Urządzenia marki Heed cieszą się coraz większą popularnością nie tylko w rodzimych Węgrzech, ale również w całej Europie. Wcale mnie to nie dziwi, gdyż w przypadku Heeda mamy do czynienia z bardzo udanymi produktami o efektownym wyglądzie i kompaktowych gabarytach. Co więcej, te małe urządzenia z wąskimi frontami i ciasno upakowaną elektroniką, dysponują możliwościami jakimi mogą się pochwalić znacznie większe i droższe konstrukcje. Tak więc Heed uchodzi za markę prezentującą rzadko spotykane podejście do wzornictwa, połączone jednocześnie z funkcjonalnością, nie wspominając już o jakości brzmienia. I chociażby z tego względu nowy zintegrowany wzmacniacz, nawiązujący nazwą do słynnego matematyka i astronoma Josepha Louisa Lagrange, można uznać za wielką niespodziankę.
Lagrange zrywa bowiem z dotychczasowymi utartymi trendami w stylistyce marki Heed, stając się jednocześnie pierwszą konstrukcją w katalogu węgierskiego producenta o nowym designie. Ten wzmacniacz zaskakuje projektem frontu, który na tle dotychczasowych modeli z serii np. Thesis, Obelisk czy Elixir, to powiew świeżości. Nie mam żadnych informacji, czy ta nowa linia wzornicza będzie obowiązywała również w kolejnych nowych produktach, czy jest to tylko eksperyment. Czas pokaże, ale jeśli o mnie chodzi, jestem na tak.
Lagrange w pełnej okazałości
Nowy wzmacniacz ze względu na odmienną, minimalistyczną stylistykę wzbudza spore emocje, zwłaszcza za sprawą nietypowo zaprojektowanego frontu. Dwa oryginalnie i precyzyjnie wykonane pokrętła doskonale kontrastują z przyciemnioną przednią płytą. Z kolei centralną część ozdobiono podświetlonym firmowym logo, wraz z nazwą wzmacniacza. Przód wzmacniacza prezentuje się futurystycznie, ale jednocześnie elegancko i dostojnie. Lagrange nie jest wysoki, a mimo to robi wrażenie masywnej, wręcz pancernej konstrukcji. Efekt ten został dodatkowo spotęgowany przez częściowo odsłonięty masywny aluminiowy radiator, widoczny przez spore otwory wentylacyjne górnej pokrywy.
Miła niespodzianka czeka nas, gdy postanowimy ten wzmacniacz wziąć do rąk, bo waga piętnastu kilogramów jest dosyć rzadko spotykana wśród urządzeń o takich gabarytach. Odpowiada za to nie tylko solidnie wykonana obudowa, ale przede wszystkim mocno rozbudowany układ zasilania, oparty na dwóch niezależnych transformatorach toroidalnych. Większy z nich o mocy 500VA, odpowiadający za dostawę prądu do stopni końcowych lewego i prawego kanału został, dostarczony przez specjalistę w konstruowaniu i produkcji transformatorów, a mianowicie firmę Noratel. Natomiast mniejszy, o mocy zaledwie 50VA, wchodzi w skład sekcji zasilającej przedwzmacniacz i obwody sterowania.
Uwagę zwraca spory bufor prądowy, na który składa się bateria z czterech kondensatorów marki Mundorf, każdy o pojemności 10.000 mikrofaradów, a są to wysokiej klasy jednostki pochodzące z topowej serii M-Lytic AG. Tak więc w samym buforze prądowym jest już łącznie 40.000 mikrofaradów pojemności. Na tej samej drukowanej płytce, wydzielonej specjalnie dla wspomnianego buforu prądowego, znalazły się również mostki prostownicze oraz kondensatory zasilania dla sekcji sterowania oraz przedwzmacniacza. W tej pierwszej producent zastosował przeciętne kondensatory dostarczone przez firmę Samwha, co jest zrozumiałe, ponieważ akurat tor zasilający sekcję sterującą, nie mają większego wpływu na jakość dźwięku.
