Pewnie nie raz byliście Państwo świadkami, a może nawet uczestniczyliście w dyskusjach na temat przewagi jednego typu urządzeń audio nad innymi np. lampowych nad tranzystorowymi, kolumn w obudowach zamkniętych nad wentylowanymi, itp. Najczęściej w rozmowach tego typu pojawiają się opinie oparte na stereotypach, a te w audio sprawdzają się słabo. Oczywiście można przypisać pewien zestaw cech wspólnych dla wielu rozwiązań stosowanych w naszej branży, ale w praktyce, podczas odsłuchów, wcale nie musi się to sprawdzić
Dlaczego zaczynam ten tekst od wytykania audiofilom łatwości, z jaką ulegają stereotypom? Ano dlatego, że niewiele jest produktów tak jednoznacznie i stereotypowo ocenianych, jak testowane przeze mnie kolumny tubowe. Wiele osób ma wyrobione zdanie o konstrukcjach tego typu, czasami nawet oparte na jakimś pojedynczym, niezbyt udanym odsłuchu, a często wyłącznie na zasłyszanych informacjach i a priori odrzuca wszystkie tuby. Jest to ciekawe także dlatego, że urządzenia audio pochodzące z Japonii cieszą się u nas ogromnym uznaniem, a jednocześnie wiele osób odrzuca, wspomniany przeze mnie sposób słuchania muzyki tak popularny wśród audiofilów w Kraju Kwitnącej Wiśni (i nie tylko, gwoli jasności), czyli z pomocą dużych kolumn tubowych.
A przecież i w Europie mamy niejednego producenta takich konstrukcji, pasywnych, albo półaktywnych. Wystarczy wymienić Avantgarde Acoustic, Acapellę, czy Cessaro, polskiego hORNSa. Przypomnę także, że co roku jedną z najbardziej obleganych prezentacji w Monachium w czasie High End Show jest pokój przygotowanym przez Silbatone, gdzie główną atrakcją są przeogromne, właściwie zabytkowe horny Western Electric. Uznaniem cieszą się też wielkie Vox Olimpian Living Voice'a. Słowem tuby mogą się podobać, tylko trzeba im dać szansę.
Jeśli czytaliście Państwo moje poprzednie recenzje produktów Thivan Labs, przetwornika cyfrowo-analogowego z lampowym stopniem wyjściowym, Tube Music Processor 9038, albo wzmacniacza zintegrowanego 300B SET Anniversary, to powinniście już wiedzieć, że założyciele i konstruktorzy tej marki, inżynierowie Thi Hoang Nguyen i Van Anh Nguyen od początku postawili na elektronikę opartą o lampy i wysoko-skuteczne kolumny.
Wzmacniacze lampowe przy swoich licznych zaletach mają (poza nielicznymi wyjątkami) jednak pewne ograniczenia w postaci niskiej, albo co najwyżej niezbyt dużej mocy. Dlatego najlepszymi partnerami dla takich urządzeń są kolumny o wysokiej skuteczności, a przede wszystkim o przyjaznym przebiegu impedancji. Takich głośników nie ma na rynku aż tak wiele, więc panowie Thi i Van postanowili opracować własne. Wśród nich są różne konstrukcje poczynając od najpopularniejszych w obudowach z bas-refleksem, poprzez otwarte odgrody, aż po konstrukcje tubowe.
Zajmujemy się tymi ostatnimi, a dokładniej szczytowym osiągnięciem wietnamskich konstruktorów, nazwanym adekwatnie do swych gabarytów Grand Horn (Wielka Tuba). To naprawdę duża, bo mierząca 160cm wysokości, 3-drożna konstrukcja. Za odtwarzanie niskich częstotliwości odpowiadają 15-calowe woofery z papierowymi membranami. Każdą kolumnę wyposażono w jeden taki driver pracujący w dużej skrzyni mierzącej prawie 80cm wysokości, szerokiej na 46cm i o podobnej głębokości. Komora basowa jest wyposażona w spory otwór w dnie, a całość ustawiono na regulowanych nóżkach. To dzięki nim możliwe jest dostrojenie ilości basu do pomieszczenia i indywidualnych preferencji.
