Kable zasilające wywołują szybsze bicie serca u wielu audiofilów. Trudno się dziwić, skoro potrafią kosztować tyle, co niejeden wzmacniacz czy nawet cały wysokiej klasy system stereo (znane są przypadki kabli zasilających o długości 1,5m za 15.000 euro). Czy warto inwestować w "specjalistyczne" kable? Moim zdaniem tak, choć należy to robić z umiarem. Jak zdefiniować ten umiar?
Przetestowany przeze mnie SignatureX Power marki Chord Company o długości dwóch metrów wyceniono na 8.699zł. Podpięty do wzmacniacza kosztującego nieco ponad 21 tys. zł, stanowił przeszło 40% jego ceny. Wydaje mi się to lekką przesadą – osobiście raczej nie inwestowałbym w kabel zasilający do wzmacniacza kosztującego ok. 20 tys. zł więcej niż, powiedzmy, pięć tysięcy. To oczywiście wyłącznie moje zdanie i moja prywatna definicja umiarkowania – ¼ ceny elektroniki (pojedynczego komponentu). Załóżmy, że moja teoria broni się "na papierze". A jak to wygląda w praktyce?
Budowa
Producent nie chwali się jakoś specjalnie technologią wykorzystywaną podczas produkcji opisywanej tu "sieciówki". Wspomina o swoim sztandarowym rozwiązaniu, tj. geometrii ARAY, z powodzeniem stosowanej także w niższych seriach (Signature jest trzecią od góry serią kabli Chorda), która rzekomo dba o poprawę spójności brzmienia. Tak lakoniczne informacje mogą oznaczać wszystko i nic – na dobrą sprawę nie wiadomo, co owa geometria dokładnie oznacza, ale możliwe, że to tajemnica (ochrona patentowa). Producent wspomina tylko o grubszych przewodnikach, które oznaczają mniejszą rezystancję i większą efektywność (większe pole przekroju zmniejsza rezystancję i obniża straty energii).
Nieco więcej można powiedzieć na temat zastosowanego dielektryka XLPE, czyli polietylenu usieciowanego. Kable mające taką izolację chronią przewody przed deformacjami termicznymi (co oznacza, że nie zmieniają swojej objętości podczas zmiany temperatur) i uszkodzeniami. Ponadto XLPE wpływa na bardzo wysoką odporność na korozję naprężeniową oraz chemiczną.
Ekran z folii i plecionki o wysokiej gęstości, w jaki "zapakowano" przewodniki oddzielone dielektrykiem, zaprojektowano tak, aby zminimalizować wpływ różnego rodzaju zakłóceń i szumów wysokiej częstotliwości (generowanych w warunkach domowych przez telefony, Wi-Fi, Bluetooth itp.) na sygnał audio/wideo.
Powyższy opis mógłby sugerować, że mamy do czynienia z kablem o przekroju węża ogrodowego, tymczasem SignatureX Power jest stosunkowo cienki i umiarkowanie elastyczny, aczkolwiek daje się "układać" bez większych problemów. Osobną kwestią pozostaje to, czy widać, za co płaci się te 8699 złotych – moim zdaniem absolutnie nie, ale wcale nie musi to oznaczać wady, zwłaszcza jeśli zakup chce się przed kimś ukryć...
Wysokiej ceny z pewnością nie tłumaczą wykorzystane wtyki. Wprawdzie w opisie na stronie producenta jest mowa o złączach własnej konstrukcji wyposażonych w posrebrzane styki zewnętrzne i wewnętrzne (i być może tak właśnie jest w standardzie UK), ale w wersji Euro "sieciówkę" wyposażono we wtyk schuko Furutech FI-E11-N1 (G), którego główne elementy przewodzące wykonano z fosforobrązu powlekanego 24-karatowym złotem, a następnie poddano obróbce kriogenicznej (istotną częścią tego wtyku jest również niemagnetyczny, nierdzewny zacisk tłumiący zakłócenia). Z drugiej strony mamy biały wtyk IEC C15 z nadrukiem Chord Company (jednak gołym okiem widać, że styki są złocone), który bardzo pewnie, z przyjemnym oporem i do samego końca wchodzi w gniazdo montażowe. Delikatny dysonans estetyczny budzą tylko krótkie koszulki termokurczliwe, zwłaszcza ta od strony wtyku C15.
