarzające muzykę tak, jak ich zdaniem brzmi ona naprawdę.
Jakiś czas temu miałem już przyjemność testować model otwierający ofertę o nazwie Satie DCX, który wyróżniał się dizajnem, ale tym razem otrzymałem model, który z wyglądu jest po prostu klasykiem. Taki był zamysł twórcy, który chciał zaoferować klientom urządzenie z klasyczną, drewnianą, prostokątną plintą, w której zamontowano i silnik napędzający obroty i podstawę pod ramię. Są oczywiście zwolennicy nowocześnie,czy po prostu fikuśnie wyglądających gramofonów, ale sporo jest także fanów starego, dobrego dizajnu, bez udziwnień, takiego, jaki pamiętają z czasów swojej młodości. Model Dostoyevsky DCX przygotowano z myślą o tych ostatnich.
Budowa i wygląd
Klasyczny wygląd nie oznaczał rezygnacji z szeregu rozwiązań gwarantujących odpowiedni poziom brzmienia. Co więcej po kilku latach produkcji konstruktorzy opracowali szereg udoskonaleń, które zostały wprowadzone do testowanej obecnie wersji. Nie miałem okazji posłuchać poprzedniej więc nie jestem w stanie ich porównać – zajmę się więc jedynie wersją oferowaną obecnie.
Obudowa gramofonu wykonywana jest z trzech warstw sklejki z brzozy bałtyckiej o grubości 18mm każda. Ten konkretny rodzaj sklejki, często stosowany w audio, m.in. na obudowy kolumn, został wybrany ze względu na, jak to określa producent, "właściwy stosunek wytrzymałości do masy", oraz odpowiednie właściwości akustyczne. Oczywiście efektem stosowania sklejki jest fakt, iż jej struktura nie jest jednorodna – dla osób kochających drewno to ogromna zaleta przedmiotów z niego wykonanych.
Znakomicie zabrzmiała charyzmatyczna Janis Joplin, doskonale słychać było tę porywającą energię, tę obłędną chrypę, tę moc głosu, dzięki którym artystka w swoim czasie dotarła na szczyt.
Konstrukcja gramofonu Dostoyevski DCX bazyje na kilkupoziomowej ramie wykonanej z warstwowego aluminium oraz akrylu, która jest połączona z główną plintą w trzech punktach za pośrednictwem gumowo-korkowych podkładek o różnych średnicach i kształtach, co zapewnia odpowiednią kontrolę przenoszenia wibracji. Główne odwrócone łożysko, często określane mianem serca każdego gramofonu, to ten sam element wykonany z mosiądzu i stali nierdzewnej, który stosowany jest przez firmę w bardziej zaawansowanych modelach Elgar DCX oraz Kubrick DCX.
Jest ono wykonane z najwyższą precyzją, a płytę oporową wykonano z Derlinu. Mleczny 30-milimetrowy, ważący 2,4kg talerz został precyzyjnie wykonany z akrylu i zapewnia bardzo wysoką stabilność prędkości obrotowej. Jak podaje producent, w przypadku tego talerza nie jest konieczne stosowanie żadnych mat. Wybór pozostawiono użytkownikowi, acz producent w zestawie załącza matę wykonaną z korka, która została użyta w teście.
Mechanizm napędowy wykorzystuje wysokiej jakości silnik zasilany prądem stałym. Elektroniczna kontrola obrotów zapewnia prostotę obsługi, która dokonywana jest za pomocą dwóch przełączników. Jednym wybierana jest prędkość obrotowa (33 1/3 lub 45), a drugim włącza/wyłącza się obroty. W obecnej wersji silnik umieszczono w plincie, zamiast ustawiać go osobno, obok niej. Gramofon opiera się na trzech regulowanych stożkach wytoczonych z aluminium, pozwalających na idealne wypoziomowanie i dopasowanie urządzenia do powierzchni na której jest ustawione.
Gwoli przypomnienia, wypoziomowanie gramofonu jest równie ważne jak kalibracja ramienia i wkładki. Producent decydując się na klasyczny wygląd nie zrezygnował bynajmniej z rozwiązań umożliwiających odpowiednią kontrolę szkodliwych dla odtwarzania płyt winylowych wibracji. Oprócz już opisanych należy dodać, iż główna plinta wykonuje to zadanie poprzez różnie ukształtowane trójkątne otwory w dolnych warstwach sklejki.
