Kiedy latem tego roku firma Pioneer podała do wiadomości, że zamierza wprowadzić do sprzedaży nowe odtwarzacze sieciowe N-50A i N-70A, akceptujące modny ostatnio format DSD, niejednej osobie z pewnością mocniej zabiło serce. Tymczasem pojawienie się tych urządzeń uprzedziła jeszcze inna nowość – kompaktowy streamer N-P01, również dekodujący DSD. Gabarytowo pasuje on do amplitunera SX-P01, razem z którym tworzy minisystem P2DAB, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby podłączyć go do dowolnego zestawu hi-fi.
Wygląd i funkcjonalność
Zarówno ogólny wygląd streamera N-P01, jak i tzw. walory organoleptyczne należy ocenić jednoznacznie pozytywnie. Nie tylko dopracowano wszystkie szczegóły, ale dodano także coś ekstra – z tyłu znalazły się aż dwa gniazda dla anten zapewniających łączność bezprzewodową (w zestawie znajdują się oczywiście dwie anteny, które należy wkręcić w odpowiednie miejsca). Oprócz tego na tylnym panelu umieszczono gniazdo SR/Control, wyjście analogowe RCA, cyfrowe wyjście optyczne, moduł Bluetooth, gniazdo LAN i "ósemkowe" gniazdo zasilania. Przód prezentuje się znakomicie, przede wszystkim za sprawą wyświetlacza LCD, który nie pomija żadnych istotnych informacji. Widać nie tylko nazwę wykonawcy, okładkę albumu, jego tytuł i odtwarzanego utworu, czas (całkowity i pozostały do zakończenia odtwarzania), ale też rodzaj pliku i częstotliwość próbkowania. Po lewej stronie wyświetlacza, tuż pod włącznikiem/wyłącznikiem umieszczono gniazdo USB. W większości wypadków będzie ono kluczowe dla materiału DSD, ponieważ wiele dysków sieciowych nie jest w stanie bezpośrednio "nakarmić" plikami .dsf czy .dff kompatybilnych odtwarzaczy (niektóre w ogóle nie wspierają DSD przez DLNA, np. Western Digital My Book Live, a inne wymagają instalacji oprogramowania MinimServer, np. popularne Synology albo QNAP). Warto w tym miejscu dodać, że N-P01 akceptuje tylko dyski zewnętrzne/pamięci flash sformatowane w systemie FAT32. Po drugiej stronie wyświetlacza umieszczono najważniejsze przyciski: source (tu do wyboru są m.in.: iPod/USB Front, Music Server czy Internet Radio), stop, play/pause oraz przewijania/przeskakiwania do następnego/poprzedniego utworu.
Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest niestety pilot, który wygląda tak, jakby jego konstruktorom zależało na tym, by jednym sterownikiem obsłużyć wszystkie możliwe urządzenia Pioneera. Jego obsługa jest nieintuicyjna, ale właściciele smartfonów mogą sobie ułatwić życie – aplikacja ControlApp, dostępna zarówno w Google Play (Android), jak i App Store (iOS), świetnie "dogaduje się" ze streamerem.
