Amerykańska firma Manley Laboratories słynie z produkcji nietuzinkowych wzmacniaczy, a wytwarzane przez nią urządzenia łączą w sobie niepowtarzalny styl, typowy dla konstrukcji pochodzących z minionej epoki, z nowatorskimi rozwiązaniami. Manley dysponuje bardzo ciekawym katalogiem produktów – znajdziemy w nim przede wszystkim konstrukcje dzielone, na bazie których można stworzyć zaawansowany i rozbudowany system stereo. Uwagę zwracają dwa przedwzmacniacze Jumbo Shrimp (cena 18.900zł) oraz Neo-classic na lampach 300B (29.900zł), a także monobloki Mahi (23.900zł za parę), Snajper (36.900zł za parę) czy też szczytowe konstrukcje Neo-classic na lampach 300B (cena 39.000zł za komplet). Wisienką na torcie w dopełnieniu stricte audiofilskiego toru audio mają być dwa modele przedwzmacniaczy gramofonowych, podstawowa konstrukcja Chinook (11.900zł) oraz hi-endowy Steelhead 2 (43.900zł). W ofercie nie zabrakło również kultowej integry Stingray II, nawiązującej kształtem do ryby płaszczki. Na fali popularności pierwszej wersji tego modelu, mającego swój debiut w roku 1997, amerykański producent wprowadzał sukcesywnie do sprzedaży kolejne odmiany tej oryginalnej konstrukcji, ale żadnej z nich nie zmodyfikował aż w takim stopniu, jak opisywanego tu Stingraya II.
Drugą wersję tego niezwykłego wzmacniacza wzbogacono o wiele ciekawych smaczków i detali. Mimo że na pierwszy rzut oka produkowany obecnie model niespecjalnie różni się od swego protoplasty, to jednak zaimplementowano w nim wiele nowych elementów. Stingray II wciąż wzbudza zainteresowanie, nie tylko za sprawą efektownego wyglądu, ale przede wszystkim specyficznej konstrukcji, również opartej na charakterystycznych lampach, co znalazło bezpośrednie przełożenie na dźwięk.
Ekstrawagancko i surrealistycznie
Stingray II od początku wzbudzał we mnie zachwyt, a że miałem przyjemność zapoznać się również z wcześniejszą wersją, tym bardziej byłem ciekawy, co się zmieniło w "dwójce" i czy jest to ten sam wzmacniacz, zwłaszcza pod względem brzmienia i możliwości. Na szczególną uwagę zasługują w nim lampy i to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że są to selekcjonowane konstrukcje typu NOS pochodzące jeszcze ze starych zapasów, a więc źródła, które kiedyś musi się wyczerpać. Po drugie w stopniach końcowych znajdziemy lampy EL84 w ilości ośmiu sztuk (po cztery na kanał). Na wejściu pracują podwójne triody ECC81 produkcji jugosłowiańskiej, natomiast w torze sterującym i odwracającym fazę zainstalowano nieco większe podwójne triody 6414 pochodzące z rynku amerykańskiego. W stopniach końcowych, jak wcześniej wspomniałem, pracują pentody mocy EL84 (po dwie pary na kanał), również z zapasów NOS. Widać zatem, że już na etapie doboru lamp w Manley Laboratories zdecydowano się użyć egzemplarzy nie tyle z wysokiej półki, ile z duszą, które mogą budzić skojarzenia z dobrym winem – nie chodzi oczywiście o długość leżakowania, a okres, w jakim te lampy produkowano, czyli lata świetności żarzących się baniek. Już na wstępie widać więc, że mamy do czynienia z lampową amplifikacją dopracowaną w detalach, przede wszystkim w najważniejszym obszarze, bo mającym bezpośrednie przełożenie na dźwięk.
