Gdy na rynek wchodziło pierwsze urządzenie przygotowane przez Pixel Magic Systems Limited, firmę znaną raczej wśród entuzjastów obrazu, a nie dźwięku, było swego rodzaju sensacją. Dziś odtwarzanie muzyki z plików jest rzeczą równie naturalną, jak powiedzmy 10 lat temu z płyt CD, czy plików mp3. Gdyby spytać o to młodych ludzi, to pewnie niejeden z nich zdziwiłby się, że w ogóle można muzykę odtwarzać inaczej niż plików, czy to z lokalnej pamięci, czy prosto z sieci z jednego z serwisów streamingowych.
Wówczas jednakże Lumin był jednym z pierwszych tak dopracowanych urządzeń na rynku. Dodatkowo oferował (co dziś jest już właściwie standardem) możliwość odtwarzania formatu DSD. Swoją drogą ludzie zajmujący się do tej pory obrazem, ale prywatnie miłośnicy muzyki, stworzyli swój odtwarzacz, jak sami przyznają, właśnie dlatego, że pojawiła się możliwość zrzucania materiałów DSD z płyt SACD do plików (poprzez odpowiedni software na konsole PlayStation). Nie dam głowy, czy byli pierwsi na rynku, ale na pewno są pionierami w odtwarzaniu formatu DSD z plików.
Idea stojąca za Luminem była prosta. Urządzenie miało odtwarzać pliki muzyczne z lokalnych i sieciowych nośników danych, zarówno te w PCM-ie jak i DSD. Słowo odtwarzać należy rozumieć: odczytać, przesłać cyfrowy sygnał do wbudowanego DAC-a, a następnie w postaci analogowej wysłać dalej do wzmacniacza. Był to więc niejako odpowiednik zintegrowanego odtwarzacza CD, ale zamiast srebrnych krążków mógł odtworzyć niemal każdy plik z muzyką, zarówno z dysku podłączonego bezpośrednio, jak i udostępniającego zasoby poprzez domową sieć.
Później doszły do tego kolejne funkcjonalności sieciowe w postaci obsługi serwisów streamingowych, choćby Tidala, czy Spotify. Było to jedno z przełomowych urządzeń, dzięki któremu ludzie niespecjalnie znający się na komputerach mogli zacząć słuchać muzyki z plików w sposób niemal tak prosty, jak wcześniej z nośników fizycznych. A na dodatek sterować odtwarzaniem nie ruszając się z ulubionego fotela czy kanapy. No i całą swoją bibliotekę muzyczną mogli trzymać na jednym, czy kilku dyskach twardych, zamiast w setkach, czy tysiącach pudełek zajmujących mnóstwo miejsca na półkach.
Przez dość długi czas aplikacja sterująca Lumina dostępna było wyłącznie na urządzenia z logiem w postaci nadgryzionego jabłka, ale i to z czasem zostało zmienione. Dziś już dyskryminacji nie ma i aplikacja niezbędna do obsługi urządzeń tej marki dostępna jest także na urządzenia z systemem Android. Gwoli porządku zaznaczę, że aplikacja ma minimalne wymagania. W przypadku iPadów wymagana jest wersja v2 lub późniejsza z systemem iOS 8.0 bądź nowszym. Użytkownicy Androida muszą dysponować urządzeniem z wersją 4.0 (Ice Cream Sandwich) systemu bądź nowszą.
Po początkowym zachwycie kolejnymi urządzeniami Lumina, wśród audiofilów zaczęło się (bądźmy szczerzy – typowe) marudzenie, że w zasadzie wszystko fajnie, ale niektórzy mogliby chcieć skorzystać z innego DAC-a, a nie być skazani na bardzo dobry, ale niekoniecznie najlepszy na świecie przetwornik wbudowany w odtwarzacz. Na odpowiedź Lumina przyszło nam chwilę poczekać.