Natomiast w torze zasilania dla stopnia przedwzmacniacza zdecydowano się na użycie wysokiej klasy kondensatorów elektrolitycznych Mundorf M-Lytic AG, tych samych co w sekcji zasilającej stopnie końcowe, ale o znacznie mniejszej pojemności. Do tego trzeba również doliczyć kolejne pojemności sporych kondensatorów elektrolitycznych Mundorf M-Lytic AG zainstalowanych już bezpośrednio w okolicach tranzystorów stopni końcowych – tutaj również zastosowano jednostki o pojemności 10.000 mikrofaradów, jednak w ilości dwóch sztuk. Sumując więc wszystkie pojemności pracujące w obwodzie zasilania stopni końcowych, okaże się że końcówki mocy otrzymują prąd z magazynu prądowego o łącznej pojemności 60.000 mikrofaradów.
Zarówno obydwa toroidalne trafa, jak i płytka drukowana z częścią układu zasilania oraz buforu prądowego stanowią odrębną sekcję, oddzieloną za pośrednictwem dodatkowego ekranu oraz aluminiowego radiatora, od głównej płytki drukowanej z obwodami przedwzmacniacza oraz końcówek mocy.
Centralnie ulokowany radiator stanowi element wyraźnie separujący obydwie te sekcje – jest to dwuczęściowa konstrukcja, łącząca w sobie sporą użebrowaną sekcję oraz aluminiową sztabę, do której zostały zamocowane tranzystory mocy. Aby poprawić przewodnictwo cieplne, zdecydowano się na użycie zarówno folii termoprzewodzącej, jak i pasty. Pastę użyto również między wspomnianą aluminiową sztabą a właściwą już, masywną, użebrowaną częścią radiatora, odprowadzającego nadmiar ciepła z tranzystorów mocy. Tak skonstruowany wzmacniacz, dzięki odpowiedniemu ekranowaniu, zapobiega wszelkim zakłóceniom, generowanym przez trafa.
Góra pasma jest oszlifowana niczym diament, bez śladów niedoskonałości i przy absolutnym braku szumów.
Po prawej stronie radiatora znalazła się z kolei sporych rozmiarów płytka drukowana z elementami elektronicznymi, obsługującymi końcówki mocy oraz przedwzmacniacz. Montaż jest klasyczny, przewlekany przy zachowaniu najwyższej staranności wykonania oraz użyciu wyłącznie elementów dyskretnych, zarówno w przypadku stopni wyjściowych, jak i stopnia wejściowego. Warto również zaznaczyć, że cały tor sygnałowy oparto na wysokiej jakości rezystorach, a kondensatory są selekcjonowanymi elektrolitycznymi jednostkami marki Nichicon. Z kolei małe blokowe polipropylenowe kondensatory pochodzą od Wimy. Nie ma więc tutaj żadnych oszczędności, a poszczególne podzespoły odpowiadające za jakość sygnału, są z górnej półki.
Selektor źródeł oparto na miękko pracującym, ale jednocześnie precyzyjnym przełączniku sterującym sygnał między hermetycznymi przekaźnikami Takamisawa, znajdującymi się w bezpośrednim sąsiedztwie klasycznych wejść RCA. Regulację głośności obsługuje z kolei klasyczny ślizgowy potencjometr marki Alps (wysokiej klasy model niebieski o oporności 10kΩ), wyposażony w elektrykę i napęd na potrzeby zdalnego sterowania.
Pilot jest niewielki, ale elegancki i wygodny w użyciu. Uwagę zwraca również ulokowany na oddzielnej, niewielkiej płytce drukowanej moduł Bluetooth.
Przedwzmacniacz gramofonowy obsługujący gramofonowe wkładki magnetyczne typu MM zamontowano na dużej płytce obsługującej wzmacniacz i przedwzmacniacz. Stopień gramofonowy wykonano wyłącznie na elementach dyskretnych. Mamy więc gwarancję że jest to wysokiej klasy przedwzmacniacz Phono, zdolny do współpracy nie tylko z budżetowymi wkładkami, ale też wyższej klasy, jak przykładowo Shelter 201, czego oczywiście nie omieszkałem sprawdzić.