W zestawie z gramofonem dostarczane są trzy różne, wymienne, akrylowe płytki montażowe dla 9-calowych ramion. Umożliwiają one montaż ramion zgodnych ze standardem mocowania: SME, Rega/Origin Live oraz Jelco. Dodatkowo znajdziemy tam wspominaną już matę korkową wysokiej jakości, akrylową pokrywę oraz firmowy protraktor do ustawienia ramienia/wkładki. Ten ostatni nie ogranicza użytkownika do jednego wyboru, pozwala bowiem na ustawianie wkładki wg. Stevensona, Lofgrena bądź Baerwalda. Do testu otrzymałem gramofon z zamontowanym ramieniem Jelco SA-750 oraz wkładką Ortofon MC Quintet Bronze. Jak przedwzmacniaczy gramofonowych używałem zamiennie mojego ESE Labs Nibiru, oraz testowanego akurat, zaskakującego malucha firmy Lindemann o nazwie Limetree Phono.
Zanim o brzmieniu, jeszcze dwa słowa o wyglądzie. Miałem do czynienia z dużo droższymi, bardziej wyrafinowanymi konstrukcjami, a sam posiadam gramofon J.Sikora Standard w wersji Max - więc niełatwo jest mnie zachwycić wyglądem gramofonu. A jednak plinta wykonana z jasnej, brzozowej, wielowarstwowej sklejki jakoś od razu po wyjęciu z pudełka wpadła mi w oko i chwyciła za serce.
Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, bo Dostoyevsky DCX to niby nic takiego, gramofon z wyglądu jakich wiele, ale z chęcią postawiłbym go w swoim pokoju odsłuchowym choćby tylko po to, żeby na niego z ogromną przyjemnością patrzeć (na tym etapie byłem przed odsłuchem, więc brzmienie nie miało jeszcze żadnego wpływu na tę chęć). Jest coś takiego w naturalnych materiałach, takich jak drewno ze wszystkimi jego cudownymi niedoskonałościami, i w klasycznych kształtach, co przemawia do duszy (jednak) tradycjonalisty, jakim jestem.
Jakość brzmienia
Jednak wygląd, choć jest ważny, to jednak prymarną funkcją gramofonu ma być odtwarzanie muzyki. Od odsłuchu Satie DCX minęło już sporo czasu, więc trudno mi bezpośrednio porównywać te dwa modele, ale pierwsze wrażenie z tego odsłuchu przywołało tamten. To samo ramię i wkładka zrobiły na pewno swoje, ale myślę, że to również kwestia pewnej szkoły dźwięku, którą wyznają konstruktorzy Soulines. Rzecz w tym, że, przynajmniej sądząc po tych dwóch modelach, ich twórcy nie starają się tworzyć efekciarskiej, ani nawet specjalnie efektownej prezentacji. Obie takie wersje mogą na początku łapać za ucho, ale są nienaturalne i dlatego na dłuższą metę męczące.
Dlatego zapewne serbscy inżynierowie są skupieni na muzyce, na tym, by brzmiała naturalnie, przyjaźnie dla ucha i żeby po prostu chciało się jej słuchać nawet przez długi czas nie odczuwając zmęczenia. I to w przypadku Dostoyevskiego DCX w im się pełni się udało. To równe, gładkie, delikatnie ciepłe granie, w którym nawet na słabszych krążkach nie słychać specjalnie jakichś drażniących elementów, takich jak choćby sybilanty.
Ale gwoli ścisłości, jeśli wokaliści takowymi raczą słuchaczy i zostało to zapisane na krążku, to oczywiście je usłyszymy, tyle że w formie, którą zaakceptujemy równie naturalnie, jak przy słuchaniu śpiewu na żywo. Gdy trąbka Tomasza Stańko, czy Milesa Davisa ma zakłuć w uszy, to zakłuje, ale nie odbierzemy tego jako czegoś nieprzyjemnego, a raczej jako jeden z normalnych elementów brzmienia tego instrumentu. Wszystko to mocne wskazówki, mówiące słuchaczowi o tym, że ma do czynienia z po prostu naturalnym brzmieniem, bo takowe nigdy nie jest nieprzyjemne ani męczące.
W wielu przypadkach, gdy słyszę takie nieagresywne sybilanty, okazuje się, iż jest to uzyskiwane przez dane urządzenie/system poprzez wycofanie/wygładzenie odpowiedniego podzakresu średnicy, często związane także z podobnym zabiegiem w zakresie tonów wysokich. Tymczasem z Dostoyevskim choćby blachy perkusji brzmiały czysto, dźwięcznie, były dobrze różnicowane, szybkie – słowem zaprzeczały teorii o jakichkolwiek zabiegach wykonanych w tej części pasma, by złagodzić występujące tam ostrości, rozjaśnienia, szelesty i inne denerwujące elementy.
