Wśród austriackich producentów sprzętu audio najbardziej znanym na naszym rynku jest ciągle Ayon Audio Gerharda Hirta – to pewnie pierwsze skojarzenie większości z Państwa, gdy ktoś pyta o sprzęt z tego kraju. Nie jest to jednakże bynajmniej jedyna austriacka marka obecna na naszym rynku. Wrocławska firma Moje Audio, specjalizująca się niejako w wynajdowaniu nadzwyczaj ciekawych, choć może nie aż tak znanych marek, już jakiś czas temu do swojego portfolio włączyła dwie firmy z ojczyzny Straussów i Mozarta. Jedna z nich to wytwórca kolumn, firma Trenner&Friedl, a druga to producent elektroniki Crayon. Obie to stosunkowo niewielkie manufaktury prowadzone są przez prawdziwych pasjonatów, obie mają stosunkowo niewielkie oferty, ale za to zawierające produkty dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, i, co przecież jest najważniejsze, pięknie grające.
Wzmacniacz zintegrowany, Crayon CFA-1.2, który otrzymaliśmy do testów, to dzieło Rolanda Kramera, człowieka, który zawodowo przez lata zajmował się m.in. programowaniem mikroprocesorów. Był także (i nadal jest) miłośnikiem muzyki, który w pewnym momencie swoją wiedzę i doświadczenie z zakresu elektroniki postanowił połączyć z pasją i tak właśnie powstał jego własny wzmacniacz. Ten pierwszy nosił nazwę Crayon CFA-1, a zaistniał na rynku w roku 2009. Testowany model CFA-1.2 jest jego nowszą, dopracowaną i ulepszoną wersją, która otwiera nowy rozdział w działalności marki.
Budowa
Jak wspomniałem wcześniej, ten austriacki wzmacniacz to integra wyposażona w dodatkową funkcjonalność w postaci wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek typu MM i MC. Wzmacniacz jest stosunkowo nieduży i niezbyt ciężki. Zaskakuje jednakże swoim wyglądem. O ile bowiem wykonanie obudowy z grubych, skręcanych płyt aluminiowych czy umieszczenie na froncie bursztynowego wyświetlacza i przycisków do obsługi w kolorze obudowy nie jest może aż tak oryginalne, o tyle umieszczenie "nóżek" zarówno na spodzie, jak i na górnej pokrywie urządzenia bez wątpienia jest. W rzeczywistości między nóżkami, na których wzmacniacz spoczywa, a podobnymi metalowymi krążkami umieszczonymi na górnej pokrywie przez całą wysokość przechodzą metalowe pręty, a nóżki i ich górne odpowiedniki ściskają (skręcają) górny i dolny panel razem. Poprawia to sztywność obudowy i odgrywa swoją rolę w tłumieniu niechcianych wibracji. No i nadaje urządzeniu niezwykły wygląd. De facto owe górne "nóżki" mają swoją dodatkową funkcję – bezpośrednio na nich można ustawić kolejne urządzenie Crayona. Na froncie znajduje się niewielki wyświetlacz, który pokazuje aktywne wejście oraz siłę głosu, a pod nim cztery przyciski służące do regulacji głośności i przełączania się między wejściami, a po wejściu w menu urządzenia do poruszania się po nim i wyboru szeregu ustawień. Przypomnę, że Roland Kramer zawodowo zajmował się programowaniem mikroprocesorów, więc i jego wzmacniacz jest sterowany odpowiednio zaprogramowanym chipem, który daje użytkownikowi możliwość wyboru i ustawienia szeregu funkcji, jakich nie znajdziemy w większości integr dostępnych na rynku. Po prawej stronie znajduje się jeszcze największy przycisk, który włącza urządzenie, bądź przełącza je w tryb uśpienia (Standby).