Oczywiście nie twierdzę, że akurat ta lampowa kombinacja jest najlepsza dla tego wzmacniacza, bo przecież zawsze można poeksperymentować z nieco innym zestawieniem, stosując jeszcze bardziej wyszukane zamienniki. Z drugiej jednak strony mam zaufanie do tej amerykańskiej marki i wydaje mi się, że dobór lamp nie jest dziełem przypadku, o czym świadczą nie tylko wyszukane egzemplarze pochodzące z zapasów NOS, ale przede wszystkim sama kombinacja owych lamp. Dla mnie Stingray II jest taką w pełni wykończoną lampową amplifikacją, bo już na samym starcie dostajemy od producenta coś ekstra i mając na uwadze ten aspekt, nie musimy sobie zawracać głowy poszukiwaniem mniej lub bardziej wyszukanych lamp. Natomiast gdy już zapoznamy się z dźwiękiem tego oryginalnego wzmacniacza i oswoimy się z nim nieco, to być może po jakimś czasie przyjdzie pora i chęć na eksperymenty, i to jest właśnie w lampach najpiękniejsze! Żarzące się bańki są sercem każdego wzmacniacza lampowego i jeśli producent już na tym etapie, zwłaszcza podczas sesji odsłuchowych jeszcze przedprodukcyjnego egzemplarza, decyduje się na użycie tak wykwintnych modeli, to znaczy, że wzmacniacz ten został dopieszczony w nawet najdrobniejszych detalach, a to tylko winduje jego wartość w naszych oczach, niezależnie od ceny.
Stingray II z zewnątrz nie zmienił się praktycznie wcale, ale na uwagę zasługuje fakt, że producent podjął się pewnych rozwiązań, których próżno szukać u poprzednika. Nowy model otrzymał zdalne sterowanie i choć pilot bardziej przypomina swoim kształtem toporną krótkofalówkę, to jednak z uwagi na dwa tryby pracy, w jakich może działać, zasługuje na pochwałę. Użytkownik może bowiem wydawać komendy za pośrednictwem tego nietuzinkowego pilota w domenie radiowej lub na podczerwień. Jednak tryb radiowy ma to do siebie, że działa na znacznie większą odległość i przede wszystkim nie wymaga od słuchacza celności niczym na strzelnicy. Sam pilot reaguje dosyć sprawnie na wydawane komendy i steruje się nim wygodnie, ale jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to sądzę, że przykładowo regulację poziomu głośności precyzyjniej można ustawić właśnie ręcznie, za pomocą pokrętła z pięknie podświetloną skalą głośności. Zresztą Stingray II ma w sobie jeszcze więcej charakteru niż poprzedni model, zwłaszcza że producent zdecydował się tu i ówdzie zastosować długowieczne diody, jeszcze bardziej podkreślające charakter wzmacniacza. Skojarzenia z płaszczką są jak najbardziej uzasadnione, ale ta charakterystyczna forma, jaką producent nadał temu wzmacniaczowi, mimo świetnego wyglądu nie do końca idzie w parze z funkcjonalnością, chodzi mianowicie o sporą odległość między gniazdami obsługującymi źródła dla kanału lewego i prawego. Sprawia to, że wpięte w wejścia kable trochę nienaturalnie układają się na stoliku czy komodzie, właśnie ze względu na ten niespotykany w przypadku innych amplifikacji dystans – mimo wszystko chciałbym podkreślić, że jest to z mojej strony uwaga dotycząca bardziej strony estetycznej niż użytkowej.
Stingray II bazuje na wyrafinowanej konstrukcji opartej na selekcjonowanych elementach wysokiej jakości. W torze sygnałowym znalazły się bardzo dobre jakościowo elementy, takie jak kondensatory polipropylenowe, ale nie oszczędzano również na elektrolitach o dużej pojemności, mających za zadanie magazynować prąd. Stingray II bazuje na wydajniejszej baterii kondensatorów (zastosowano większe pojemności), będącej w stanie dostarczyć w krótkiej chwili prąd o wyższym natężeniu, co z pewnością przekłada się na dynamikę, rozmach grania i przede wszystkim kontrolę basu oraz jego zasięg. Poza tym Stingray II jest po prostu nieco bardziej rozbudowany i pod wieloma względami lepiej rozwinięty od poprzednika. Wydaje mi się, że producentowi chodziło to, żeby podkreślić jeszcze bardziej jego charakter, pozostawiając ten sam osobliwy projekt, ale dodając do brzmienia większy rozmach i elastyczność, zwłaszcza we współpracy z różnego rodzaju kolumnami.