Także popisy wokalne choćby boskiego Luciano Pavarottiego, czy niesamowitego Bobby'ego McFerrina pokazały, że nie ma mowy o żadnej ingerencji. Oba te głosy, o ogromnych skalach i możliwościach, brzmiały znakomicie, wręcz organicznie. Były pełne, mocne, delikatnie wycofane (wraz z pierwszym planem) za linię kolumn, a jednak niesamowicie obecne i przekonujące. A przecież odtworzyć wokale w faktycznie naturalny sposób nie jest łatwo, bo to w tym zakresie pasma nasze uszy są najbardziej wrażliwe i najłatwiej wychwytują wszelkie odchyłki. Nie tym razem.
Z przyjemnością sięgałem więc po kolejne albumy ze znakomitymi kobiecymi i męskimi głosami. Nie miało znaczenia jakie one były. Znakomicie zabrzmiała charyzmatyczna Janis Joplin i to mimo faktu, że nagranie, którego słuchałem, wcale nie należało do specjalnie audiofilskich. A jednak doskonale słychać było tę porywającą energię, tę obłędną chrypę, tę moc głosu, dzięki którym artystka w swoim czasie dotarła na szczyt. Doskonale bawiłem się przy jeszcze bardziej dynamicznym i energetycznym krążku Aerosmith, bo i Steven Tyler po prostu jest genialnym wokalistą, a jego wyjątkowy głos i umiejętności zostały kapitalnie oddane.
Ta płyta pokazała wyraźnie jeszcze inne cechy testowanego gramofonu. Z jednej strony nie daje on najmniejszych nawet powodów do narzekań w zakresie dynamiki, umiejętnie oddając nawet jej duże skoki, z drugiej jego brzmienie nie jest tak potężne i tak energetyczne jak z mojego massloadera J.Sikory. Tempo i rytm są prowadzone pewnie i równo, a i dobry timing jest zaletą Dostoyevskiego, acz czoło ataku dźwięku jest delikatnie zaokrąglone, nie tak precyzyjnie zarysowane jak z moim gramofonem. Ale też i nie jest to na tyle wyraźne, by stanowiło problem w muzyce rockowej, czy nawet jeszcze cięższej (co pokazał czarny krążek Metalliki), nawet jeśli na tej ostatniej płycie, czy progrockowym krążku Stick Men'a, jednak troszkę brakowało mi dociążenia samego dołu pasma i może kapki drapieżności.
Najlepiej słychać było duże możliwości serbskiego gramofonu przy bardziej wyrafinowanych, dobrze wydanych nagraniach. Po pierwsze zapewnia on niski poziom szumu (zarówno własnego, jak i przesuwu igły w rowku), co przekłada się na czarne tło. To z kolei sprawia, że lepiej słychać dobrą rozdzielczość, a mnóstwo drobnych detali i subtelności może brać udział w tworzeniu żywego, bogatego, pełnego spektaklu budowanego przed oczami (uszami) słuchacza.
Jak już wspomniałem Dostoyevsky DCX nie wypycha sceny w stronę słuchacza – pierwszy plan zaczyna się nawet ciut za linią łączącą kolumny. Mimo tego dźwięk jest duży, namacalny, a przede wszystkim obecny. Scena jest naprawdę szeroka. Oczywiście zależy to również od nagrania, ale w tych o wyjątkowo szerokim planie, testowany gramofon potrafił to doskonale oddać, śmiało wychodząc poza rozstaw kolumn. Głębokość sceny nie należała może do największych, jakie u siebie słyszałem, ale spokojnie mieściła się w dobrej normie, że tak to ujmę.
Jak na swoją cenę serbski gramofon zadziwiająco dobrze różnicował kolejne plany w głąb zmniejszając najwyżej odrobinę odległości między nimi (stąd ogólne wrażenie nie aż tak imponującej głębi). Także czytelność dalszych planów, instrumentów tam grających oraz precyzja lokalizacji, robiły spore wrażenie. Doskonale oddawane były efekty przestrzenne i dźwięki grane w przeciwfazie.
