Firma Neumann rozpoczęła działalność w 1928 roku i od tego czasu jest kojarzona przede wszystkim z wysokiej jakości technologią studyjną – mikrofonami, monitorami, przedwzmacniaczami oraz związanymi z nimi akcesoriami. Stosunkowo niedawno, bo w 2019 roku, poszerzyła ofertę o słuchawki, wprowadzając na rynek NDH 20 – konstrukcję zamkniętą z przetwornikami dynamicznymi, która została bardzo ciepło przyjęta zarówno przez profesjonalistów, jak i audiofilów.
W tej sytuacji pojawienie się kolejnych "nauszników" Neumanna było tylko kwestią czasu. Tym razem jednak niemiecki producent zdecydował się na konstrukcję otwartą, co już samo w sobie budzi zaciekawienie. Prawdziwe emocje pojawiają się jednak dopiero podczas odsłuchu.
Budowa
Z wyglądu NDH 30 przypominają "dwudziestki". Dominują dwa kolory, tj. srebrny i czarny; aluminium przeważa nad plastikiem. Solidna budowa i staranne wykonanie wzbudzają zaufanie, podobnie jak niewielka waga (ok. 350 gramów) dająca nadzieję na komfortowe warunki użytkowania. I faktycznie, "trzydziestki" są bardzo wygodne i pewnie leżą na głowie. Nacisk jest optymalny, izolacja od otoczenia całkiem niezła (choć nie tak dobra, jak w przypadku NDH 20), a pokryte welurem miękkie pady są przyjemne w dotyku i nie powodują nadmiernego pocenia się.
Wyściełany pałąk można regulować za pomocą stalowego paska i systemu zapadek. Duże okrągłe muszle, które można obracać o 90 stopni, wykorzystują jednostronne zawieszenie na widelcach. Do budowy padów w "trzydziestkach" Neumann nie używa pianki zapamiętującej kształt, co uzasadnia względami akustycznymi: materiał ten jest zbyt gęsty dla słuchawek open-back.
Konstrukcyjnie mamy do czynienia z modelem otwartym, przewodowym (w zestawie znajduje się 3-metrowej długości przewód w tekstylnym oplocie), składanym, opartym na neodymowych magnesach i przetwornikach dynamicznych o średnicy 38mm (nie są to jednak te same głośniki co w NDH 20; w konstrukcji otwartej działają jak dipole akustyczne). Zamontowane pod niewielkim kątem, drivery mają zapewnić bardziej naturalną stereofonię, zbliżoną do tej, jaką oferują kolumny głośnikowe (podobny zabieg stosuje np. Ultrasone). Aby zapobiec nadmiernemu podbiciu w zakresie wysokich częstotliwości, zastosowano specjalne absorbery. Od zewnątrz przetworniki są chronione czarną metalową maskownicą o strukturze plastra miodu – po tym najłatwiej odróżnić NDH 30 od modelu zamkniętego.
Przewód, o którym już wspomniałem, zakończony wtykiem minijack 3,5mm z nakręcaną przejściówką 6,3mm, jest poprowadzony z jednej strony (wpina się go w prawą muszlę, gdzie umieszczono gniazdo 2,5mm) i "wewnętrznie zbalansowany", tzn. każdy kanał ma oddzielne uziemienie. Według Neumanna rozwiązanie to prowadzi do poprawy separacji kanałów. Niemiecki producent nie oferuje przewodów z symetrycznymi złączami Pentaconn lub XLR4, można tylko opcjonalnie zastąpić 3-metrowy odcinek kablem krótszym (1,2m) lub spiralnym.
Przy impedancji wynoszącej 120 omów rodzi się pokusa napędzenia "trzydziestek" bezpośrednio z "dziurki" smartfona. Nie jest to niemożliwe (Galaxy S7 zasadniczo sobie z tym poradził), jednak zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie wzmacniacz słuchawkowy.
Jakość brzmienia
Trudno określić brzmienie słuchawek jednym słowem, ale w tym wypadku jest to możliwe: NDH 30 są przede wszystkim neutralne. Nie upiększają, nie dodają i nie odejmują, pokazują dźwięk dokładnie takim, jaki jest. Pewnie dlatego pierwsze wrażenie nie jest wstrząsające. Owszem, wszystko jest na swoim miejscu – choćby pod względem równowagi tonalnej, rozpiętości basu, aspektów przestrzennych itd. – ale początkowo wydaje się, że otwarte Neumanny nie są w stanie zaangażować uwagi dłużej niż inne słuchawki z podobnego przedziału cenowego.