W międzyczasie pojawił się bowiem firmowy, sieciowy magazyn danych (NAS) – L1, a także model M1, będący połączeniem wzmacniacza zintegrowanego ze streamerem. Zwłaszcza ten drugi produkt, będący rozwiązaniem typu wszystko w jednym, zrobił sporo zamieszania na rynku. W maju tego roku w Monachium, na wystawie High End, Lumin zaprezentował także nową końcówkę mocy w klasie AB. Może one pracować w trybie stereo bądź mono, czyli można używać dwóch sztuk jako monobloków.
W założeniu wzmacniacz taki wraz z jednym z odtwarzaczy (wyposażonych w regulację głośności) tworzy już właściwie kompletny, dzielony system (oczywiście, trzeba jeszcze podłączyć wybrane kolumny). Urządzenie dopasowane jest również stylistycznie do pozostałych produktów Lumina, więc wydaje się bardzo ciekawą propozycją, acz oczywiście z oceną trzeba się wstrzymać dopóki nie posłuchamy go w warunkach kontrolowanych.
Wracając do tych, którzy wolą sami dobierać sobie przetwornik cyfrowo-analogowy, ale doceniają jakość wykonania, brzmienia, plus łatwość obsługi Luminów – oni także się doczekali. Na rynek najpierw trafił transport sieciowy oznaczony symbolem U1. To urządzenie, które także służy do odtwarzania plików z lokalnych, bądź sieciowych nośników danych, a także serwisów stremingowych, ale pozbawione DAC-a.
Zamiast niego wyposażone jest w szereg wyjść cyfrowych umożliwiających wysłanie sygnału do niemal dowolnego DAC-a wybranym złączem. Podobnie jak już kilka razy w przeszłości, Lumin po opracowaniu nowego urządzenia wysokiej klasy, stworzył nieco prostsze, w trochę skromniejszej obudowie, kosztujące zdecydowanie mniej. Taka właśnie mniejsza wersja, z dopiskiem "Mini", trafiła na rynek kilka miesięcy temu, a teraz również i do nas, do testu. Sprawdźmy więc co ma do zaoferowania.
Budowa
Na pierwszy rzut oka Lumin U1 Mini musi się kojarzyć z odtwarzaczem D2 (czy jego poprzednikiem D1) tegoż producenta. Jego obudowa jest bowiem bardzo podobna, ma takie same wymiary (300x244x60) i wagę (3kg). Dostępne są również standardowe dla tej marki dwa wykończenia – srebrne i czarne.
Obudowa jest solidna, dobrze wykonana, ale nie tak elegancka jak w przypadku większych (a więc i droższych) modeli i oczywiście mniejsza. Tam mamy do czynienia z pełnowymiarowymi urządzeniami, a obudowa U1 Mini jest mniej więcej o połowę mniejsza - przynajmniej w szerokości.
Jak zwykle w przypadku Lumina na grubym, aluminiowym froncie, nie znajdziemy żadnych manipulatorów, a jedynie nieduży, umieszczony centralnie wyświetlacz. Założenie jest proste – to nowoczesne urządzenie sieciowe, a cała obsługa odbywa się poprzez zainstalowaną na urządzeniu mobilnym aplikację, słowem manipulatory są zbędne. Oznacza to także, że urządzenie musi być podłączone do domowej sieci – bez tego ani rusz – ale przecież taka właśnie idea stoi za produktami Lumina. Niektórzy wolą obsługę za pomocą pilota, ale z mojego punktu widzenia, obsługa z aplikacji zainstalowanej na telefonie czy tablecie, jest jednak zdecydowanie wygodniejsza. O możliwości przeglądania okładek, tytułów utworów, czy jednoczesnego szukania informacji o danym albumie, czy wydaniu, nawet nie wspominam.
