Firma HiFiMAN wkracza w fazę dojrzałą swojej działalności, o czym świadczy chęć uporządkowania oferty i przywiązywanie większej niż wcześniej uwagi do wyglądu oraz trwałości swoich produktów. Katalog marki jest obecnie podzielony na trzy serie, z których najważniejszą jest Reference.
Znajdziemy w niej zarówno absolutny top w postaci systemu Shangri-La i takich słuchawek, jak Susvary czy HE 1000 SE, jak i coś znacznie bardziej przystępnego cenowo: recenzowane niedawno na naszych łamach "budżetowe" Sundary. Średnią półkę cenową reprezentują Anandy, których nazwa, podobnie jak Sundar czy Susvar, nawiązuje do filozofii hinduistycznej.
Budowa
Wizualnie Anandy to jak gdyby połączenie Sundar (pałąk) i HE 1000 (kształt muszli). Jest to konstrukcja otwarta, oparta na przetwornikach planarnych, niespecjalnie lekka (ok. 400g), ale całkiem wygodna. Podobnie jak w Sundarach, zastosowano tu pałąk hybrydowy: jego górna część jest metalowa, a dolną tworzy zwężający się przy końcach pasek z ekoskóry. Muszle umocowano na cienkich metalowych widelcach, które kończą się częścią regulacyjną, wsuwaną w krótkie plastikowe obudowy z logo marki i nazwą modelu.
Regulacja odbywa się skokowo w oparciu o system oczek-zapadek. Działa to nieco topornie, ale raz ustawiona wielkość pozostaje niezmienna. Muszle w miarę swobodnie obracają się też w przód/tył, co wynika ze sposobu ich zamocowania, natomiast ruch w osi poziomej jest praktycznie niemożliwy (jedynie w ramach elastyczności metalowych widelców, które choć cienkie, to jednak są bardzo sztywne).
Muszle mają kształt owalny, a dopasowane do nich, dające się łatwo zdjąć (zatrzaski), asymetryczne nausznice wykonano częściowo ze skóry, a częściowo z "oddychającego" materiału (ta część przylega bezpośrednio do głowy) i wyposażono w filtr przeciwkurzowy, stanowiący transparentną akustycznie "barierę" ucho–przetwornik. Trudno powiedzieć, z czego wykonano zewnętrzne ażurowe maskownice, których zadaniem jest m.in. zmniejszanie odbić fal dźwiękowych – wyglądają jak z metalu, ale nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby się okazało, że to tworzywo. Pod "drabinką" widać drobną, gęsto tkaną siateczkę, kolejny element chroniący delikatne, ultracienkie membrany.
Jednak to nie góra pasma, a średnica jest w brzmieniu Anand najważniejsza. Kapitalnie rozdzielcza, czysta i wyraźna (zrozumienie słów piosenek jest bardzo łatwe), a przez to obfitująca w rzadko spotykaną ilość szczegółów.
Pora zerknąć na najważniejsze parametry modelu Ananda. Wysoka, 103-decybelowa skuteczność i niska impedancja rzędu 25Ω obiecuje bezproblemową współpracę ze smartfonami. Faktycznie, zarówno Galaxy S7, jak i iPad2 nie miały większych problemów z napędzeniem Anand. Znacznie lepszym pomysłem będzie jednak podłączenie tych słuchawek do head-ampa/DAC-a, albo "dużego" źródła dźwięku (podczas testu były to Audiolab M-DAC+ oraz Cambridge Audio Edge NQ). Pasmo przenoszenia zaczyna się przy 8Hz i sięga aż 55kHz, czyli znacznie powyżej tego, co jesteśmy w stanie usłyszeć. Niemniej jest to wskazówka, że warto korzystać ze źródeł dźwięku wysokiej rozdzielczości i plików hi-res.