Głośnik basowy wyposażono w okrągłą, czarną maskownicę. Na module basowym zamontowano dużą, prostokątną, specjalnie wyprofilowaną drewnianą tubę (80x46cm). Za nią umieszczono 4-calowy przetwornik średniotonowy z magnesem neodymowym, pracujący w zamkniętej komorze (z membraną skierowaną do wnętrza tuby). W obrębie dużej tuby średniotonowej umieszczono w jeszcze mniejszej tubce (nie zlokalizowanej centralnie) 1-calowy tweeter kompresyjny z tytanową membraną.
Małą tubkę wykonano z materiału znanego pod nazwą POM – stosowanego często w audio tam, gdzie szczególnie ważne jest tłumienie wibracji (np. talerze, czy nóżki w gramofonach). Taka konstrukcja sprawia, że sam przetwornik średniotonowy jest cofnięty w stosunku do membrany woofera basowego i tweetera. W zwrotnicy pierwszego rzędu pracują dobierane komponenty wysokiej klasy montowane metodą punkt-punkt.
Punkty podziału zwrotnicy to 300 i 1800Hz. Z tyłu znalazły się dwie pary solidnych gniazd głośnikowych – osobne dla modułu basowego, osobne dla średnicy i góry pasma. Według danych producenta kolumny mogą pochwalić się skutecznością na poziomie 101dB i nominalną impedancją wynoszącą 8Ω. Można przyjąć, że przebieg krzywej impedancji musi być dość równy, jako że rekomendowana minimalna moc wzmacniacza wynosi 7W, słowem muszą być faktycznie łatwe do napędzenia. Producent rekomenduje używanie wzmacniaczy bez, albo z minimalnym sprzężeniem zwrotnym, lampowych albo tranzystorowych.
Kolumny są spore, ale nie wymagają aż tak dużo miejsca, jakby się mogło wydawać. Producent sugeruje, iż minimalny dystans między prawą a lewą kolumną powinien wynosić dwa metry, a słuchacz powinien siedzieć minimum trzy metry od głośników. Z moich doświadczeń wynika, że aby mogły w pełni rozwinąć skrzydła w zakresie budowania sceny, Grand Horny potrzebują także sporo miejsca za nimi.
Testowane kolumny wykończono dokładnie takim samym fornirem, jak DAC i SET 300B, które opisywałem wcześniej, podobnie zresztą, jak i inne modele wzmacniaczy i głośników w ofercie Thivan Labs. Budując system oparty o urządzenia tej marki uzyskujemy więc spójna estetykę wszystkich elementów. O ile, jak pisałem w swojej recenzji, w przypadku przetwornika cyfrowo-analogowego takie wykończenie wygląda nieco archaicznie, o tyle w przypadku wzmacniacza lampowego i wielkich kolumn tubowych, kojarzących się z, powiedzmy, połową XX wieku, jest jak najbardziej na miejscu.
Brzmienie
Z racji gabarytów Grand Hornów ich odsłuch odbył się w siedzibie dystrybutora. Ustaliliśmy jednakże, iż napędzać je będzie dobrze mi już znany 300B SET Anniversary tejże marki, acz wspartym źródłem zdecydowanie wyższej klasy, niż wspominany DAC. Rzecz nie w tym, że ten ostatni jest słabym urządzeniem – pisałem w swojej recenzji, że na swojej półce cenowej ten przetwornik jest wysoce konkurencyjny i po prostu gra naprawdę dobrze – ale w tym, że nie pozwoliłby mi usłyszeć pełni możliwości tych kolumn.
Źródłem w czasie odsłuchu był wysokiej klasy odtwarzacz CD Acoustic Plan Vadi. Wzmacniacz co prawda także znaczące odstaje cenowo od testowanych kolumn, ale oferuje wystarczającą moc i klasę brzmienia, aby Grand Horny miały szansę pokazać swoje mocne strony. No i jest to mój ulubiony typ konstrukcji – Single Ended z magicznymi triodami 300B w stopniu wyjściowym. System został spięty japońskim okablowaniem Kryna, a elektronika ustawiona na świetnym, polskim stoliku Harmonium Audio.
