Świat audio się zmienia. Zmienia się, na szczęście, wielotorowo, ale pewne trendy są dość oczywiste i dominujące. Jednym z nich, śmiem powiedzieć, że głównym, jest kwestia odchodzenia od fizycznych nośników muzyki na rzecz plików. Plików różnego rodzaju, należy dodać, bo mowa zarówno o skompresowanych formach używanych przez większość na różnego rodzaju przenośnych urządzeniach, jak i tzw. audiofilskich w takim czy innym formacie bezstratnej kompresji, o takiej czy innej rozdzielczości. Przyczyniają się do tego oczywiście również i serwisy streamujące muzykę w coraz lepszej jakości, które oferują dostęp do ogromnej biblioteki nagrań w cenach, za które takiej prywatnej biblioteki nie dałoby się zbudować.
Taka właśnie sytuacja czy to stworzona (jak twierdzą niektórzy) przez branżę audio, czy na niej wymuszona, sprawiła, że dziś zdecydowana większość producentów sprzętu musi się do niej dostosować, niezależnie od tego, czy faktycznie uważa taką drogę za słuszną. Można bowiem dyskutować o wyższości tradycyjnych nośników muzyki nad królującymi obecnie niematerialnymi, ale rzeczywistość jest taka, że coraz mniej klientów kupuje tradycyjne odtwarzacze CD, tzn. takie, które nie oferują wejść cyfrowych, a co za tym idzie możliwości odtwarzania muzyki z plików. Z realiami trudno dyskutować, do nich trzeba się dostosować.
Japońska firma C.E.C. znana jest przede wszystkim ze swoich transportów i odtwarzaczy CD. To, co wyróżnia ją na tle konkurentów, to paskowy napęd tychże, stosowany zarówno w topowych, drogich rozwiązaniach, jak i tych sporo tańszych (acz najtańszy model CD3800 wykorzystuje tradycyjny napęd). O samym rozwiązaniu nie będę się rozpisywał – C.E.C. stosuje je od lat, więc opisano je wielokrotnie. Faktem jest, że Japończycy sztukę wykorzystania takiego napędu opanowali do perfekcji. Ich topowe modele napędów CD (obecnie TL-0 3.0) zawsze należały do absolutnej światowej czołówki. Dziś, gdy Philips zaprzestał produkcji swoich (tradycyjnych) napędów CD stosowanych przez niemal wszystkich czołowych producentów odtwarzaczy, zanosi się na to, że C.E.C. (za kilka lat, po wyczerpaniu się zapasów napędów Philipsa) może zostać niemal sam na placu boju.
Jednak Japończycy, zamiast osiąść na laurach i czekać na "wyginięcie" konkurencji, postanowili wyjść naprzeciw dzisiejszym trendom rynku audio i oczekiwaniom klientów. Wypuścili bowiem nowy model zintegrowanego odtwarzacza CD o napędzie paskowym i wyposażyli go również w wejścia cyfrowe. Jakby sam ten fakt nie był wystarczająco awangardowy (dla tej marki), to informacja, iż owe wejścia akceptują także pliki wysokiej rozdzielczości, a wejście USB nawet sygnał DSD (64 i 128), był dla wielu fanów marki szokiem. Sam kilka lat temu posiadałem jeden z ich odtwarzaczy CD, model TL51XR. Był to jeszcze klasyczny odtwarzacz CD, wyposażony jedynie w wyjścia analogowe i cyfrowe. Dziś, ledwie 7–8 lat później, C.E.C. proponuje odtwarzacz wyposażony w szeroką gamę wejść cyfrowych, akceptuje również "gęste" formaty, z DSD włącznie. Jeśli mam być szczery, to gdy zobaczyłem ten model w czasie uroczystego otwarcia salonu polskiego dystrybutora, firmy RCM, nie wierzyłem własnym oczom. Mówiłem, co prawda, że świat audio się zmienia, czy tego chcemy, czy nie, ale to, iż nawet tacy tradycjonaliści, jak Japończycy wydają się z tym faktem godzić, był sporym zaskoczeniem. Oczywiście nadal na szczycie oferty C.E.C.-a znajdują się fantastyczne paskowe transporty CD, ale ci mniej zamożni audiofile mogą dziś zakupić bardzo dobry (o czym za chwilę) odtwarzacz CD, a jednocześnie wykorzystać go jako przetwornik cyfrowo-analogowy właściwie niezależnie od tego, w jakiej postaci gromadzą swoją cyfrową bibliotekę nagrań. Brawa dla firmy za odważną decyzję.
