Pierwsza wersja słuchawek Koss Porta Pro pojawiła się na rynku na początku lat 80. ubiegłego wieku. To nie pomyłka – te "nauszniki" mają już 40 lat! W ciągu czterech dekad model Porta Pro przechodził kolejne fazy rozwoju, a jednocześnie "trwał na posterunku". Najnowsze jego wcielenie, Utility, również nie przynosi przełomu. Wcale mnie to nie dziwi.
Pamiętacie jak w 2014 roku IKEA poinformowała, że wycofuje z asortymentu całą serię EXPEDIT? Proste regały z tej linii były jednymi z najbardziej lubianych i najchętniej kupowanych produktów szwedzkiej marki, m.in. przez kolekcjonerów płyt winylowych (przegródki idealnie nadawały się do ich przechowywania). Reakcja ludzi na całym świecie była podobna: od rozdzierania szat do zbiorowej histerii i nawoływania do bojkotu szwedzkiego producenta, w czym swój udział miały liczne grupy na Facebooku.
Na szczęście IKEA szybko poszła po rozum do głowy i na miejsce EXPEDIT-a wprowadziła nieco odchudzony system KALLAX. Czy gdyby Koss spróbował podobnej sztuczki z modelem Porta Pro skończyłoby się to międzynarodowym protestem? Wydaje się to mało prawdopodobne, ale nie można całkowicie wykluczyć takiego scenariusza. Historia z producentem mebli pokazuje, że ludzie nie zawsze chcą zmian, zwłaszcza jeśli się do czegoś przyzwyczają. Lepsze nierzadko bywa wrogiem dobrego. 40 lat funkcjonowania na rynku w niezmienionej formie sprawiło, że Porta Pro należą do nielicznych natychmiast rozpoznawalnych produktów audio. Czy jest ktoś, kto ich wcześniej nie widział? Szczerze wątpię. Nie bez powodu najczęściej pojawiającym się określeniem tego modelu jest "legendarny".
Budowa
Odłóżmy na chwilę na bok całą tę 40-letnią historię modelu Porta Pro i skupmy się na ich wyglądzie oraz budowie. Patrzy się na nie z niedowierzaniem, prawda? Te drobne nauszniki, istne chucherko, dyndające na kulkach wciśniętych w uchwyty i przymocowane do plastikowej "obudowy" zintegrowanej z wąskim metalowym pałąkiem (po drodze są jeszcze gąbki skroniowe i sprytny system przełączników Comfort Zone regulujący siłę docisku), który co i rusz sam próbuje się złożyć, nie robią specjalnego wrażenia.
Do tego poczucie wyjątkowej delikatności – plastiki są cieniutkie i przezroczyste, a całość waży zaledwie kilkadziesiąt gramów, co z jednej strony oznacza niecodzienną wygodę, a z drugiej rodzi obawy o przypadkowe, mimowolne uszkodzenie mechaniczne (w rzeczywistości okazuje się, że tworzywo jest całkiem solidne i z Koss-ami nie trzeba się obchodzić jak z jajkiem, aczkolwiek pewna ostrożność jest jak najbardziej wskazana).
Całości dopełnia zmyślny system składania z haczykiem i "pętelką" oraz to, co zapewnia Utility, czyli użytkowość tego modelu: cieniutki taśmowy przewód, a właściwie przewody spotykają się w splitterze-gnieździe microjack 2,5mm, do którego wpina się przewód właściwy (obie części należy mocno docisnąć, aż do całkowitego przylegania, w przeciwnym razie dźwięk będzie dziwnie niekompletny, "pływający"). Na wyposażeniu Porta Pro Utility jest tylko kabelek zakończony minijackiem (3,5mm→2,5mm), ale może to być również Utility Cord z USB-C albo złączem Lightning oraz pilotem, za co jednak trzeba dodatkowo zapłacić.
W komplecie ze słuchawkami dostajemy tylko skórzany mieszek, którego wielkość jest chyba celowo niejasna – trzeba trochę pogłówkować, by tak złożyć Koss-y, aby zmieściły się w środku.
Jakość brzmienia
Pewnego piątkowego popołudnia wiosną bodaj 1989 roku wracałem z podstawówki z kolegą Pawłem (jako jedyny w klasie miał gramofon i płyty winylowe, w tym mokry sen nastoletniego fana heavy metalu, czyli "Live After Death" Iron Maiden), któremu żaliłem się, że moje słuchawki do walkmana kiepsko przenoszą niskie tony – dopiero gdy przyciskałem je mocniej do uszu, stopa w "One" Metalliki miała "kopa" jak należy.
Pamiętam radę, którą wówczas usłyszałem: "ściśnij je drucikiem wokół głowy". Piękne to były czasy, mieliśmy po 13 lat i swoje życiowe problemy rozwiązywaliśmy tak, jak potrafiliśmy najlepiej. Nie pamiętam już, czy skorzystałem z podpowiedzi, ale wiem, że gdybym wtedy miał Porty Pro z regulowanym pałąkiem i siłą docisku (trzy pozycje: od najsłabszego Light do najmocniejszego Firm), to większego problemu z uciekającym basem (i nie mam na myśli tego, co zrobiono z partią gitary basowej na "AJFA") by nie było. Dlaczego większego? Ano dlatego, że Utility generalnie niskiego basu nie mają – całą uwagę skupiają na jego środkowej części. Ta jest wyraźnie zaznaczona i ma całkiem sporo energii, więc ogólne wrażenie jest jak najbardziej korzystne.
Średnica jest przybliżona, podana "na twarz", co z jednej strony określa sposób prezentowania zjawisk przestrzennych, a z drugiej dodaje brzmieniu bezpośredniości.
W środkowej części pasma czuć pewną "ingerencję psychoakustyczną". Średnica jest przybliżona, podana "na twarz", co z jednej strony określa sposób prezentowania zjawisk przestrzennych, a z drugiej dodaje brzmieniu bezpośredniości. Brak tu jednak odpowiedniej przejrzystości i komunikatywności, w związku z czym przekaz wydaje się nieco zawoalowany i jednocześnie zmiękczony. Być może chodziło o uzyskanie brzmienia łatwiejszego do przyjęcia? Problem w tym, że nie z każdym repertuarem efekt jest równie przekonujący: muzyka kameralna czy akustyczny jazz wypadają całkiem dobrze, ale bardziej energetyczne gatunki, zwłaszcza te mniej wyrafinowane trochę na tym cierpią.
Soprany są i jasne, i ciemne – nie wiem, jak to inaczej określić. Z jednej strony czuć podbicie, a z drugiej specyficzną matowość barwy i jakby... wycofanie. Uniknięto przejaskrawienia (więc na dłuższą metę taki sposób prezentacji nie jest męczący), ale detali nie brakuje. Górne rejestry mają w sobie trochę za mało wyrafinowania, ale czy słuchawki za nieco ponad 300zł w ogóle je mają?
Podsumowanie
Nie są to słuchawki idealne, ale mają w sobie coś, co może się podobać. To jedna z tych sytuacji, gdzie wypadkowa brzmienia jest lepsza niż jego poszczególne składniki. Krótko mówiąc, to brzmienie pozytywnie zaskakuje, choć bardziej wymagający melomani mogą się ze mną nie zgodzić.