Oczywiście przywiozłem z sobą kilkanaście dobrze mi znanych płyt, które pozwoliły ocenić brzmienie głośników Thivan Labs. Zanim przejdę do opisu tego, co usłyszałem, wspomnę jeszcze o dobrze świadczącej o Grand Hornach obserwacji, która pojawiła się po godzinie, może dwóch słuchania. Otóż doskonale pokazały one, jak ważny dla wzmacniaczy lampowych jest okres osiągania odpowiedniej, optymalnej temperatury pracy. Na początku odsłuchu w dźwięku dało się bowiem usłyszeć niewielkie mankamenty, które później zniknęły. To kwestia choćby nieco nieśmiałej, zamkniętej góry pasma, która po godzinie grania pięknie się otworzyła, jak również, choć w mniejszym stopniu, wypełnienia średnicy.
Nawiązując do poprzedniego akapitu pozwolę sobie pominąć zagłębianie się w tzw. pierwsze wrażenie, jako że w dużej mierze okazało się ono mylące. Patrząc na tak duże konstrukcje, miałem gdzieś z tyłu głowy zakodowany stereotyp, że powinny zagrać naprawdę dużym dźwiękiem wspartym potężnym basem. Tymczasem już od pierwszych chwil odsłuchu zwróciłem uwagę na nieco oszczędny charakter basu.
Dowiedziałem się, że osiągnięcie takiego efektu wymagało sporo pracy fizycznej, bo nie tak łatwo reguluje się wysokość kolców w konstrukcjach ważących 65kg. Ale efekt końcowy był, przynajmniej dla mnie, zdecydowanie tego warty. Bas był bowiem szybki, zwarty i uderzał mocno. Wybrzmienia były długie, ale nie było tam za grosz sztucznego ich przedłużania. Nie było też czegoś, co nazywam otłuszczaniem basu, najczęściej spotykanego w konstrukcjach bas-refleks, gdy reprodukowany bas próbuje być większy, mocniejszy, bardziej dociążony, niż na odtwarzanej płycie.
Jestem przekonany, że z tak dużych przetworników pracujących w ogromnych obudowach dałoby się wydobyć cięższy, potężniejszy bas, tyle że ucierpiałaby na tym zapewne jego kontrola, zwłaszcza przy napędzaniu Grand Hornów wzmacniaczem lampowym niskiej mocy. Te przecież nie są mistrzami w kontrolowaniu i definiowaniu niskich tonów. Tymczasem SET Anniversary 300B dysponujący mocą niespełna 8W poradził sobie z dużymi wooferami zupełnie swobodnie. Osobną kwestią jest zgranie modułu basowego z pasmem powyżej. Bas podany w opisany wyżej sposób, doskonale uzupełniał kluczową średnicę nigdy jej nie dominując. Wietnamscy inżynierowie osiągnęli bardzo dobrą spójność reprodukcji całego pasma, co z kolei jest niejako przedłużeniem jednej z najmocniejszych stron wzmacniaczy lampowych, a SET-ów w szczególności.
Jedną z pierwszych płyt, jakie wylądowały w odtwarzaczu, był album Marcina Wyrostka "Coloriage". Grand Horny zaserwowały mi odpowiednio szybkie, swobodne granie z mocnymi elektrycznymi skrzypcami i brzmiącym zdecydowanie pełniej, acz równie swobodnie, akordeonem. Bas w tym nagraniu wydawał się delikatnie miękki, ale jednocześnie soczysty. Ani przez moment nie był przesadzony, łapał za ucho ładnie oddaną barwą. Większość utworów na tej płycie zawiera dość dynamiczne, szybkie granie, w którym ważny jest rytm i prowadzenie tempa.
Znowu muszę napisać, iż Grand Horny napędzane ledwie 8W z 300B, wykonały świetną robotę. W notatkach z odsłuchu tego album, zapisałem niezłą rozdzielczość góry pasma, w tym ładnie zaznaczone i różnicowane blachy, które jednakże mogłyby mieć ciut więcej blasku. To właśnie element, o którym pisałem wcześniej – objaw nie do końca jeszcze rozgrzanego wzmacniacza, ale nie słabości kolumn, jako że z każdą kolejną płytą talerze perkusji brzmiały coraz lepiej.
