Włoski Pathos podzielił swoją całkiem bogatą ofertę wzmacniaczy na takie, które wykorzystują autorskie rozwiązanie o nazwie InPol (nazwa pochodzi od Indeguitore Pompa Lineare, czyli liniowego wtórnika wzmacniającego; jest to specyficzny układ, który pozwala "przekopiować" na wyjście sygnał wejściowy powierzony wzmacniaczowi lampowemu w klasie A) oraz takie, które z niego nie korzystają.
Do drugiej z wymienionych grup należy jednocześnie najtańszy w ofercie Pathosa wzmacniacz zintegrowany Classic One MKIII. Oznaczenie wskazuje, że mamy do czynienia z trzecią wersją tej konstrukcji. W takiej postaci hybryda ta (w uproszczeniu: połączenie lamp w stopniu wejściowym z tranzystorową końcówką mocy) jest produkowana od 12 lat, zaś wersja pierwsza pojawiła się na rynku już w roku 2001, co jak na branżę audio jest naprawdę godne podziwu. W sumie nic dziwnego, że Pathos nie chce z tego urządzenia zrezygnować. Zarówno jego wygląd, jak i brzmienie jest niepospolite.
Budowa
Stalowa obudowa Classica One MKIII jest pod wieloma względami nietypowa. Wąska i długa, przyciąga wzrok zarówno parą triod w specjalnych metalowych osłonach-klatkach, jak i dwoma czerwonymi elektrolitami Itelkonda o pojemności 22.000µF każdy. Za nimi na górnej ściance, której wierzch ozdobiono matowym płatem akrylu, umieszczono obudowę radiatorów tranzystorowej końcówki mocy oraz stalowy ekran niedużego transformatora zasilającego (215VA).
Po jego bokach znalazły się pojedyncze terminale akceptujące każdy rodzaj zakończeń kabli głośnikowych (bez problemu można stosować nawet grube i sztywne kable zakończone bananami, bo masa wzmacniacza sprawia, że jest on bardzo stabilny, aczkolwiek lepszy efekt wizualny zapewnią widełki).
Na tył wzmacniacza także nałożono akryl, tym razem przezroczysty. Umieszczono tam pięć par gniazd RCA oraz jedną parę XLR-ów, gniazdo zasilające zintegrowane z 2A bezpiecznikiem i... to by było na tyle. Nie znajdziemy tu żadnych gniazd cyfrowych, układ jest więc, nomen omen, bardzo klasyczny.
Podobną prostotę widać także z przodu, gdzie znalazły się dwie niklowane gałki, mały wyświetlacz pokazujący głośność (konieczny, bo oba pokrętła to przełączniki z automatycznym powrotem do pozycji spoczynkowej pośrodku), a ponadto kolejny "klasyk" – włącznik hebelkowy. Znalazło się tu także miejsce na charakterystyczny element zdobniczy, kształtem przypominający odwróconą do góry dnem łódkę, wykonany z drewna i nałożony zarówno na czołówkę, jak i fragment ścianki górnej.
Klient może wybrać kolor tej ozdoby – brązowy, z widocznym usłojeniem, bądź czarny, ale z czymś w rodzaju brokatu, maleńkich srebrnych drobinek, które bardzo ładnie współgrają z metalowym logotypem Pathosa. W zależności od wybranej wersji kolorystycznej pilot – wzór minimalizmu – będzie albo brązowy, albo czarny. Sterownik wyposażono w zaledwie cztery nieopisane przyciski. Dwa górne służą do regulacji głośności, trzeci uruchamia funkcję Mute, a czwarty służy albo do wyświetlenia aktywnego wejścia, albo – w kombinacji z dwoma pierwszymi – do jego zmiany "w górę/w dół".
Wspomniałem już o tym, że Classic One MKIII, podobnie zresztą jak jego poprzednicy, jest konstrukcją hybrydową, po części lampową, a po części tranzystorową. Warto więc rzucić okiem na układ elektroniczny. W zasilaczu oprócz średnich rozmiarów transformatora firmy C&P i elektrolitów Itelkonda wykorzystano scalone stabilizatory napięciowe L7924CV/L7824CV oraz dwa mostki prostownicze.
Końcówkę mocy oparto na pojedynczych parach MOSFET-ów IRFP240/IRF9240, które dostarczają moc 70W na kanał (w klasie AB) przy obciążeniu 8Ω i 130W przy 4Ω. Classica można też zmostkować – służy do tego przełącznik ukryty dość głęboko w podstawie – co, przynajmniej według zapewnień producenta, powinno dać monoblok o mocy aż 180W. W przedwzmacniaczu pracuje para triod 6922 produkcji Electro-Harmonixa, a regulację głośności zrealizowano na układzie PGA2310PA. Przed zwarciem i przeciążeniem chronią bezpieczniki topikowe 3,15A oraz czujnik temperatury stopnia końcowego.
Jakość brzmienia
Classic One MKIII to integra, która potrafi zauroczyć, choć daleko jej do neutralności. Na pewno nie jest to wzmacniacz uniwersalny, tzn. potrafiący każdy rodzaj muzyki zagrać w równie efektowny sposób. Jednak niektóre aspekty jego brzmienia budzą podziw i jeśli nawet nie kasują wszystkich słabości, to przynajmniej odsuwają od nich uwagę czy też łagodzą je na tyle, że koniec końców dochodzi się do wniosku, iż można by z takim dźwiękiem zostać na długo.