Podobnie jak w innych, bardziej przystępnych cenowo modelach, Lumin zintegrował zasilacz we wnętrzu U1 Mini - w droższych zasilacz jest wydzielany do osobnej obudowy). Standardowo górna ścianka urządzenia jest nieco dłuższa niż jego faktyczna głębokość, a w związku z tym nieco wystaje z tyłu osłaniając od góry znajdujące się tam gniazda. Nie mając pod ręką starszych urządzeń Lumina nie mogę tego sprawdzić, producent zmienił jednakże nieco ulokowanie gniazda zasilającego IEC na tylnym panelu.
Doskonale było słychać przewagę dobrej jakości nagrań przygotowanych w wysokiej rozdzielczości, od tych do których produkcji niespecjalnie się przyłożono, albo które do wysokiej rozdzielczości upsamplowano z materiału o niższej jakości.
W innych, wcześniej testowanych, modelach miewałem duże problemy z wetknięciem tam standardowego (czyli sporego) wtyku audiofilskiego kabla zasilającego, a tym razem wszedł bez problemu. Obok gniazda zasilającego umieszczono włącznik urządzenia. Dalej znajduje się gigabitowy port sieciowy w standardzie RJ-45 służący do połączenia urządzenia z domową siecią. Zapobiegliwy producent dodał, oprócz kabla zasilającego, także kable LAN i USB, więc z podłączeniem do sieci oraz DAC-a USB nie będzie problemu.
Dalej umieszczono dwa porty USB. Można je wykorzystać do podłączenia zewnętrznego dysku/pendrive'a (sformatowanego w FAT32, exFAT, NTFS lub EXT2/3), bądź jako wyjście do DAC-a wyposażonego w wejście USB. Na jednym z internetowych for widziałem wpis przedstawiciela producent, zgodnie z którym oba porty są identyczne i nie ma znaczenia, którego używa się do wysyłania sygnału do przetwornika cyfrowo-analogowego. Acz jednocześnie sugerował własne eksperymenty i wybór tego, który dla danego użytkownika zabrzmi lepiej. Ja nie usłyszałem różnicy.
Wyprowadzenie sygnału przez USB do przetwornika nie jest bynajmniej jedyną opcją. Użytkownik dostaje do dyspozycji właściwie pełną gamę wyjść cyfrowych, która obejmuje: SPDIF koaksjalny, BNC, optycznego Toslinka oraz AES/EBU. Na zdjęciu zauważycie Państwo pewnie jeszcze pozłacany zacisk uziemienia, będący w niektórych przypadkach np. przy problemach z masą, bardzo przydatny.
Lumin U1 Mini potrafi odtwarzać stereofoniczne pliki PCM w rozdzielczości do 32bitów i 384kHz (bezstratne w postaci FLAC, Apple Lossless, WAV, AIFF oraz stratne MP3, AAC), a także 1-bitowe DSD do DSD256 (11,2MHz) włącznie (w postaci DSF i DIFF). Do DAC-a wymienione maksymalne rozdzielczości zarówno w PCM jak i DSD (w natywnej formie i w DoP) można wysłać jedynie przez port USB. Pozostałymi wyślemy DSD 64 oraz PCM do 24bitów i 192kHz. Odtwarzacz obsługuje szereg protokołów sieciowych, w tym: UPnP AV, Roon Ready, Spotify Connect, Apple AirPlay, czy odtwarzanie gapless.
Możliwości aplikacji sterującej Lumin także robią wrażenie i powinny zaspokoić potrzeby większości użytkowników. Znajdziecie w niej bowiem natywne wsparcie dla Tidala, MQA, Qobuza oraz radia internetowego TuneIn Radio. Dodajmy do tego jeszcze możliwość sterowania poziomem sygnału wyjściowego. Czegoś jeszcze trzeba do pełni szczęścia? Dostajemy kompletne, a przy tym niewielkie, zgrabne i nie kosmicznie drogie urządzenie, które może całkowicie załatwiać kwestię odtwarzania plików w domowym systemie audio z serwisami streamingowymi włącznie. Jak do tej pory – bomba! Pozostało tylko sprawdzić je w praktyce.