Wrażenie jest takie, jakby dźwięk składał się z większej ilości szczegółów, co z kolei rzutuje na zdolność do budowania wiarygodnej przestrzeni.
Standardowe długości opisywanego kabla zasilającego to 1m, 1,5m, 2m i 3m. Długości niestandardowe są dostarczane na zamówienie.
Jakość brzmienia
Podczas testu SignatureX Power dostarczał prąd najpierw do wzmacniacza Moonriver Audio Model 404 Reference, a następnie do integry INT-25 marki Pass Labs, zastępując Furutecha FP-3TS762 – niemal czterokrotnie tańszy kabel zasilający, z którego korzystam na co dzień. Różnica między obiema "sieciówkami" okazała się łatwiejsza do wychwycenia niż przypuszczałem (i to niemal natychmiast po wpięciu Chorda), choć jednocześnie całkiem bliska granicy percepcji. Rzecz w tym, że wokół kabli, zwłaszcza zasilających, narosło mnóstwo mitów i "legend miejskich" o tym, jak to potrafią podnieść o klasę albo i dwie brzmienie danego urządzenia.
Z mojego doświadczenia wynika coś innego: dobre "sieciówki" potrafią pokazać potencjał drzemiący w elektronice (a przy okazji uświadomić, że nie wykorzystuje się go w pełni), jednak opowieści o spektakularnych metamorfozach i skokach jakości w kosmos należy włożyć między bajki. Z budżetowego wzmacniacza nie zrobi się hi-endu za pomocą drogiej "sieciówki" – koniec kropka. Warto także uzbroić się w cierpliwość i pozwolić nowemu kablowi "pograć". Wypięcie go z systemu po kilku czy kilkunastu dniach, a następnie powrót do wcześniejszej konfiguracji sprawia, że określenie różnic w brzmieniu staje się łatwiejsze.
Chyba nikogo specjalnie nie zdziwi, że SignatureX Power zwycięsko zakończył bój z Furutechem. Przewaga Chorda nad "japończykiem" sprowadzała się do lepszej precyzji, która wpływała zarówno na bardziej przekonującą przestrzeń, jak i bardziej autentyczną barwę instrumentów. Ponadto "anglik" zapewnił dokładniejszą krawędź ataku dźwięków, lepszą dynamikę oraz ogólne uporządkowanie brzmienia.
Wspomniałem o barwie – dźwięk z kablem Chorda był bardziej namacalny, obecny. Dzięki temu można było poczuć, że jest się jakby aktywnym uczestnikiem muzycznych zdarzeń, a nie tylko biernym odbiorcą nagrania, patrzącym na wszystko z boku. W przypadku Furutecha odczucia te były bardziej subtelne. Różnicę znowu określiłbym jako balansującą na granicy percepcji, jednak dało się ją wychwycić – wzmacniaczy z kablem Chorda słuchało mi się po prostu lepiej, bo ich brzmienie było bardziej angażujące.
SignatureX Power jest niewątpliwie precyzyjniejszy od Furutecha, a jednocześnie żywszy – energetyzuje brzmienie, lepiej oddaje tempo i dynamikę nagrań. Wrażenie jest takie, jakby dźwięk składał się z większej ilości szczegółów, co z kolei rzutuje na zdolność do budowania wiarygodnej przestrzeni. Nie chodzi jednak o eksponowanie wymiarów sceny, tylko o iluzję zanurzenia się w przekazie, jego bliskości, odczucie, że muzyka jest "na wyciągnięcie ręki".
Podsumowanie
SignatureX Power to dynamika, precyzja oraz zdolność do budowania przestrzeni. Nie jest tani, ale w odpowiednim towarzystwie (elektronika) spisze się na medal. Jak zawsze w przypadku kabli zalecam odsłuch we własnym systemie i podejście do tematu z dystansem.