Napęd paskowy wymusza w zasadzie konieczność budowania odtwarzaczy z napędem ładowanym od góry (tzw. top loaderów). W górnej cześci znajduje się więc przesuwana szybka ze zgrabnym uchwytem, który owo przesuwanie ułatwia. Po jej odsunięciu wkładamy do środka komory z napędem płytę, którą dociskamy mosiężnym krążkiem stabilizującym o całkiem sporej wadze (330g). Cały odtwarzacz to klasyczna bryła, bez żadnych udziwnień. W porównaniu ze starszymi modelami, w CD5 zastosowano większy wyświetlacz – zostało to poniekąd wymuszone możliwością podłączania zewnętrznych źródeł cyfrowych i koniecznością wyświetlenia informacji o wybranym wejściu czy dostarczanym przez nie sygnale. Na froncie, oprócz podstawowych manipulatorów (włącznik, wybór wejścia cyfrowego, przyciski do obsługi napędu CD), znajduje się także wyjście słuchawkowe na dużego jacka oraz małe pokrętło regulacji głośności. W czasie testu owo wyjście słuchawkowe potraktowałem nieco po macoszemu, dając mu jedynie dość krótko szansę, muszę jednak przyznać, że to, co usłyszałem z Pandorami Hope VI, brzmiało całkiem obiecująco.
Wygląda na to, że o ile posiadane słuchawki nie są przesadnie trudnym obciążeniem, o tyle zakup niedrogiego wzmacniacza słuchawkowego przez właściciela CD5 będzie się mijał z celem. Ze wskazanymi słuchawkami uzyskałem dość równe granie z minimalną preferencją średnicy, dźwięczną, rozbudowaną górą oraz dobrze kontrolowanym, soczystym basem z bardzo dobrze prowadzonym rytmem. Słowem konkurencji należałoby szukać na pewno nie wśród najtańszych wzmacniaczy na rynku, ale przynajmniej tych na średnim poziomie cenowym. Na tylnej ściance odtwarzacza znajdziemy wyjścia analogowe (RCA i XLR), wyjścia cyfrowe (koaksjalne i optyczne Toslink) oraz trzy wejścia cyfrowe (koaksjalne, optyczne i USB). Odsłuch plików wysokiej rozdzielczości z komputerów PC możliwy jest po zainstalowaniu odpowiedniego sterownika, który można pobrać ze strony producenta. CD5 wyposażono w niezbyt piękny, ale praktyczny pilot zdalnego sterowania. Oprócz funkcji podstawowych pozwala on użytkownikowi wybrać filtr cyfrowy albo wyłączyć wyświetlacz. Sercem układu DAC-a jest kość Sabre'a ESS ES9018K2M.
Jakość brzmienia
Jak pokazały odsłuchy, to odtwarzanie płyt CD jest wciąż prymarną funkcją tego urządzenia. Trudno się oczywiście dziwić – tym Japończycy z C.E.C.-a zajmują się od wielu lat, ciągle zdobywając nowe doświadczenia i wciąż coś ulepszając. Dlatego do tej funkcji CD5 wrócę za chwilę. O wzmacniaczu słuchawkowym już wspomniałem – jest więcej niż przyzwoity, oferuje niezłą jakość dźwięku, która, jak sądzę, wielu osobom używającym słuchawek od święta, w zupełności wystarczy. Można lepiej? Oczywiście, ale należy się liczyć z wydatkiem rzędu minimum 2 tysięcy na osobny wzmacniacz, a jak ma być dużo lepiej, to już ładnych kilku tysięcy. Z drugiej strony Japończycy wykonali tu lepszą robotę niż wielu konkurentów, którzy wyjście słuchawkowe wstawiają do odtwarzaczy CD "żeby było", a nie żeby grało na przyzwoitym poziomie. W C.E.C.-u gra i można je zaliczyć na plus tego urządzenia. Druga kwestia to wejścia cyfrowe. To one sprawiają, że CD5 to w pewnym sensie nowe otwarcie japońskiej marki. Jeśli zacznie się odsłuch od podłączenia komputera poprzez wejście USB i grania gęstych plików, czy plików w formacie DSD, trudno będzie narzekać. Przynajmniej dopóki będziemy tę funkcjonalność traktować zgodnie z (moim zdaniem) zamierzeniem producenta – to tylko dodatek do głównej funkcji CD5. Cena tego odtwarzacza stawia go co najwyżej na średniej półce cenowej, więc można przyjąć, że dodatkowe funkcje (czyli wszystkie oprócz odtwarzania płyt CD) są faktycznie jedynie dodatkami, bonusami, które użytkownik dostaje gratis. W tym kontekście C.E.C używany jako przetwornik cyfrowo-analogowy spisuje się naprawdę dobrze. Oferuje brzmienie, w którym trudno doszukać się cyfrowego nalotu, gładkie, spójne, muzykalne. Za te pieniądze można kupić oczywiście DAC-a, który zagra lepiej, choćby Auralica Vegę, ale... no właśnie, ale nie będziemy mieć odtwarzacza CD. I to jakiego odtwarzacza!