Jakość brzmienia
Włączenie Lumina U1 Mini w mój system okazało się absolutnie bezbolesne. Podłączony do tej samej sieci co tablet z androidową wersją aplikacji sterującej, po wskazaniu biblioteki plików (na NAS-ie), zaimportował ją bardzo sprawnie - to prawie 2400 albumów, a trwało to zaledwie kilka minut. Do portu USB podłączyłem z kolei niedawno upgradowanego LampizatOra Golden Atlantic (nowe zegary i oprogramowanie) i już, niczego więcej nie musiałem robić. Odtwarzanie ruszyło, gdy tylko wskazałem pierwszy album i nacisnąłem "Play".
Nie miała znaczenia rozdzielczość ani format plików – nawet największe pliki DSD256 były płynnie odtwarzane (w przypadku odtwarzania ich przez domową sieć musi ona oczywiście zapewniać wystarczającą przepustowość, a z lokalnie podłączonym dyskiem nie powinno być żadnych problemów). Podobnie rzecz się miała, gdy włączyłem swojego PC dedykowanego do audio, czyli moje codzienne cyfrowe źródło, z Roonem na pokładzie. Program od razu rozpoznał obecność U1 Mini w sieci, wystarczyło go więc wskazać jako render, do którego miał trafiać sygnał z Roona i tak zestawiony system też był od razu gotowy do pracy.
Jaki sens ma korzystanie z PC-ta w połączeniu z Luminem? U mnie wyłącznie taki, że jestem przyzwyczajony do obsługi Roona. Co prawda z aplikacją Lumina miałem wcześniej do czynienia i należy ona do kategorii tych bardziej przyjaznych dla użytkownika, niemniej nie mam jej we krwi, że tak powiem. Ze wszystkich znanych mi odtwarzaczy softwarowych i aplikacji sterujących odtwarzaniem, produkty Roona są dla mnie po prostu absolutnie najlepsze, więc jeśli tylko jest możliwość ich używania, to z niej korzystam. Inna korzyść z funkcji RoonReady w Luminie to fakt, iż Lumin może po prostu służyć jako render Roona w innym pomieszczeniu, w drugim (czy jeszcze kolejnym) systemie.
Dla przypomnienia, Roon ma możliwość odtwarzania muzyki niezależnie dla kilku stref w tym samym czasie (acz to zależy od wydajności urządzenia, na którym ten program pracuje), więc może to być pożyteczne rozwiązanie. Niezależnie od tego czy grałem pliki wprost z NAS-a, czy z pośrednictwem Roona na PC-ie, odtwarzanie i obsługa były absolutnie bezproblemowe i nie wymagały żadnej szczególnej wiedzy od użytkownika. Podobnie rzecz się ma ze współpracą z serwisami streamingowymi – wystarczy w odpowiednich zakładkach w aplikacji Lumin wprowadzić dane do logowania i gotowe.
Jak już pewnie zauważyli fani MQA, U1 Mini obsługuje także i ten format, a kilka przykładowych plików, które posiadam na takie okazje, zostało odtworzonych prawidłowo (na wyświetlaczu pojawiła się stosowna informacja). Zatem ekipa Lumina zrobiła wszystko, by zadowolić chyba wszystkich potencjalnych użytkowników. Zważywszy, że to także urządzenie, w którym można instalować aktualizacje oprogramowania, użytkownik może być pewien, że jeśli za kilka lat pojawi się jakiś nowy format, nowe rozwiązanie, to nie będzie musiał zmieniać urządzenia, a jedynie je zaktualizować.
Brzmienie
Jak zawsze w przypadku testów transportów sieciowych próbuję porównać ich wpływ na brzmienie do tego, jaki ma mój wspomniany, dedykowany, pasywny PC z kartą i izolatorem USB JCata, oraz liniowym zasilaczem HDPlex. W tekście będę używać określenia "brzmienie" Lumina, bo tak jest wygodniej, mimo że jako transport (urządzenie bez własnego DAC-a), brzmienia jako takiego nie ma. Zadaniem transportu (nie tylko sieciowego, ale i płyt CD) jest dostarczenie możliwie najczystszego sygnału cyfrowego do przetwornika cyfrowo-analogowego, bo to on, w zależności od jakości otrzymanego sygnału, de facto decyduje o brzmieniu. Jak zatem spisał się U1 Mini?