Na tylnej ściance wzmacniacza znajdziemy świetne gniazda głośnikowe WBT-0708 Cu NextGen, natomiast gniazda RCA są i owszem, pozłacane, ale nie należą do topowych rozwiązań. Użytkownik dostaje do dyspozycji 3 wejścia liniowe, pętlę magnetofonową plus wejście dla gramofonu. Obok tego ostatniego znajduje się zacisk uziemienia oraz kolejne gniazda RCA, do których wkłada się wtyki z wlutowanymi opornikami – w ten sposób ustawia się obciążenie wejścia phono pod konkretną wkładkę. Powyżej znajduje się jeszcze jedna para RCA – to wyjście z przedwzmacniacza. Wnętrze urządzenia jest podzielone na dwie części. W jednej znajduje się wysokiej klasy zasilacz impulsowy(!), produkowany przez firmę Mean Well, a w drugiej cała elektronika z czterema parami MOSFET-ów pracujących w stopniu wyjściowym w trybie mostkowym. Obie części oddzielone są grubą aluminiową sztabą, która po pierwsze pełni funkcję ekranu, a po drugie radiatora dla grzejących się w trakcie pracy MOSFET-ów. We wspomnianej sztabie oraz odpowiednio w górnym i dolnym panelu obudowy wywiercono okrągłe otwory biegnące przez całą wysokość urządzenia. Dopełniają one oryginalności wyglądu tego wzmacniacza.
Jak już pisałem, urządzenie jest sterowane za pomocą mikroprocesora. Pozwoliło to zaprogramować szereg ustawień. Wchodząc do menu, można m.in. wybrać, czy używamy wkładki MM czy MC, a także wybrać odpowiednie wzmocnienie (gain) dla konkretnego modelu, ustawić wzmocnienie dla każdego z wejść osobno (w krokach co 2dB), ustawić kontrast wyświetlacza, włączyć tryb loudness, wskazać skuteczność podłączonych kolumn (zgodnie z zaprogramowanym algorytmem wzmacniacz przy określonych głośnościach dla określonej skuteczności kolumn podbija bas o 2dB lub 4dB), ustawić balans między kanałami, czy w końcu regulować barwę dźwięku w zakresie niskich i wysokich tonów. Słowem mamy wzmacniacz oryginalny nie tylko z wyglądu, ale i pod względem funkcjonalności i sposobu obsługi. Dodajmy do tego perfekcyjne wykonanie i wykończenie, jak na dzisiejsze czasy w miarę rozsądną cenę, oraz moc rzędu 64W (dla 8Ω) i 90W (dla 4Ω) i mamy nadzwyczaj atrakcyjną ofertę pod warunkiem, że brzmienie dorównuje klasą wymienionym elementom. Pozostało więc sprawdzić, jak Crayon CFA-1.2 sprawuje się w praktyce.
Jakość brzmienia
Jako iż Crayon dysponuje przyzwoitą mocą, mogłem posłuchać go z kilkoma parami kolumn, którymi w owym czasie dysponowałem, a były to moje Matterhorny, Amphiony Argon 7L, ale także i monitory – Graham Audio LS 5/9 oraz sporo mniejsze, trójdrożne Brystony Mini A. Choć to bardzo różnie brzmiące kolumny, to jednak ich "występy" wraz z austriackim wzmacniaczem miały pewne cechy wspólne. Podstawową była gładkość brzmienia. Crayon to jeden z nielicznych (względnie) niedrogich urządzeń tranzystorowych charakteryzujących się tak niezwykłą gładkością prezentowanego dźwięku. Owa gładkość nie wynika bynajmniej z zaokrąglenia czy ocieplenia dźwięku, ani ze zmiękczenia ataku. To cecha żywcem wzięta ze wzmacniaczy lampowych (przede wszystkim w układzie SET), występująca także w tranzystorach (zwykle opartych na MOSFET-ach), ale dużo, dużo droższych niż austriacki wzmacniacz. Cecha ta doskonale komponowała się zarówno z moimi Matterhornami czy znakomitymi Grahamami, które same w sobie mają do zaoferowania dużo gładkości i stawiają bardziej na barwę, nasycenie niż konturowość i szybkość ataku. Ale świetnie wypadł także z szybkimi detalicznymi Amphionami i Brystonami.