Nie jest tajemnicą, że nigdy nie byłem wielkim fanem formatu CD. Moim zdaniem dopiero kilka lat temu (czyli stosunkowo niedawno, zważywszy na ponad 30-letnią historię tego formatu) producenci faktycznie nauczyli się, jak sprawić, by srebrne płyty brzmiały jak należy. A od czasu gdy się już nauczyli oczekują za swe produkty sporo – stąd odtwarzacze wysokiej klasy kosztują po kilkadziesiąt i więcej tysięcy złotych. C.E.C. należy do wyjątków – swoje tańsze odtwarzacze z napędem paskowym zawsze oferował w przyzwoitych cenach i zawsze miały one znakomity stosunek jakości brzmienia do ceny. Nie inaczej jest tym razem, choć CD5 nie kosztuje już kilku (7 czy 8, jak mój 51XR) tysięcy złotych, ale kilkanaście. Jednakże już po kilku odsłuchanych płytach bez wahania stwierdziłem, że wspomniany stosunek jakości do ceny nadal jest znakomity. Dawno już tak wiele czasu nie poświęciłem na słuchanie płyt CD, a gdy mi się to już zdarzało, to przy produktach kilka razy droższych od testowanego odtwarzacza. Jest bowiem w jego brzmieniu tak poszukiwana przeze mnie naturalność, którą definiuję jako po pierwsze brak cyfrowych artefaktów, po drugie jako brzmienie zbliżone do tego, które znam z koncertów. Z C.E.C.-em w systemie na dobry tydzień zapomniałem o czarnych płytach. Nie znaczy to oczywiście, że będąc posiadaczem CD5, zrezygnowałbym z toru analogowego, ale na pewno zdecydowanie częściej niż dziś sięgałbym także po srebrne krążki.
CD5 odtwarzając płyty, oferuje nadzwyczaj spójne, gładkie brzmienie. Nie ma tu śladu cyfrowych artefaktów, nie ma wyostrzeń, nie ma chropowatości dźwięku, nie ma rozjaśnionej, agresywnej góry. Wszystko jest bardzo płynne, nasycone, dźwięczne – właśnie tak, jak z winylu, przynajmniej w ogólnych zarysach, bo detale to już kwestia poziomu cenowego analogowego systemu. Jako że miałem już doświadczenie z jednym z poprzedników tego modelu, mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. A jednak od pierwszej płyty C.E.C. zadziwił mnie... basem. Mocnym, nasyconym, energetycznym, ale i zaskakująco konturowym. Rzecz nie w sztucznym utwardzaniu niskich tonów, ale takie "analogowe" granie kojarzy się jednak z mocnym, nawet ciężkim, ale nieco zaokrąglonym basem, którego tu zupełnie nie stwierdziłem. Tak pamiętam mojego XR51 (choć pamięć dźwiękowa bywa zawodna). Tymczasem tu np. kontrabas nie dość, że był duży, ciężki, to jeszcze szarpnięcia struny potrafiły być odpowiednio szybkie, twarde i sprężyste. Dodam od razu, że i wybrzmienia są mocną stroną tego odtwarzacza, więc instrument ten wypadał naprawdę bardzo dobrze za sprawą prawidłowego udziału pudła w dźwięku. Ową konturowość basu jeszcze lepiej było słuchać choćby przy popisach Marcusa Millera, który na swojej elektrycznej gitarze basowej potrafi wyczyniać niezwykłe rzeczy. Rzecz w tym, by system nadążył, by nie zaokrąglał, by trzymał rytm, a wszystko przecież zaczyna się od źródła, to ono musi wszystko w odpowiedni sposób podać. A to spisywało się bardzo dobrze, świetnie pokazując i szybkie, mocne szarpnięcia strun, i równie szybkie ich wygaszanie, ale i długie wybrzmienia, gdy była taka potrzeba. Dźwięk gitary Marcusa był także bardzo energetyczny, mocny i świetnie prowadzony.
