W maju ubiegłego roku kanadyjska marka Moon by Simaudio poinformowała o wprowadzeniu do sprzedaży zupełnie nowej serii high-endowych urządzeń o nazwie North Collection. W jej skład wchodzą wzmacniacze mocy 761 i 861, streamery/przedwzmacniacze 791 i 891, odtwarzacz sieciowy i przetwornik cyfrowo-analogowy 681 oraz jedyny w kolekcji wzmacniacz zintegrowany – 641.
Budowa i funkcjonalność
Mimo że mamy do czynienia z przedstawicielem zupełnie nowej serii, to rozpoznawalność 641-ki jest stuprocentowa. W całości metalowa, składająca się z kilku różnych części obudowa tego wzmacniacza robi znakomite wrażenie. W nowym designie znalazło się miejsce zarówno dla charakterystycznych, acz bardziej zakrzywionych "skrzydełek", słupków o podstawie trójkąta, w które wkręcono stożkowe nóżki, oraz dużej aluminiowej tabliczki z wyciętym laserowo logo na górnej ściance, jak i całkiem nowych elementów: bocznych, sierpowato zakrzywionych radiatorów czy 4,3-calowego kolorowego wyświetlacza LCD, na którym podczas zmiany głośności pojawia się duże dwucyfrowe wskazanie jej poziomu.
Pozostałe elementy interfejsu 641-ki to przyciski umieszczone po obu stronach wyświetlacza (z lewej są to Standby, Mute i dwa guziki wyboru wejścia, a z prawej – Setup i OK) oraz duże, wygodne w obsłudze pokrętło. Menu obejmuje m.in. ustawienia dotyczące wejść (nazwa, offset w zakresie -10–10dB, bypass, włączenie/wyłączenie), wyjść (regulowane albo o stałym poziomie), sieci (konfiguracja i informacja), pilota (parowanie), złącza MOONLink (do podłączenia komponentów firmowych), wyświetlacza (tu przewidziano m.in. możliwość wyłączenia kolorowego tła), głośności początkowej oraz maksymalnej, trybu standby (full/low/auto), aktualizacji oprogramowania oraz przywrócenia ustawień fabrycznych.
Najlepszym elementem obsługi Moona 641 jest... pilot. Nowy sterownik BRM-1 jest bardzo wygodny w obsłudze i wygląda nowocześnie – to de facto przenośne pokrętło do regulacji głośności, zmiany wejścia, włączenia/wyłączenia wzmacniacza, z czujnikiem ruchu, panelem dotykowym, a także niewielkim wyświetlaczem OLED, z wbudowanym akumulatorem (ładowanie odbywa się przez gniazdo USB-C). W porównaniu z FRM-3 dołączonym do modelu 600i v2, który wydawał dość osobliwe odgłosy, jest to zdecydowanie krok we właściwym kierunku. Pilot komunikuje się ze wzmacniaczem za pośrednictwem Bluetootha, więc oba urządzenia należy sparować.
Ścianka tylna odzwierciedla budowę dual mono. Na samym środku umieszczono gniazdo zasilające, a po obu jego stronach wejścia oraz wyjścia. Wysokiej jakości gniazda głośnikowe pochodzą od Furutecha. Można skorzystać z jednego wejścia zbalansowanego XLR oraz czterech wejść RCA, wyjścia liniowego RCA, złączy RJ45 (Network i MOONLink) oraz 12-woltowego triggera. Nie uwzględniono potrzeb osób korzystających z gramofonu oraz słuchawek, podobnie jak nie przewidziano żadnego wejścia cyfrowego – Moon 641 to "czysty" klasyczny wzmacniacz zintegrowany.
Wnętrze na pierwszy rzut oka przypomina 600i v2, przede wszystkim za sprawą układu dual mono. Dwóm pokaźnym transformatorom toroidalnym towarzyszy bateria kondensatorów magazynujących prąd (po cztery jednostki 63V/10.000µF na kanał z nadrukiem Simaudio/Moon plus dwie mniejsze). Firmowe są także tranzystory przytwierdzone do ścianek bocznych – oferują moc rzędu 125W na kanał przy obciążeniu 8Ω i 250W przy 4Ω. Producent chwali się zupełnie nowymi rozwiązaniami, w tym układem korekcji zniekształceń MOON Distortion Cancelling Amplifier (MDCA) redukującym zniekształcenia i szumy do wcześniej nieosiągalnych poziomów oraz ulepszonym elektronicznym sterowaniem wzmocnieniem 3. generacji – M-VOL3.