Jakość brzmienia
Zapewne z uwagi na wizualne podobieństwo Anand do modelu HE 1000 spodziewałem się dźwięku bezkompromisowego, może nawet nieco drapieżnego, tymczasem słuchawki te zaskoczyły mnie brzmieniem nienarzucającym się, nieszczególnie dociążonym (aczkolwiek trudno nazwać je delikatnym) i przede wszystkim gładkim, pozbawionym jakiejkolwiek jaskrawości, przenikliwości, ale też subtelnie zaokrąglającym gwałtownie narastające transjenty.
Anandy nie zachęcają do dzielenia pasma na zakresy, ujmują dźwięk całościowo, w bardzo przyjemny, dojrzały i muzykalny sposób. I nawet jeśli nawiązanie do sanskrytu wyda się komuś bajdurzeniem (swoją drogą jeśli już nawiązywać do jakiejś mitologii, to dlaczego nie do chińskiej, skoro HiFiMAN to właśnie firma chińska?), to naprawdę trudno znaleźć słowo, które lepiej niż błogość oddaje charakter brzmienia tego modelu.
Niskie tony modelu Ananda z pewnością będą głośno komentowane. Nie ma co liczyć na ich efektowne, kruszące skały zejście. Bas jest przede wszystkim naturalny, tzn. wolny od jakichkolwiek pierwiastków sztuczności, wymuszoności. W przekazie może więc brakować sięgającego do "wnętrza istoty" dołu, dlatego każdy musi ocenić sam, czy mu to odpowiada.
Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, by Anandy schodziły w basie nieco niżej i serwowały odrobinę większego "kopa". Na pewno nie można narzekać na kontrolę, zwinność czy szybkość basu, aczkolwiek dynamika mogłaby być ciut lepsza – dające się wyczuć złagodzenie akcentów rytmicznych, brak bardziej zdecydowanego ataku – krótkiego, szybkiego "strzału" – sprawiają, że czasami może tu brakować kropki nad i.
Góra pasma jest bardzo ciekawa. Z jednej strony trudno doszukać się w niej takich cech, jak jaskrawość czy wyeksponowane sybilanty, a z drugiej projekcja detali, mikrowybrzmienia są podane bardzo czytelnie, zaś odróżnienie barw poszczególnych blach perkusyjnych jest niezwykle łatwe. Wyraźnie słychać, że Anandy to już tzw. wyższa szkoła jazdy, że brzmienie w najwyższym zakresie jest znacznie bardziej wyrafinowane i subtelne w porównaniu z niedawno opisywanymi przeze mnie Sundarami tego samego producenta.
Jednak to nie góra pasma, a średnica jest w brzmieniu Anand najważniejsza. Kapitalnie rozdzielcza, czysta i wyraźna (zrozumienie słów piosenek jest bardzo łatwe), a przez to obfitująca w rzadko spotykaną ilość szczegółów. To z kolei sprzyja czytelnej stereofonii. Godne podziwu są też zjawiska przestrzenne. Dźwięki w końcówce utworu "I.S.W.T." Taco Hemingwaya zdawały się wydobywać spoza muszli – było to tak sugestywne, że przez dobrą chwilę nie byłem w stanie powiązać tego, co słyszę ze słuchawkami!
Innym razem ("Jest nie ma" Krystyny Stańko) scena dźwiękowa była tak sugestywna, tak intensywna i pełna powietrza zarazem, że wydawało mi się, iż jestem pomiędzy muzykami. Pod tym względem Anandy błyszczą nie tylko wśród swoich bezpośrednich (tj. podobnie wycenionych) konkurentów, ale mogą rywalizować nawet z Sennheiserami HD 820.
Podsumowanie
Jedyne, czego mi tu zabrakło, to bardziej prawdziwa, niekwestionowana skala efektów dynamicznych. Czasami po prostu przydałoby się nieco więcej zadziorności (albo nieco mniej, nomen omen, błogości) w muzyce. Poza tym – bajka.