Ów zaskakująco (dla mnie) dobry bas bezszwowo łączy się ze średnicą. Ta, być może z lekkim akcentem na jej niższej części, imponuje gładkością, bogactwem barw i namacalnością. Ta ostatnia jest ważnym elementem kreowanej przez japońskie urządzenie dużej, głębokiej sceny. Taka głębia prezentacji oznacza tu również wieloplanowość i co prawda plan pierwszy i drugi prezentowane są znacznie precyzyjniej niż dalsze, ale przecież nie można wymagać od odtwarzacza za 14 tysięcy, że będzie grał jak te najlepsze i najdroższe. To, co dzieje się z przodu, jest fantastycznie trójwymiarowe i namacalne, C.E.C. rysuje duże, precyzyjnie opisane bryły każdego źródła pozornego, nie powiększając ich na siłę, nie dodając im wagi. Jest w tym dźwięku mnóstwo emocji, jest wrażenie bliskiego kontaktu z wykonawcami (oczywiście w nagraniach, które zostały z taką intencją zrealizowane), słowem właściwie wszystko, co jest potrzebne, by muzyki nie tylko słuchać, ale by w niej także uczestniczyć, by ją przeżywać. Równie płynne jest przejście wysokiej średnicy do tonów wysokich. A te, choć może nie należą do najbardziej rozdzielczych, jakie zdarzyło mi się słyszeć, są bogate w detale, dźwięczne, rozświetlone, ale nie przejaskrawione. Nie ma tu za grosz chropowatości czy piachu (jak to nazywają niektórzy), tak często serwowanego przez odtwarzacze CD z dawnych lat. Jest za to połączenie gładkości, pewnej eteryczności z dźwięcznością, z blaskiem. Jest sporo powietrza, otwartość, które są elementami wpływającymi na przestrzenność prezentacji. Najważniejsze jest jednakże to, iż wszystkie owe, opisane wyżej elementy, pięknie składają się w niezwykle muzykalną całość, taką, która sprawia, że po prostu chce się słuchać.
Podsumowanie
Gdy Japończycy z C.E.C.-a wypuszczają nowy model odtwarzacza bądź napędu CD z napędem paskowym, można w ciemno założyć, że będzie to produkt lokujący się w ścisłej czołówce w swojej klasie cenowej. Nie inaczej jest tym razem. Nawet gdyby CD5 był tylko odtwarzaczem CD, to przy jego obecnej cenie byłby bardzo atrakcyjną ofertą dla wszystkich, którzy kochają tzw. analogowe brzmienie. Zważywszy na jego dodatkową funkcjonalność, a więc możliwość odtwarzania plików, również gęstych i DSD, oraz całkiem niezły wzmacniacz słuchawkowy, atrakcyjność najnowszego odtwarzacza C.E.C.-a znacznie wzrasta.
To urządzenie to oczywiście nadal przede wszystkim znakomity odtwarzacz płyt CD. W tym zakresie nie zawiedzie nikogo, ani fanów marki, ani tych, dla których będzie to pierwszy kontakt z japońskim brandem. Płynne, gęste, równe granie, z zaskakująco mocnym, konturowym basem, ze świetnie prowadzonym rytmem, absolutnie nieagresywne, niesamowicie łatwo "wchodzi". Godzinami można słuchać kolejnych płyt bez oznak zmęczenia. Gdybyż tylko granie z plików dorównywało klasą temu, co CD5 wydobywa ze srebrnych płyt, byłoby to urządzenie kompletne. Granie z plików wychodzi C.E.C.-owi dobrze, ale nie tak dobrze, jak z płyt. Być może to kwestia kilkudziesięciu lat doświadczeń i doskonalenia techniki odtwarzania CD, a jednocześnie właściwie pierwszych kroków w zakresie odtwarzania plików wysokiej rozdzielczości. A może po prostu Japończycy chcieli, by płyty brzmiały lepiej, bo w końcu to jest ich specjalność. Tak czy owak, dla zwolenników płyt CD mam dobrą wiadomość – za względnie rozsądne pieniądze możecie sobie kupić naprawdę bardzo dobry odtwarzacz, który przy okazji potrafi kilka innych rzeczy. Warto mu się bliżej przyjrzeć.