Jakość brzmienia
Zwykle nie wracam do swoich opisów urządzeń, które przetestowałem jakiś czas temu, ale tym razem postanowiłem zrobić wyjątek. Od testu wzmacniacza 600i v2 minęło już kilka lat, a do dziś pamiętam jego brzmienie. I skłamałbym, gdybym napisał, że od tamtego czasu gościłem u siebie wiele wzmacniaczy, które tak mocno zapadły mi w pamięć. Zapamiętałem zwłaszcza kapitalną, niewymuszoną swobodę, z jaką ta – wówczas druga od góry w ofercie Simaudio – integra obchodziła się z każdym rodzajem muzyki. Dlaczego wspominam o tym przy okazji recenzji 641-ki? Chodzi właśnie o tę szóstkę z przodu, która wskazuje na to, że 641-ka jest bezpośrednim następcą modelu 600i. Oznaczenie to ma sens, bo oba te wzmacniacze mają kilka cech wspólnych, ale też nie ulega wątpliwości, że sporo je różni – także pod względem brzmienia.
Moje pierwsze wrażenie dotyczące Moona 641 było zupełnie inne niż to, co zapamiętałem z odsłuchu 600i v2. Poprzednio przekaz od samego początku zdominowała kultura, dojrzałość i niewymuszoność przekazu. Tym razem moją uwagę przykuła znacznie większa energia, inny sposób dozowania napięcia, swoboda dynamiczna i specyficzny rodzaj drive'u. Poprzednik jakby nie wykorzystywał drzemiącej w nim mocy, a w każdym razie nie dawał tego po sobie poznać. 641-ka jest pod tym względem bardziej bezpośrednia, pręży muskuły od pierwszych chwil odsłuchu. Tej zadziorności towarzyszy jednak poczucie, że absolutnie wszystko jest na swoim miejscu.
Mój od niedawna ulubiony "sprawdzian z basu", tj. początek płyty "Eurodyka" Krystyny Stańko, Moon 641 przeszedł śpiewająco. Tych kilka dźwięków gitary basowej wystarczy, żeby sprawdzić, czy wzmacniacz potrafi złapać niskie tony w tzw. żelazny uścisk. Przy okazji można sprawdzić, czy jest w stanie zagrać te dźwięki bardzo głośno i zarazem czysto, bez zniekształceń. Nie ulega wątpliwości, że nowa integra Moona oferuje znakomity kontur, stabilność, motorykę, żwawość do oddania impulsu i mięsistość basu – tak właśnie powinny grać wszystkie wzmacniacze z ambicjami.
Nie ulega wątpliwości, że nowa integra Moona oferuje znakomity kontur, stabilność, motorykę, żwawość do oddania impulsu i mięsistość basu – tak właśnie powinny grać wszystkie wzmacniacze z ambicjami.
Jeszcze bardziej angażująca emocjonalnie jest średnica. Autentyczność brzmienia czy to instrumentów akustycznych (np. wibrafonu na wspomnianej płycie, obfitującego w niższe i wyższe alikwoty), czy wokali, ich soczystość i namacalność zyskują za sprawą Moona 641 bardzo realistyczny wymiar. Co ciekawe, brzmienie nie jest przy tym ocieplone czy przesłodzone. Jeśli w przekazie pojawia się ciepło, to wynika ono z charakteru realizacji. Średnim tonom nie można także zarzucić zabrudzenia czy zawoalowania, dzięki czemu nowa integra bardzo dobrze różnicuje nagrania. Niektóre z instrumentów, jak np. fortepian czy gitara akustyczna, zdają się brzmieć tak wyraźnie, jak na żywo – to efekt nieprzeciętnej rozdzielczości i zwinności brzmienia. Jeśli miałbym się tu dopatrywać różnic między 641-ką a 600i v2, to wskazałbym na nieco większą ekspresję nowej integry w wyższej średnicy, która przekłada się na ogólnie rozumianą żywość, energetyczność, tzw. pazur.
Wysokie tony w porównaniu z 600i v2 zyskały nowy blask. Szczegółów jest więcej, a ich bogactwo i rozdzielczość robią kapitalne wrażenie. Góra jest starannie wykończona, bardzo czysta, a jednocześnie spójna i bardzo dobrze zszyta z średnicą. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednika, sposób podania wysokich tonów może delikatnie podkreślać wrażenie odsłuchu analitycznego. Krótkie demo z bardzo wysoką głośnością potrafi dosłownie wgnieść w fotel ilością szczegółów, jednak na dłuższą metę 641-ka wcale nie męczy słuchacza. Dostajemy żywy, otwarty przekaz niestroniący od detali, z czysto i precyzyjnie brzmiącymi sopranami, wolnymi od ostrości i przenikliwości.
Rozdzielcza i precyzyjna góra oznacza zwykle brzmienie bardzo przestrzenne i nie inaczej jest ze sceną kreowaną przez 641-kę. Sposób rozmieszczenia w przestrzeni zarówno małych składów, jak i orkiestry jest bardzo wiarygodny, co podkreśla fenomenalna głębia. Tak naprawdę oblicze sceny zmienia się w zależności od nagrania, czyli dokładnie tak, jak być powinno.
Podsumowanie
Moon 641 to wzmacniacz, obok którego trudno przejść obojętnie. To genialny "tranzystor" z dużym potencjałem dynamicznym, znakomitą rozdzielczością i soczystością brzmienia, angażujący emocjonalnie i odkrywający na nowo znane płyty. To urządzenie nie na lata, tylko na dekady, a może nawet na całe życie.