Znakomitym przykładem był krążek z muzyką opartą na słynnym "Dark Side Of The Moon" Floydów ("The Great Jazz Gig In The Sky") wykonywaną przez Savoldelli Casarano Bardoscia. Dźwięki dosłownie fruwały wokół mnie po całym pokoju wielokrotnie zaskakując miejscem, z którego dochodziły. Na krążku Michela Godarda z muzyką Monteverdiego i wariacjami na temat, gramofon Soulines popisał się umiejętnością pokazania ogromnej przestrzeni, w której zrealizowano nagranie. Wystarczyło zamknąć oczy, aby znaleźć się tam, na dziedzińcu opactwa Noirlac i (prawie) na żywo posłuchać pięknych, bardzo naturalnie brzmiących dźwięków oraz odbić wędrujących po znajdujących się naprawdę daleko ścianach.
Dostoyevsky DCX odtwarza muzykę w spójny, płynny sposób, nasyca przekaz powietrzem, otwartością, właściwie każdą muzykę prezentuje w swobodny, niewymuszony sposób. Jeśli miałbym wskazać jednak jego szczególnie mocną stronę to powiedziałbym, że jego specjalnością jest muzyka akustyczna, choć dla mnie i elektryczny jazz Al di Meoli i wspominany rock, brzmiały także naprawdę dobrze (z tym, że te gatunki niektóre gramofony, w tym mój Sikora, grają lepiej). W tej pierwszej, serbski gramofon spisuje się wyjątkowo dobrze, wiernie oddając barwę instrumentów, dobrze radząc sobie z pokazaniem ich faktury, wybrzmień i dostarczając zaskakująco, jak na relatywnie jednak niedrogą wkładkę zainstalowaną na potrzeby tego testu, dużo informacji podanych w uporządkowany, koherentny sposób.
Nie dość, że łatwo przychodzi mu oddawanie klimatu nagrania, budowanie nastroju, to jeszcze robi to w sposób, który po cichutku, szybko i niezwykle skutecznie wciąga słuchacza. Moje odsłuchy do testów mają różne fazy. Zwykle najpierw słucham kilka/kilkanaście dobrze mi znanych płyt, żeby poznać urządzenie, wybadać z jakim rodzajem brzmienia mam do czynienia. Później zaczynam pisać, a w pewnej części zwykle piszę też w czasie słuchania.
Z Dostoyevskim wiele razy łapałem się na tym, że pomimo komputera leżącego na kolanach nie napisałem ani słowa dopóki igła nie dotarła do końca strony tej, czy innej płyty. A gdy na płycie pojawiały się wokale ginąłem w świecie muzyki bezpowrotnie, dopóki nie wybrzmiała ostatnia płyta. To właśnie głosy były najbardziej realistycznym, naturalnym, organicznym elementem, który przykuwał moją uwagę całkowicie. Choć czasem i instrument grający w tle, zwłaszcza jeśli był to mój ukochany kontrabas, albo gitara, potrafił ściągnąć moją uwagę na siebie, bo i one brzmiały tak, jakby ktoś grał na nich kilka metrów ode mnie.
Podsumowanie
Od momentu wypakowania z pudełka Dostoyevsky DCX zachwycał moje oczy - tradycjonalisty, kochającego naturalne materiały. Gdy zaczął grać jasne było, że i brzmienie jest takie, jak lubię, a więc naturalne, gładkie, płynne, spójne ale i pełne informacji, detali i subtelności, dzięki którym słuchanie muzyki staje się pełniejszym, bardziej satysfakcjonującym doświadczeniem. A im dłużej słuchałem tego serbskiego gramofonu, tym częściej myślałem sobie, że to jest dźwięk, z którym z przyjemnością mógłbym żyć, z którym muzyki mógłbym słuchać całymi godzinami każdego dnia.
Owszem, znam jeszcze lepsze gramofony, jednak znacznie droższę. Ale na tym poziomie cenowym, dość rozsądnym jak na realia audiofilskie, otrzymujemy brzmienie, w którym można się bezpowrotnie zakochać pomimo świadomości, że wcale nie jest najlepsze na świecie. To zdecydowanie gramofon, przynajmniej w zestawieniu z tym ramieniem i wkładką, bardziej dla miłośników muzyki, ze szczególnym uwzględnieniem akustycznej, niż dla audiofilów szukających narzędzia do rozbierania nagrań na czynniki pierwsze. Tu liczy się przede wszystkim klimat nagrania, zawarte w nim emocje i to poczucie bliskości z muzykami, którzy mamy niemal na wyciągnięcie ręki. Dlatego też Dostoyevski zarówno za wygląd, jak i jakość dźwięku ma moją mocną rekomendację.