Dwa tryby pracy – dwa oblicza
Stingray II dzięki specyficznej konfiguracji lampowej – w stopniach końcowych obsługujących obydwa kanały dysponuje aż ośmioma lampami EL84 – jest zdolny do pracy w dwóch trybach: ultralinearnym bądź triodowym. W tej mocniejszej konfiguracji lampy oczywiście pracują w układzie push-pull, oddając do kolumn 32W mocy z nastawieniem na wyciśnięcie z nagrań jeszcze lepszej dynamiki, zwłaszcza w skali makro, oraz efektowniejszego i bardziej monumentalnego brzmienia. Z drugiej jednak strony użytkownik może wykorzystać tryb triodowy, wtedy wzmacniacz będzie dostarczał ze stopni końcowych 18W mocy na kanał – jest to zdecydowanie tryb szlachetniejszy i bardziej purystyczny, nakierowany na wydobycie z muzyki subtelności i różnic, na które zwykle nie zwracamy uwagi. W tym słabszym trybie wzmacniacz ma jednak swoje wymagania i żeby w pełni go docenić, powinniśmy się przede wszystkim doposażyć w wysokoefektywne kolumny, rozwijające skrzydła już przy kilku watach mocy dostarczanej ze wzmacniacza. W takim przypadku niska moc w trybie triodowym nie będzie absolutnie żadną przeszkodą, nawet gdybyśmy chcieli użyć tego wzmacniacza w systemie audio ustawionym w ponad 30-metrowym salonie. W przypadku kolumn o przeciętnej efektywności Stingray II bez problemu zadowalająco nagłośni pokój o powierzchni dochodzącej do 20 metrów kwadratowych. Z kolumnami mojego własnego projektu i wykonania Manley zabłysnął niczym gwiazda filmowa na czerwonym dywanie w błyskach fleszy. A że są to konstrukcje wyjątkowo łatwe do wysterowania, to i w trybie triodowym mogłem sobie poużywać, zwłaszcza z kameralnym jazzem w wykonaniu Milesa Davisa, niezwykle bogato brzmiącą muzyką Larsa Danielssona oraz klasyczną i jej wieloma odmianami. Stingray II brzmi tak nietypowo, jak nietypowa jest jego konstrukcja. Wykorzystano w nim wspólną platformę dla głównych elementów elektronicznych odpowiadających za dostarczenie sygnału i jego wzmocnienie (co na tle bardziej rozbudowanych konstrukcji prezentuje się może mało efektownie), ale już sposób, w jakie je zaimplementowano oraz warunki, w jakich pracują jest unikalny dla Manley Laboratories – w tym tkwi cała tajemnica brzmienia tej amerykańskiej konstrukcji. Stingray II jest na wskroś lampowym urządzeniem, co wcale nie oznacza, że nie poradzi sobie z właściwym oddaniem potęgi basu. Pod tym względem może dorównać nawet zwinnym tranzystorom. Zakres niskich tonów budowany jest z rozmachem, zarówno jeśli chodzi o różnicowanie barwy, jak i rytmiki. Manley zawsze nadąża za dźwiękami pojawiającymi się w zakresie niskich tonów – na najnowszym longplayu Mike'a Oldfielda pojawia się sporo niskotonowych dźwięków i Manley poradził sobie z nimi bez najmniejszego problemu. Podobnie było wtedy, gdy sięgałem po klasykę, a zwłaszcza kilka symfonicznych utworów z repertuaru Mozarta. Stingray II nie "przygląda się" bynajmniej tym wszystkim dźwiękom, by je potem przekazać co do joty, jak to zwykle bywa w przypadku tranzystorów, ale w pełni angażuje się w każdy odtwarzany detal, przez co do muzyki wkrada się unikalny klimat, jest też swoboda i oddech, za co z pewnością odpowiadają lampy.