Jakość dźwięku
Pierwszym elementem brzmienia wyróżniającym ten odtwarzacz jest stereofonia i przestrzeń. Lokalizacja źródeł pozornych, możliwość śledzenia ich wzajemnych relacji robią bardzo dobre wrażenie. Obraz "zawieszony" przed kolumnami jest ostry i przejrzysty. Duża w tym zasługa góry pasma – czystej, a przy tym delikatnej i zwiewnej. Dzięki temu osiągnięto efekt świeżego, otwartego brzmienia, choć czasami również stosunkowo lekkiego. Czasami, bo odpowiedzialna za taki stan rzeczy średnica zmienia swoje oblicze zależnie od nagrania. Z materiałem rockowym pozbawionym wyraźnej kompresji dynamicznej w przekazie daje o sobie znać lekkie odchudzenie i zgaszenie barw. Całkiem dobrze prezentują się za to niskie tony – są szybkie, sprężyste i dobrze kontrolowane, co w połączeniu z niezbyt obfitą, ale wyrazistą średnicą wspomaga oddawanie walorów rytmicznych – basowe intro utworu "Luminol" z płyty "The Raven That Refused to Sing (And Other Stories)" Stevena Wilsona (FLAC 24/96) zostało odtworzone z zachowaniem odpowiedniego tempa i drapieżności, choć w przekazie zabrakło nieco elementów, które odpowiadają za tzw. muzykalność. Z kolei odsłuch znakomicie zrealizowanych nagrań akustycznych i tych, w których punkt ciężkości oparto na niższej średnicy (np. Tomasz Stańko "Polin", Brendan Perry "Ark"), okazał się bardzo komfortowy – tu wrażenie pełni i głębi dźwięku było dokładnie takie, jak trzeba. Wokale również mogą się podobać – dolne rejestry Cassandry Wilson czy Patricii Barber nie mają może zbyt wiele ciepła, ale streamer nie stara się odcisnąć na nich swojej sygnatury. Nie razi również słyszalne utwardzenie sybilantów, bo nasycenie głosek syczących nie przekracza umownej granicy neutralności. Z umiejętnością oddawania walorów rytmicznych materiału muzycznego idzie w parze kolejna mocna strona N-P01 – dynamika. Kontrasty pomiędzy cichymi i głośniejszymi partiami, zwłaszcza w mikroskali, są bezbłędne. Szybki atak stopy, jej witalność i puls, wyraźne akcentowanie na hi-hacie, werblu czy fortepianie sprawiały, że streamera nie sposób było przyłapać na poważniejszym "wykroczeniu".
Bluetooth, AirPlay czy Spotify Connect to dla niego kaszka z mlekiem, podobnie jak gapless i pliki DSD
Na koniec postanowiłem sprawdzić brzmienie plików DSD (2,8MHz). Mimo że coraz więcej urządzeń potrafi dekodować ten format, wciąż jest on niszowy i wszystko wskazuje na to, że nieprędko (jeśli w ogóle) się to zmieni – znalezienie materiału zarejestrowanego z próbkowaniem 1-bitowym nie jest może trudne, bo kilka wytwórni płytowych ma je w swojej ofercie (np. 2L, Blue Coast Records), ale zwykle są to nagrania wykonawców mało znanych. Do odsłuchów wykorzystałem dwa albumy: Larsa Erstranda "The Lars Erstrand Sessions" (Opus3) oraz Christie Winn "C'est Magnifique" (Blue Coast Records). Porównanie ich z plikami FLAC nie wykazało wyższości któregoś z formatów. Szczerze mówiąc, w ślepym teście nie byłbym w stanie ich rozróżnić. Producent nie podaje, czy N-P01 jest w stanie natywnie odtwarzać pliki DSD, czy też ich dekodowanie odbywa się poprzez konwersję do PCM, ale to drugie jest całkiem prawdopodobne.
Warto wiedzieć
Pioneer pozwala w kilku prostych krokach uzyskać dostęp do milionów utworów czy albumów za pośrednictwem usługi Spotify Connect. W tym celu należy pobrać aplikację Spotify (na smartfon albo tablet), zarejestrować się w Spotify Premium (konto Premium można wypróbować bezpłatnie w ciągu 30 dni; po tym czasie wymagana jest comiesięczna opłata w wysokości 19,99zł, aczkolwiek można ją jeszcze obniżyć, korzystając z usługi Spotify Family, czyli współdzieląc swoje konto z rodziną lub znajomymi), uruchomić kompatybilne urządzenie, w tym wypadku streamer, i jako źródło wybrać na nim Spotify, a następnie uruchomić aplikację na swoim telefonie lub tablecie, zaznaczając (należy "tapnąć" w ikonę głośnika) komponent, który ma odtwarzać muzykę (N-P01).
Podsumowanie
N-P01 posiada liczne zalety. Jak na urządzenie kosztujące niespełna 1.600zł, zadziwia funkcjonalnością i stabilnością działania. Bluetooth, AirPlay czy Spotify Connect to dla niego kaszka z mlekiem, podobnie jak gapless i pliki DSD. Brzmieniowo maluch Pioneera również "daje radę", więc sprawdzi się w niejednym systemie, niekoniecznie w towarzystwie firmowego amplitunera.