Wystarczy jednak posłuchać nieco dłużej, dać się wciągnąć w to granie i już wiadomo: neutralny nie znaczy nudny, pozbawiony emocji czy autentyczności; neutralność nie jest niczym złym, zwłaszcza jeśli (jak w tym wypadku) idzie w parze z jeszcze jedną bardzo pożądaną cechą brzmienia, tj. przezroczystością. W efekcie "trzydziestki" są znakomitym narzędziem nie tylko dla realizatora, ale także recenzenta, ponieważ znakomicie różnicują nie tylko nagrania, ale też wzmacniacze i źródła dźwięku.
Zaangażowanie emocjonalnie słuchacza odbywa się tu inaczej niż zazwyczaj. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której muzykalność słuchawek osiąga się poprzez ocieplenie brzmienia i wyeksponowanie średnicy, albo sytuację odwrotną, kiedy wymusza się większą analityczność brzmienia poprzez podkreślenie przełomu średnicy i wysokich tonów. Pomijając kwestię tego, czy zabiegi takie będą mile widziane przez "słuchacza końcowego", należy zapytać przede wszystkim o to, czy będzie to zgodne z intencjami artysty tudzież realizatora. Kwestia ta wydaje się kluczowa w kontekście przeznaczenia "trzydziestek" do pracy w studiu i uczynienia z nich swoistych nausznych monitorów (producent podkreśla ich związek z monitorami z serii KH), narzędzia pracy profesjonalistów. Tu właśnie tkwi sedno brzmienia słuchawek NDH 30: wszystko, co mają do zaoferowania w tym względzie, nie może odbywać się kosztem uchybień w neutralności.
Przejdźmy do konkretów. Bas zapewnia bardzo solidny fundament i dobrą stabilność; jest mocny, konturowy, a jednocześnie naturalny, niepodbity. Schodzi nisko, słychać jego najniższy podzakres, acz nie nosi znamion przepychu czy obfitości. Od NDH 30 dostajemy przede wszystkim liniowość i wierność, reszta zależy już od konkretnego nagrania. I tak np. w "No Ordinary Love" Sade niskie tony brzmią obszernie i ciepło, w "Luminol" Stevena Wilsona są głębokie i sprężyste, a w "How the West Was Won and Where It Got Us" R.E.M. precyzyjne i konturowe – w każdym wypadku dokładnie takie, jak je zarejestrowano. Słowem, bas "trzydziestek" jest wolny od naburmuszenia, przesady, sztuczności czy koloryzacji.
Trudno określić brzmienie słuchawek jednym słowem, ale w tym wypadku jest to możliwe: NDH 30 są przede wszystkim neutralne.
Brzmienie w środkowym zakresie pasma jest dopieszczone i dokładne. Faktura dźwięków jest łagodna, bardzo przyjemna w odbiorze. Mimo braku ewidentnych wyostrzeń zdarza się jednak, że sybilanty są prezentowane bez ogródek, co dowodzi lekkiego podbicia pasma w okolicy 10kHz. Efekt jest jednak przekonujący, ponieważ NDH 30 potrafią wydobyć z każdej płyty to, co najlepsze (byle tylko napędzał je przyzwoity wzmacniacz – podczas testu był to AVM OCTAVE CS 8.3 Black Edition na przemian z DAC-9X NuPrime'a). Większość nagrań brzmi więc świeżo i muzykalnie, pozwalając na delektowanie się dźwiękiem.
Góra jest dokładnie wyrysowana, ale kontury mają łagodne wybrzmienia, w związku z czym soprany nie kłują w uszy. Zważywszy na to, że bardzo łatwo wsłuchać się w poszczególne detale, jest to cokolwiek zaskakujące. Wydaje się nawet, że "trzydziestki" są w stanie przedstawiać dźwięk w jak gdyby wyższej rozdzielczości niż inne słuchawki, w sposób bardziej wyrafinowany, tj. finezyjny, delikatny a zarazem precyzyjny.
Na koniec zostawiłem opis zjawisk przestrzennych, ale nie dlatego, że NDH 30 są pod tym względem niewydarzone, wręcz przeciwnie – odniosłem wrażenie, że znacznie lepiej niż NDH 20 (czyli model zamknięty) radzą sobie pod względem budowania panoramy stereo. Grają szeroko, z wyczuwalną głębią, stabilnie, z precyzyjną lokalizacją i powietrzem wokół instrumentów. Ich brzmienie nie jest tak "duszne", jak to zapamiętałem z prezentacji starszego, skądinąd także znakomitego modelu, co w moim odczuciu sprawia, że ten nowy jest bardziej interesujący.
Podsumowanie
Słuchawki NDH 30 oferują znakomicie wyrównane, spójne i neutralne brzmienie. Wystarczy dać im trochę czasu, by mogły się rozkręcić – wtedy przykuwają na wiele godzin i pozwalają zatopić się w muzyce.