W pobliżu głównej płytki drukowanej z podzespołami obsługującymi wejścia do sekcji przedwzmacniacza, znalazło się również gniazdo służące do montażu opcjonalnej karty z przetwornikiem cyfrowo-analogowym, wyposażonym w asynchroniczne wejście USB oraz dwa klasyki w postaci złącza optycznego i koaksjalnego. Niestety w celu zamontowania opcjonalnej karty nie obędzie się bez demontażu pokrywy, a dodatkowo należy odkręcić zaślepkę znajdującą się z tyłu, tuż obok gniazd Phono. Tutaj widać przewagę japońskiego Accuphase, który umożliwia stosowanie opcjonalnych kart, bez potrzeby demontażu pokrywy, a jedynie samej zaślepki.
Lagrange wyposażono również we wbudowany moduł Bluetooth, co jest ukłonem w kierunku miłośników streamingu muzyki z przenośnych urządzeń.
Kultura, swoboda i plastyczność
Lagrange brzmi unikalnie i niepowtarzalnie, z naciskiem na barwę i plastykę, przy jednoczesnym zachowaniu pełnej kontroli nad dźwiękiem w całym odtwarzanym paśmie. Dźwięk ma taki charakter, jakby został całkowicie odfiltrowany z jakichkolwiek szumów, dzięki czemu podczas odsłuchu wielu płyt, zwłaszcza tych znanych mi na pamięć, mogłem odkrywać ich brzmieniowy potencjał na nowo. Tak właśnie było, gdy sięgałem po muzykę Branforda Marsalisa, Jana Garbarka, czy też Larsa Danielssona. W utworach moich ulubionych artystów Lagrange świetnie poradził sobie z pokazaniem brzmieniowej faktury konkretnych instrumentów oraz ich położenia w przestrzeni.
Heed stworzył wzmacniacz, który w swojej klasie cenowej jest jednym z najlepiej radzących sobie z odwzorowaniem obrazu stereo, jaki dotychczas słyszałem. Ale co muszę podkreślić, dzielone systemy z wyższej półki cenowej, wciąż brylują pod tym względem. Lagrange oferuje jednak obłędną namacalność dźwięku, co jest już domeną konstrukcji hi-endowych, pokazujących scenę dźwiękową w skali 1:1. Węgierska integra jest również do tego zdolna, komponując przestrzeń w bardzo wiarogodny sposób, oddając nie tylko naturalne rozmiary poszczególnych źródeł pozornych, ale też budując trójwymiarowość głębi sceny dźwiękowej przy jednoczesnym zachowaniu bardzo dobrej, ostrej lokalizacji konkretnych instrumentów. Podobnie było, gdy sięgałem po utwory norweskiej śpiewaczki Karii Bremnes, bo jej wokal został rzetelnie odwzorowany na scenie między instrumentami towarzyszącymi, przy zachowaniu właściwej ostrości, dzięki czemu wokal brzmiał czytelnie i sugestywnie.
Heed ma wielką zdolność do pełnego angażowania się w muzykę, ale bez dodawania do niej czegoś, co mogłoby zmącić jej odbiór. Najbardziej docenią to puryści kładący nacisk na wierność i naturalność brzmienia.
Lagrange zapewnia swobodę dynamiczną, co objawia się w świetną kontrolą rytmu w pełnym paśmie i to zarówno przy niskich, średnich oraz najwyższych poziomach głośności. Kipiące dynamiką utwory Nine Inch Nails pokazały olbrzymi potencjał Heeda nie tylko pod względem oddawanej mocy, ale i reakcji na zmieniający się rytm.
Bas w jego wykonaniu również zasługuje na słowa uznania. Jest bowiem sprężysty, zdecydowany, silny, gęsty, nieco oleisty, ale jednocześnie prawidłowo oddaje charakter brzmienia konkretnych instrumentów w paśmie basu np. kontrabasu, czy wiolonczeli. Równowaga tonalna jest idealna mimo że średnica nie jest tak mocno otwarta, jak w przypadku niektórych wzmacniaczy z tego przedziału cenowego np. francuskiego Lavardin ISx. Jednak to dobór poszczególnych zakresów pasma w niemal idealnych proporcjach, stawia ten wzmacniacz na równi z konstrukcjami oferującymi najbardziej zrównoważony dźwięk, z jakimi miałem przyjemność się zetknąć.