Dynamikę określiłbym jako dobrą, ale to nie był zestaw gotowy do powalenia słuchacza na kolana za sprawą tego aspektu prezentacji. Choć to nagranie studyjne, było w nim sporo powietrza, a dźwięk swobodny, nieskrępowany żadnymi ograniczeniami wprowadzanymi przez kolumny. Bardzo ładnie różnicowane były instrumenty perkusyjne, słychać było szybkie, soczyste uderzenia dłoni w membrany bębnów. Scena wykreowana przez Grand Horny była duża, ale nie ogromna. Robiła wrażenie bardziej jej szerokość niż głębokość. Bazując na moich wcześniejszych doświadczeniach z konstrukcjami tubowymi, prawdopodobnie ten ostatni aspekt prezentacji dałoby się poprawić odsuwając testowane kolumny od ściany za nimi, ale nie mieliśmy takiej możliwości.
Podobne wrażenia dotyczące bardzo szerokiej, ale nieprzesadnie głębokiej sceny odniosłem słuchając Isao Suzuki. Tym razem skupiałem się jednakże na jednym z moich ulubionych instrumentów, czyli kontrabasie japońskiego mistrza. Jedną z zalet tub, zwłaszcza tych dużych, jest umiejętność oddania ogromnej ilości detali w sposób wyrazisty, bezpośredni, acz nie nachalny. Dlatego właśnie z Grand Hornami doskonale było słychać delikatnie brzęczenie strun na gryfie, palce przesuwające się po strunach, siłę i szybkość szarpnięcia każdej z nich, ale i wsparcie wielkiego pudła rezonansowego nadające temu instrumentowi realistyczną wielkość i masę. Ten ostatni aspekt tak właśnie odbierałem mimo, że bas na tej płycie nie schodził aż tak piekielnie nisko, jak to słyszałem na kilku topowych modelach kolumn.
Kontrabas brzmiał czysto, nie brakowało wybrzmień. Co ciekawe, drugi pojawiający się w nagraniach bas, brzmiał nieco inaczej, bardziej miękko, acz nadal barwnie i bez sztucznego zmiękczania, czy rozwlekania dźwięków. Pokazuje to duże możliwości kolumn Thivan Labs w zakresie różnicowania – dwa odmiennie brzmiące basy w jednym nagraniu, zgodnie z intencją twórców, zabrzmiały bardzo różnie. Na tej płycie doskonale było także słychać, iż środek ciężkości grania Grand Hornów, podobnie jak i muzyki, którą odtwarzały, jest zlokalizowany w średnicy.
Góra pasma bowiem, nawet już po dojściu wzmacniacza do optymalnej temperatury, nigdy nie była ostra, nie kłuła w uszy. Nie było w niej śladów ostrości, jaskrawości, czy agresywności (które to cechy mają należeć, zdaniem niektórych, do największych wad tub). Co ciekawe, choć te kolumny wyposażono w tweeter kompresyjny pracujący w tubce, podobnie jak JBL HDI 3600, w tym przypadku był on ustawiony nieco inaczej, nieco mniej dźwięczny, gładszy, mniej agresywny, a dzięki temu pozwalający na dłuższe odsłuchy bez oznak zmęczenia.
Średnica, zapewne dzięki napędzającemu Grand Horny wzmacniaczowi na lampach 300B, to najbardziej wyrafinowana, najbogatsza w informacje część pasma. Słuchając choćby Cassandry Wilson doceniałem wierny, intensywny sposób prezentacji jej wyjątkowego, ciemnego, delikatnie chropowatego głosu. Muzyka kipiała wręcz emocjami, brzmiała żywo, prawdziwie, nie pozwalając mi pozostać obojętnym. Całość miała ten niezwykły, kojarzący się z muzyką graną na żywo, wysoki poziom energii, ekspresji, plus niezwykle naturalny flow, czyli płynność.