W przypadku tych dwóch pierwszych modeli Crayon niejako dokładał się do ich naturalnych cech, wnosząc od siebie dynamikę, szybkość ataku, sprawiając, że grały nieco bardziej konturowo niż np. z moim ModWrightem KWA100SE. Z tymi drugimi austriacki wzmacniacz od siebie dokładał nieco wspomnianej gładkości, może nawet szczyptę "lampowej" słodyczy, jednocześnie w żaden sposób nie ograniczając mocnego, dynamicznego grania, jaki te dwa modele kolumn reprezentują. Choć zasadniczo jestem purystą, przynajmniej w kwestiach audio, to trudno było mi się oprzeć pokusie skorzystania z regulacji i ustawień, jakie CFA-1.2 miał do zaoferowania. Już samo wskazanie skuteczności podłączonych w danym momencie kolumn wnosiło niewielkie, ale zauważalne zmiany do brzmienia systemu. Zapewne niejeden audiofil skorzysta także z możliwości regulacji barwy dźwięku (poprzez zmianę ilości wysokich i niskich tonów). Zasadniczo takiej regulacji staram się unikać, ale w pewnych przypadkach, związanych zwykle z akustyką pokoju odsłuchowego, zabawa tymi ustawieniami może przynieść poprawę brzmienia (choć zawsze lepiej poprawić warunki akustyczne). W każdym razie skoro taką możliwość dostajemy w cenie urządzenia, to należy się jedynie cieszyć – może się kiedyś przyda.
Wróćmy jednakże do samego wzmacniacza – skupię się na głównym odsłuchu, z moimi kolumnami (Matterhornami). Duży, 15-calowy papierowy woofer nie jest demonem szybkości – tego żadem wzmacniacz nie zmieni. Niemniej Crayon potrafił wykorzystać zalety tego głośnika, takie jak choćby piękna barwa basu, niskie, mięsiste zejście, znakomitą integrację ze średnicą, a od siebie dodać nieco szybkości, nieco więcej konturu i ogólne wrażenie większej dynamiki prezentacji. Wszystko to robił z gracją, swobodą i wyczuciem w przeciwieństwie do niektórych tranzystorów, które nieco na siłę próbują wykonturować dźwięk tego przetwornika, sztucznie go utwardzając i odbierając mu większość jego zalet. W przypadku tego wzmacniacza fantastycznie brzmiał choćby kontrabas. Jego dźwięk był... duży, taki jak być powinien. Crayon delikatnie akcentował szybkie szarpnięcia strun, nie zmieniając udziału pudła – długich wybrzmień, które wzmacniacze oparte na kwarcu czasem skracają, czy przedwcześnie wytłumiają. Równie znakomicie zachowywał się na przeciwległym skraju pasma.
Otwarta, dźwięczna góra wsparta szczyptą niemal lampowej słodyczy zachwycała otwartością i zwiewnością (w jak najlepszym tego słowa znaczeniu). I wreszcie najważniejsza część pasma – średnica. Nie napiszę, że brzmiała tak, jak z mojego SET-a na magicznej triodzie 300B. Ale nawet jeśli nie było tu aż tak fenomenalnej namacalności źródeł pozornych, aż tak trójwymiarowego ich renderowania na scenie, to i tak prezentacja ta była zdecydowanie bardziej przekonująca niż większości opartych na krzemie konkurentów, których dane mi było słuchać. Dzięki temu choćby wokale wypadały bardzo dobrze – mocne, nasycone, a przede wszystkim dostarczane z odpowiednią dawką emocji. To one są w muzyce najważniejsze i to do nich mam zwykle zastrzeżenia w przypadku (względnie) niedrogich wzmacniaczy tranzystorowych. Crayonowi takiego zarzutu postawić nie mogłem. Radził sobie z oddaniem sfery emocjonalnej nagrań naprawdę bardzo dobrze. Jest kilka nagrań, których często używam do sprawdzenia tej właśnie cechy testowanych urządzeń. Zwykle jest to Etta James – gdy w jej głosie słyszę ogień, tę ogromną pasję, gdy widzę ten wulkan energii, to wiem, że jest dobrze. I było!