Manley szczególnie mocno angażuje się również w dźwięki w paśmie średnich tonów, w czym mocno przypomina niezwykle ceniony przeze mnie japoński lampowy wzmacniacz Leben CS300X, również bazujący na lampach EL84 pracujących w układzie push-pull. Średnica po prostu błyszczy i jest mocno nasycona w alikwoty, dzięki czemu muzyka staje się bardzo organiczna w odbiorze i przede wszystkim namacalna, nie tylko pod względem lokalizacji źródeł pozornych, ale także ich fizycznej "gęstości".
W porównaniu z poprzednią konstrukcją Stingray II zyskał przede wszystkim na prezentacji zakresu niskich tonów oraz przestrzenności brzmienia, co szczególnie odczułem, sięgając po klasykę, a także muzykę jazzową, zwłaszcza tę z koncertów Lee Ritenoura. Manley wykonuje kawał dobrej roboty, bo bardzo dobrze radzi sobie z odtworzeniem dynamiki na poziomie adekwatnym do rodzaju muzyki i zawsze stara się do tego dołożyć świetną plastykę, co w konsekwencji stwarza atmosferę, jakbyśmy sami brali udział w muzycznych spektaklach. Do tego dochodzi barwny i rozdzielczy zakres wysokich tonów, ładnie uzupełniający średnicę i bas.
Manley Stingray II jest bardzo udaną konstrukcją i jeśli komuś nie przeszkadza ręczna regulacja prądu spoczynkowego dla lamp (przeprowadzamy ją raz na jakiś czas, ewentualnie częściej kontrolujemy), a także nietypowy wygląd tego urządzenia, to może brać go w ciemno, bo brzmienie, jakie prezentuje, jest esencją tego, czego możemy oczekiwać od lamp EL84.
Warto wiedzieć
Podczas gdy producenci wzmacniaczy lampowych coraz częściej decydują się na automatyczny układ regulacji prądu spoczynkowego dla lamp, Manley pozostał wierny najprostszemu rozwiązaniu, wymagającemu jednocześnie od użytkownika więcej uwagi i zaangażowania. Dla ułatwienia przeprowadzenia całego procesu producent wyposażył wzmacniacz w dodatkowy miernik, a także śrubokręt starannie dopasowany do trymerów, za pomocą których przeprowadzamy regulację. Idealną nastawą, jaką sugeruje producent nie tylko w instrukcji obsługi, ale również w formie krótkiego opisu w górnej części obudowy, w pobliżu potencjometrów, jest 250mV.
Wstępną regulację przeprowadza się już w fabryce, ale co jakiś czas trzeba tego pilnować, aby zapewnić optymalne warunki pracy dla lamp w stopniach wyjściowych. Zanim jednak do tego przystąpimy, dobrze jest zapewnić wzmacniaczowi wstępną rozgrzewkę – moim zdaniem już po trzech minutach od uruchomienia stopnie końcowe osiągają nominalną temperaturę pracy, dzięki czemu w późniejszej fazie działania wzmacniacza ustawione parametry nie będą się rozjeżdżać. Oczywiście co jakiś czas użytkownik powinien kontrolować tę wartość dla każdej lampy z osobna – nadgorliwi będą pewnie robić to częściej, z drugiej jednak strony nie trzymałbym się sztywno jakiegoś określonego przedziału czasu, a po prostu brał pod uwagę częstotliwość, z jaką użytkuje się urządzenie. Cały proces regulacji przeprowadzamy oczywiście na tzw. biegu jałowym wzmacniacza – czyli wzmacniacz działa, ale nie dostarczamy do jego wejść żadnego sygnału, ponieważ mogłyby się pojawić przekłamania w wartościach ustawień.
Podsumowanie
Są lampy i jest Stingray II.