W przypadku Heeda szczególnie ciekawie prezentuje się zakres wysokich tonów, ujmujący wielką skrupulatnością w odwzorowaniu wszelkich mikrodźwięków. Podczas odsłuchu utworów z repertuaru doskonałego japońskiego klawesynisty Masaaki'ego Suzuki uświadomiłem sobie, że pod względem odtworzenia nawet najbardziej skomplikowanych brzmieniowo fragmentów utworów zagranych na klawesynie, nie ma dla Lagrange żadnych barier. Wysokie tony są bardzo szczegółowo odtwarzane, zwłaszcza w ich średnich i wyższych partiach. Góra pasma jest oszlifowana niczym diament, bez śladów niedoskonałości i przy absolutnym braku szumów, co sprawia że Lagrange jest jedną z najbardziej szczegółowo brzmiących konstrukcji na rynku w swojej kategorii cenowej.
Warto jeszcze dodać, że Lagrange wyposażono w przedwzmacniacz gramofonowy oferujący dobry dźwięk, co pokazała konfiguracja z gramofonem Music Hall mmf-1.5 wyposażonym we wkładkę magnetyczną Shelter 201. Porównania dokonałem z przedwzmacniaczem Music Hall pa1.2 i ku mojemu zaskoczeniu, przedwzmacniacz wbudowany we wzmacniacz Heeda, wcale nie odbiegał jakością brzmienia od zewnętrznego pa1.2, prezentując równie muzykalny, soczysty i nawet bardziej rozdzielczy dźwięk, z gęstym i pięknie analogowym, barwnym basem. W muzyce Marka Bilińskiego, odtwarzanej z albumu "Ogród Króla Świtu", a konkretnie w utworze "Błękitne Nimfy", zakres niskich tonów pulsował ze znakomicie oddaną dynamiką, ale też nie brakowało mu zasięgu w momentach kiedy wymagała tego muzyka.
Generalnie jeśli ktoś zdecyduje się na wzmacniacz Lagrange, to może być pewien, że posiadając budżetowy lub nawet średniej klasy gramofon wyposażony w wysokiej jakości wkładkę magnetyczną MM, uzyska więcej niż satysfakcjonujące efekty brzmieniowe.
Warto wiedzieć
Bardzo dobre brzmienie cechujące wzmacniacz Lagrange, nie bierze się znikąd. Niebagatelny wpływ na to ma konstrukcja tego wzmacniacza i odpowiednie podejście projektantów już podczas jego opracowywania. Droższe wzmacniacze cechują się bardziej zaawansowaną budową i organizacją poszczególnych obwodów mających bezpośredni wpływ na brzmienie, począwszy od sekcji zasilającej, a skończywszy na przedwzmacniaczu oraz końcówkach mocy. Wszystkie te kluczowe sekcje projektowane są nie tylko z naciskiem na wydajność, ale przede wszystkim redukcję szumów i przesłuchów między kanałami. Ma to wielki wpływ na sygnał dźwiękowy, ponieważ w znacznym stopniu zostają ograniczone zniekształcenia sygnału, który w końcowej fazie trafia już do zestawów głośnikowych, po ich wzmocnieniu przez stopnie wyjściowe. Lagrange jest wzmacniaczem zintegrowanym, ale dzięki dopracowanej budowie i wielkiej dbałości o zachowanie jak najczystszej formy dystrybucji sygnału, osiąga brzmienie godne konstrukcji pochodzących z wyższej półki cenowej.
Podsumowanie
Cieszę się, że Heed zdecydował się na produkcję wzmacniacza takiego właśnie jak Lagrange, pokazując tym samym duży potencjał i pomysłowość ludzi pracujących dla tej węgierskiej marki.
Lagrange dołączył właśnie do grona moich ulubionych wzmacniaczy na tym poziomie cenowym, uzupełniając tym samym dotychczasowe zestawienie, w skład którego wchodzą: Accuphase E-270, Sonneteer Alabaster, Lavardin ISx, Gold Note S1. Wszystkie te konstrukcje łączy jedno, doskonała jakość dźwięku oraz wykonanie w stosunku do ceny.
Lagrange jest dopracowaną konstrukcją o urzekającym, analogowym brzmieniu, niemal całkowicie pozbawionym szumów mogących zmącić absolutną ciszę między poszczególnymi dźwiękami, aby za każdym razem pozwalać się im uwalniać z pełnym potencjałem, zarówno pod względem reprodukcji dynamiki, barwy oraz charakteru.