Bez budowania napięcia napiszę od razu, że po prostu bardzo dobrze. To podobna klasa grania do mojego komputera, który jest efektem ulepszania przez kilka lat i dokładania do niego kolejnych inwestycji hardwarowych i softwarowych. Z U1 Mini właściwie dostałem to samo w niewielkim zgrabnym opakowaniu, z bezproblemową obsługą, bez konieczności (acz z możliwością) instalacji aktualizacji, bez zabawy ze sterownikami USB, itp., itd. Długo szukałem dziury w cały i... nie znalazłem. No może poza (ciut naciąganym) drobiazgiem, o którym napisze kilka słów na końcu.
Jak wspomniałem, mój DAC zaliczył niedawno wizytę u producenta, gdzie zaaplikowano mu wszelkie dostępne aktualizacje. Przyniosły one klarowny efekt – dźwięk stał się gęstszy, bardziej dociążony, bardziej organiczny. Lumin pokazał to równie dobrze jak mój wychuchany komputer. Kapitalnie zabrzmiał album Son Tres "The Paco De Lucia Project", nagrany jako hołd dla wielkiego mistrza gitary i flamenco. Właśnie z U1 Mini jako źródłem posłuchałem tej płyty po raz pierwszy. Odkrywanie cudownie organicznych, dźwięcznych gitar, dynamicznego tańca z obowiązkowym tupaniem i klaskaniem, żywiołowo reagującej publiczności, szybkich, precyzyjnie oddanych instrumentów perkusyjnych, harmonijki i śpiewu, okazało się wyjątkowo wciągającym przeżyciem.
Nieczęsto cyfrowe urządzenie potrafi mnie tak mocno przykuć do fotela, sprawić, że choć brak mi odpowiednich umiejętności, to przez kilkadziesiąt minut palce mojej lewej dłoni wędrują po wyimaginowanym gryfie, a prawej, tańczą na strunach. Oczywiście to zasługa całego, skomponowanego pod moje potrzeby i oczekiwania, systemu, który musi doskonale grać przede wszystkim muzykę akustyczną, ale przecież najlepszy nawet system nie zagra dobrze, jeśli źródło, czyli w tym przypadku U1 Mini, nie dostarczy mu sygnału odpowiedniej jakości.
Niby nie musi zrobić wiele – odebrać cyfrową informację, nie dodać do niej niczego od siebie, niczego po drodze nie zgubić (to wcale nie jest tak proste, jak się niektórym wydaje, to nie jest kwestia wyłącznie przesłania odpowiedniego ciągu zer i jedynek) i już. Praktyka pokazuje, że jest to trudne, ale inżynierowie Lumina spisali się na medal.
Kolejne płyty z muzyką akustyczną przynosiły kolejne dowody, że ten Lumin, podobnie jak inne ich urządzenia, oferuje mocno niecyfrowe brzmienie. Nie ma w nim za grosz artefaktów, cyfrowej suchości, techniczności. Jest za to płynność, spójność, gładkość, nasycenie, dzięki którym muzyka brzmi naturalnie, a przy dobrych nagraniach, wręcz organicznie. O jakości dostarczanego sygnału cyfrowego świadczy też wysoka rozdzielczość prezentacji, ogromna ilość informacji pokazanych klarownie dzięki wystarczająco czarnemu tłu. To właśnie jest ów drobiazg, o którym wspominałem wcześniej.