Grand Horny doskonale robiły to, co jest mocną stroną (dobrych) tub, a mianowicie kreowały dużą, namacalną postać wokalistki, która niepodzielnie skupiła na sobie moją uwagę. Dlatego sporo wysiłku kosztowało mnie oderwanie się od hipnotycznego głosu Cassandry, by docenić wyjątkowo czyste brzmienie gitary, barwny, ale prezentowany po nieco bardziej miękkiej stronie, niski bas, czy żwawą, soczystą perkusję. Słowem, czarowała nie tylko średnica, ale wyższy i średni bas. To było bardzo muzykalne, płynne, melodyjne granie, przy którym głowa sama się kiwała, a nogi raz po raz wystukiwały rytm.
Jak pokazał kolejny krążek "Flamenco Puro Live" Paco Peny i jego zespołu, wciąganie słuchacza w świat muzyki, porywanie go rytmem za sprawą świetnej kontroli, to specjalność testowanych kolumn. Wielkie tuby bardzo dobrze pokazały tancerza przemieszczającego się po scenie i jego dynamiczne, mocne, szybkie tupnięcia. Bardzo dobrze słychać było drewniany podest, pogłos pomieszczenia, także wielkość sceny, zostały doskonale oddane w tej realizacji live.
Znakomicie zabrzmiały moje ukochane gitary – naturalnie, czysto, a dzięki sposobowi grania także wyraziście i niezwykle energetycznie. Duża w tym zasługa Grand Hornów, które dobrze różnicowały struny i ich szarpnięcia/uderzenia, pewnie prowadziły rytm, potrafiły oddać zarówno szybkość ataku, jak i go wygasić. Zarówno w przypadku tej płyty, jak i równie ognistego krążka Rodrigo y Gabrieli łapałem się co chwilę na "graniu" wraz z muzykami, wystukiwaniu rytmu nogami i pokrzykiwaniu od czasu do czasu "ole!". To płyty, które znam niemal na pamięć, których słuchałem na wielu różnych kolumnach i systemach, w tym wielokrotnie droższych, więc nie tak łatwo zrobić na mnie wrażenie. A jednak system z topowymi kolumnami Thivan Labs potrafił mnie porwać, wciągnąć w tę ognistą muzykę, dowodząc swojej klasy.
Podsumowanie
Od wielu osób słyszałem opinie, że "kolumny tubowe krzyczą", co należy rozumieć, jako agresywną wyższą średnicę, ewentualnie górę pasma. Tymczasem Grand Horn Thivan Labs pokazują, że tuby to po prostu nieco inne spojrzenie na muzykę, nie mające nic wspólnego z krzykliwością. Dostajemy duży, otwarty, swobodny, dosyć bezpośredni dźwięk z niesamowicie bogatą, precyzyjną, wysoce ekspresyjną średnicą. Skraje pasma, choć i z 15-calowych wooferów i z kompresyjnego tweetera dałoby się wycisnąć więcej, stanowią uzupełnienie najważniejszego w każdym rodzaju muzyki zakresu, czyli tonów średnich.
Bas nie jest więc tak potężny, jak można się spodziewać patrząc na ogromną powierzchnię papierowych membran, góra nie jest tak bardzo dźwięczna, tak skrząca się, jak to w innych konstrukcjach pokazują wysokotonowe przetworniki kompresyjne. Niemniej to świadomy wybór konstruktorów, którym zależało nie na robieniu wrażenia basem, czy sopranami, ale na spójnej, gładkiej, pięknie muzykalnej, a przy tym niesamowicie wręcz ekspresyjnej prezentacji, która nawet na dystansie wielu godzin słuchania, nie jest męcząca.
To kolumny, które zwłaszcza tam, gdzie ważne są: oddanie szybkich, zwartych impulsów, pokazanie dużych, precyzyjnych obrazów, czy w końcu całkowite, bezwarunkowe emocjonalne zaangażowanie słuchacza, wykonają to zadanie doskonale, w moim przekonaniu nawet lepiej niż wielu konkurentów. Tyle, że robią to na swój sposób, w którym po prostu można się zakochać. Z tego względu warto dać sobie i Grand Hornom szansę. Być może trafią w nasze serce niczym strzałą amora.