Podobnie jak w w mojej ukochanej wersji "Carmen" z Leontyne Price. To jedno z tych wykonań, które po prostu kipi emocjami, przy słuchaniu którego zupełnie nie przeszkadza mi nieznajomość francuskiego. Tego samego nagrania operowego używam do oceny przestrzenności grania. Zrealizowano je bowiem tak, że scena jest ogromna, a na dodatek śpiewacy i chóry są w niemal ciągłym ruchu i na sprzęcie wysokiej jakości doskonale to "widać". W tym elemencie okazało się, że austriacka integra nie jest aż tak dobra, jak niektóre SET-y z wysokiej półki. Scena, zwłaszcza w sensie jej głębokości, nie była aż tak duża, a postaci po niej się poruszające nie materializowały się tak wyraźnie, nie były trójwymiarowymi, namacalnymi obrazami śpiewaków. Oczywiście to kwestia punktu odniesienia. Crayon nie ustępował w tym zakresie większości znanych mi urządzeń tranzystorowych, ale ponieważ preferuję wzmacniacze lampowe, a Crayon pokazywał wiele cech charakterystycznych dla brzmienia lamp, więc to do nich odnosiłem również i ten aspekt. Akurat pod tym względem nieco ustępuje dobrym SET-om, ale jak to z audio bywa – nie można mieć wszystkiego. Za to ilość zalet tego wzmacniacza jest tak duża, że zdecydowanie przeważa szalę na jego korzyść. To jedno z lepszych połączeń cech wzmacniacza tranzystorowego z pewnymi zaletami dobrych lampowców, jakie znam.
Podsumowanie
Cena rzędu 19 tysięcy złotych sprawia, że trudno Crayona nazwać urządzeniem przystępnym dla każdego melomana, aczkolwiek zważywszy na jego funkcjonalność i brzmienie, kwota, którą trzeba na niego wydać, przestaje już wyglądać tak groźnie. Po pierwsze w jednym, kompaktowym urządzeniu dostajemy wzmacniacz zintegrowany wraz z naprawdę dobrym przedwzmacniaczem gramofonowym. Po drugie do dyspozycji jest wyjście z przedwzmacniacza, co pozwala np. zintegrować stereofoniczny wzmacniacz z systemem kina domowego. No i po trzecie Crayon CFA-1.2 wyszedł spod ręki specjalisty od programowania mikroprocesorów, dzięki czemu użytkownik dostaje w komplecie zestaw funkcji, które pozwalają dostosować brzmienie wzmacniacza (systemu) do otoczenia bądź indywidualnych preferencji słuchającego. Dorzućmy do tego znakomite brzmienie, które łączy pewne cechy wzmacniaczy lampowych: gładkość, barwę, płynność z dynamiką i szybkością dobrego tranzystora. Mnie do ideału brakowało jeszcze tylko nieco większej przestrzeni i namacalności grania, z których słyną lampy, zwłaszcza te pracujące w układzie SET. No ale idealnych urządzeń nie ma, także i wśród moich ukochanych SET-ów.
Crayon stworzył wzmacniacz, który czerpie pełnymi garściami z najlepszych cech obu rywalizujących rozwiązań (lamp i tranzystorów), harmonijnie łącząc je w całość, która zachwyca. Jak pokazały testy z czterema różnymi parami kolumn, z każdej z nich potrafił wydobyć najlepsze cechy, wspierając je swoimi zaletami tam, gdzie to było potrzebne. Dodajmy jeszcze, że urządzenie zachwyca wykonaniem i oryginalnym (acz nie udziwnionym) wyglądem.