Gdybym miał koniecznie wskazać różnice, to PC-et dostarcza nieco czarniejsze tło, co moim zdaniem bierze się z dedykowanego, liniowego zasilacza mającego w tym zakresie przewagę w stosunku do wbudowanego impulsowego w U1 Mini. Nie jest to jednakże wcale jakoś szczególnie wyraźna różnica. Wiem, że wiele osób niespecjalnie poważa zasilacze impulsowe, a mówiąc szczerze sam do nich należę, ale w tym przypadku inżynierowie Lumina wykonali kawał dobrej roboty. Tak dobrej, że pewnie nawet wielu przeciwników tego rozwiązania po samym dźwięku nie rozpoznałoby, że je tu zastosowano.
Wracając do wkładu U1 Mini w brzmienie mojego systemu. Owa wysoka rozdzielczość i ogromna ilość informacji sprawiały, że różnicowanie nagrań stało na wysokim poziomie. Nagrania DSD brzmiały, bardziej analogowo, bardziej miękko, delikatniej, w bardziej wyrafinowany sposób. Te w PCM-ie były nieco bardziej dynamiczne, zrywniejsze, miały więcej pazura, że tak powiem. Doskonale było słychać przewagę dobrej jakości nagrań przygotowanych w wysokiej rozdzielczości, od tych do których produkcji niespecjalnie się przyłożono, albo które do wysokiej rozdzielczości upsamplowano z materiału o niższej jakości.
Zachwycająco zabrzmiały np. nagrania zrealizowane przez Kostasa Metaxasa, które dostałem od niego w postaci plików. Lumin potrafił oddać tę absolutnie niezwykłą naturalność brzmienia, doskonale uchwyconą akustykę tych nagrań. Kostas jest tradycjonalistą ze starej, dobrej szkoły, a jego nagrania, zwłaszcza na tle zdecydowanej większości współczesnych, są po prostu fenomenalne. Genialnie uchwycono na nich akustykę, a nagrywane były w różnych miejscach, co Lumin potrafił pięknie pokazać. Niektóre z nich mają sporo lat i np. słuchać na nich szum taśmy – na tym częściowo polega ich urok.
Ten element U1 Mini również potrafił pokazać i to właśnie jako naturalny składnik nagrania, a nie coś, co mogłoby przeszkadzać w odbiorze muzyki. Z kolei gdy słuchałem nagrań nieco gorszych jakościowo, choćby wielu rockowych, z jednej strony ową niższą techniczną jakość było słychać, z drugiej nie przeszkadzało mi to wcale w doskonałej zabawie. Zgodnie ze szkołą brzmienia Lumina, to muzyka jest zawsze na pierwszym miejscu – jeśli ona jest wartościowa, to (umiarkowane) niedoskonałości nagrania nie przeszkadzają w jej odbiorze.
Podsumowanie
Lumin U1 Mini to bardzo udany transport sieciowy, który doskonale spełnia swoją funkcję. Właściwie każdy format, każdą rozdzielczość pliku potrafi w czystej, nieskażonej cyfrowymi artefaktami formie wysłać do DACa, więc brzmienie zależy właśnie od niego. Określiłbym go mianem bardzo muzykalnego, naturalnie brzmiącego transportu, ale jednocześnie precyzyjnego, rozdzielczego, wyciągającego ogromną ilość informacji z każdego nagrania.
Z wszystkich tych zalet, plus szerokiej funkcjonalności obejmującej nie tylko odtwarzanie chyba wszystkich audiofilskich formatów plików, obsługę serwisów streamingowych, MQA, funkcję RoonReady i internetowe radio, U1 Mini korzystał w pełni potwierdzając, że pomimo zdecydowanie niehighendowej ceny, jest transportem z naprawdę wysokiej półki.
Nazywając rzeczy po imieniu – gdyby nastąpiła jakaś katastrofa i straciłbym swój rozwijany od kilku lat dedykowany komputer do audio, to bez zastanowienia kupiłbym U1 Mini (chyba że dysponowałbym zdecydowanie większą gotówką). Dawałoby mi to pewność, że poziom i charakter brzmienia, a także łatwość i wygoda obsługi zostałyby zachowane. To znakomity produkt!