Zacznę od tego, co wzmacniacz Pathosa robi znakomicie. Otóż prezentowany przez niego "świat mikrodynamiki" jest klasą samą dla siebie. Takie bogactwo mikrowybrzmień, tak wyraźne oddanie różnego rodzaju dźwięków artykulacyjnych – czy to oddechów wokalistów, czy przesuwających się palców po strunach, pracy pedałów pianina, werblowych sprężyn, najdelikatniejszych muśnięć talerzy itp., tzw. mikroplanktonu, niuansów aranżacyjnych – to prawdziwa rzadkość w tym przedziale cenowym.
Góra i średnica Classica One MKIII to bez wątpienia jego najmocniejsze strony. Oba te zakresy są brzmieniowo wyrafinowane.
Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że Classic One Mk3 najlepiej czuje się w repertuarze ze "śladową" rytmiką, w niespiesznych, poniekąd "stojących w miejscu" tempach, nagraniach kładących nacisk bardziej na kolorystykę niż rytm – żeby przekonać się, o czym mowa, wystarczy odtworzyć właściwie dowolną płytę wydaną przez monachijską wytwórnię ECM. To swoiste uwydatnienie mikrodynamiki – bo nie chodzi tylko o to, że wyżej wymienione elementy są po prostu wyraźnie słyszalne.
Góra i średnica Classica One MKIII to bez wątpienia jego najmocniejsze strony. Oba te zakresy są brzmieniowo wyrafinowane. Perkusyjne talerze na płycie "Leosia" Tomasza Stańki (polecam zwłaszcza odsłuch drugiego utworu pt. "Die Weisheit...") wzmacniacz artykułował bardzo starannie, wręcz cyzelował, wyraźnie różnicując je pod względem barwy. W najwyższym podzakresie nie brakuje powietrza i selektywności.
Dzięki temu różnego rodzaju perkusjonalia zachwycają naturalnym pogłosem, a także "temperaturą" – raz ciepłą, malowniczo "rozmazaną" i szumiącą, a innym razem chłodną, surową. Znakomicie prezentuje się też instrument szerokopasmowy, jakim jest fortepian, którego brzmienie jest pełne, nasycone i delikatnie zaokrąglone (to cecha średnicy), a dzięki wspomnianym wcześniej wyraźnym dźwiękom artykulacyjnym, jak np. drgające struny – kompletne.
Pora przejść do, w mojej opinii, nieco słabszych stron opisywanego wzmacniacza. Są to bas i dynamika w skali makro. Nie chodzi bynajmniej o to, że basu (przynajmniej wyższego – podczas testu Classic One MKIII napędzał monitory ATC) jest mało, nic z tych rzeczy. Jego masa i wypełnienie są OK. Problemem może być jednak brak wyraźniejszego konturu i, co za tym idzie, stabilności źródeł pozornych operujących w tej części pasma.
Daje się to we znaki w mocniejszym, bardziej dynamicznym, rockowym repertuarze (np. Tool, Metallica), zwykle skompresowanym i przesterowanym, gdzie może przeszkadzać brak bardziej zdecydowanego ataku, wyraźniejszego zogniskowania, impulsywności, kontrastów dynamicznych. Z kolei jazz, muzyka akustyczna itp. w większości wypadków jest prezentowana wyśmienicie. W brzmieniu kontrabasu pojawiają się niezbędne elementy: powietrze, barwa, dynamika i szybkość, choć czasami instrument ten potrafi też odezwać się nazbyt przeciągłym dźwiękiem. Praktycznie jednak zawsze jest bardzo obecny i czytelny.
I jeszcze słowo o zjawiskach przestrzennych. Stereofonia prezentowana przez wzmacniacz Pathosa nie wzbudza najmniejszych zastrzeżeń. Scena zaczyna się tuż przed linią łączącą głośniki. Nie jest może nadzwyczaj szeroka (acz niekiedy dźwięki całkiem swobodnie odrywają się od głośników i pojawiają się nawet metr–półtora z prawej i lewej strony), ale za to sięga naprawdę daleko w głąb. Słychać to zwłaszcza w nagraniach, w których zespół tworzy kilka instrumentów akustycznych.
Trochę mniej przekonująco pod tym względem wypadają tzw. ściany dźwięku, nagrania z dominującym basem i spłaszczoną dynamiką. W dole pasma, gdzie wyraźnie wyczuwa się pewne zaokrąglenie, nie ma takiej przejrzystości, separacji i lokalizacji, jak w górze. Nie znaczy to, że niskie składowe są niewypałem (powtarzam: w wielu wypadkach są naprawdę satysfakcjonujące), to raczej góra tego wzmacniacza jest nadzwyczajna, nasyconej średnicy udaje się dotrzymać jej kroku, a bas cały czas stara się "nadążyć". Kto wie, może kolejna wersja tego wzmacniacza, MKIV, będzie już połączeniem lamp z bardziej energicznymi i dynamicznymi brzmieniowo modułami pracującymi w klasie D?
Podsumowanie
To może być albo wyborny pierwszy (i jedyny) wzmacniacz – dla tych, którzy słuchają jazzu, kameralistyki, nagrań akustycznych itp. – albo świetny drugi wzmacniacz – dla tych, którzy od czasu do czasu lubią posłuchać czegoś łagodniejszego. Poszczególne oceny tego nie oddają, ale Classic One MKIII to urządzenie, w którym naprawdę można się "zakochać" nie tylko z powodu jego wyglądu.