Trzon oferty Moona, marki należącej do kanadyjskiego Simaudio, stanowią wzmacniacze, przede wszystkim dzielone. Obok konstrukcji za bajońskie sumy (np. za topową monofoniczną końcówkę mocy Moon 888 trzeba zapłacić prawie 300tys. złotych) znajdziemy także i te, których ceny nie zwalają z nóg. Jedną z nich jest wzmacniacz zintegrowany 240i za niespełna 11 tys. złotych. Co takiego oferuje ta niepozornie wyglądająca integra?
Budowa i funkcjonalność
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, na czym polega fenomen tego urządzenia, tzn. w jaki sposób wyciśnięto z niego aż tak dobre brzmienie. Jego charakter podpowiada, że producentowi udało się skutecznie wyeliminować większość zniekształceń (w tym intermodulacyjnych i fazowych). Tak naprawdę nic, co znajdziemy wewnątrz obudowy 240i, nie robi szczególnego wrażenia. Owszem, widać, że cała konstrukcja jest solidna, ale poszczególne elementy zdają się nie odbiegać jakością od tych, jakie często spotyka się w typowych wzmacniaczach klasy hi-fi.
Weźmy zasilacz liniowy. Oparto go na sporym toroidzie i dwóch dość przeciętnie wyglądających kondensatorach filtrujących 10.000µF/63V z logo Moona (podobne, acz pochodzące od innego producenta, znajdziemy np. w znacznie tańszym wzmacniaczu Exposure 2010S2). Różnicę stanowią trzy mniejsze elektrolity (2200µF/35V), ale przecież nie one dają tak dobre brzmienie, które bez popadania w przesadę można zaliczyć do hi-endu. To może końcówka mocy? Tu czeka nas kolejna zagwozdka. W każdym kanale stopnia końcowego pracuje para układów scalonych Texas Instruments Overture LM3886, oddających łącznie moc 50W (fakt, że są one cenione w kręgach DIY). No to może sekcja przedwzmocnienia? Ta także nie rzuca na kolana. Ma sterowanie mikropocesorowe, a tworzą ją zarówno wzmacniacze operacyjne N5532, jak i porządne elementy pasywne (np. kondensatory WIMA). Za regulację głośności odpowiada układ scalony Muses 72320 współpracujący ze wzmacniaczem operacyjnym OP1642 Burr-Browna (głośność jest regulowana w skali od 0 do 80, co jednak można zmienić w ustawieniach).
Z zewnątrz 240i robi, jak zwykle w przypadku Moona, bardzo dobre wrażenie. Jego obudowę złożono z kilku części, na które składają się zarówno elementy wykonane z aluminium (front i boki), stali (górna pokrywa, spód i tył), jak i tworzywa (dwie charakterystyczne "łezki" doczepione do czołówki). Centralną część frontu zajmuje niewielki wyświetlacz OLED, który ułatwia poruszanie się po dość rozbudowanym menu ustawień. Dwa szczególnie ważne dotyczą zasilania. Jeśli wzmacniaczowi na to pozwolimy, to w trybie stand-by będzie pobierał praktycznie taką samą moc, jak w czasie gdy jest włączony, ale nieobciążony. Do wyboru mamy trzy opcje: "difoltową" Normal – wówczas 240i jest przez cały czas "pod napięciem", nawet w trybie czuwania; Low Power – wówczas w tybie stand-by sekcja wzmacniająca jest wyłączona; oraz Auto-Off – tu z kolei po 30 minutach bez interakcji ze strony użytkownika/braku sygnału wzmacniacz automatycznie przełącza się w tryb stand-by z wyłączoną sekcją wzmacniającą. Zostawienie domyślnie włączonego trybu Normal będzie skutkowało większym rachunkiem za prąd, dlatego warto wybrać w Menu opcję Low Power albo po prostu wyłączać wzmacniacz na noc głównym wyłącznikiem umieszczonym z tyłu. Wspomniałem wcześniej o dwóch opcjach – druga dotyczy możliwości wyłączenia niebieskiej diody umieszczonej na froncie, pomiędzy chromowanym logo a wyświetlaczem. W nocy ta "lampka" jest tak irytująca, że fakt, iż producent pomyślał o możliwości jej wyłączenia, zasługuje co najmniej na pokłon uwielbienia.
Po menu poruszamy się albo z poziomu płaskiego pilota, albo za pomocą dwóch przycisków (Setup i OK) oraz pokrętła umieszczonych na przedniej ściance po prawej stronie. Pięć guzików po stronie lewej pozwala na włączenie trybu stand-by, uruchomienie funkcji Mute, przyciemnienie wyświetlacza (aż do jego całkowitego wyłączenia) oraz zmianę obsługiwanego wejścia/źródła. Całości wyposażenia panelu przedniego dopełniają jeszcze typowe gniazdo słuchawkowe 6,3mm (wzmacniacz słuchawkowy bez problemu wysteruje nawet tak wymagające konstrukcje, jak HiFiMAN-y HE1000se) oraz nietypowe wejście liniowe MP in w postaci minijacka dla przenośnych źródeł dźwięku.
Skraje pasma 240i są pełne ekspresji. Bas schodzi nisko, jest zwinny i szybki.
Rzut oka na tył wzmacniacza 240i uświadamia, że mamy do czynienia z urządzeniem "na czasie", bowiem zaledwie dwóm wejściom liniowym RCA towarzyszy wejście phono dla gramofonu (z wkładką MM) i, przede wszystkim, szereg gniazd cyfrowych: dwa optyczne, dwa współosiowe i USB-B. To ostatnie czyni de facto z integry 240i USB-DAC-a (sterownik należy pobrać ze strony producenta), dzięki czemu możemy odtworzyć pliki z komputera w praktycznie każdym dostępnym formacie, w tym DSD256 (za konwersję odpowiada DAC ES9010K2M, zaś do obsługi wejścia USB audio wykorzystano mikrokontroler Atmel ATSAM3U1C i programowany układ Xilinx z serii XC2). Tylną ściankę uzupełnia trójbolcowy IEC wraz z włącznikiem i gniazdem bezpiecznika, pojedyncze, akceptujące każdy rodzaj wtyków wyjścia głośnikowe, gniazda "wewnętrznego" protokołu SimLink (synchronizacja różnych komponentów Moona z wykorzystaniem tylko jednego przycisku), złącze IR in dla sygnałów podczerwieni oraz port szeregowy RS232, jak również trzpień uziemiający dla gramofonu.
Jakość brzmienia
Niezwykle rzadko zdarza mi się opisywać urządzenie praktycznie pozbawione wad, a w tym wypadku tak właśnie jest. Po kilku tygodniach spędzonych z 240i stwierdziłem, że właściwie nie mam w stosunku do niego żadnych uwag krytycznych. Mógłbym się przyczepić tylko do jednego – wejścia MP in na froncie (dla mnie jest ono bezużyteczne; jeśli już, to wolałbym Bluetooth) – ale w gruncie rzeczy wcale mi ono nie przeszkadza.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę w brzmieniu opisywanej integry, to stereofonia i tzw. zjawiska przestrzenne. Zaraz potem – czystość i zwinność dźwięku. Scena kreowana przez integrę Moona jest szeroka i głęboka, a separacja planów wzorowa, bo nic się ze sobą nie zlewa. 240i skraca dystans między słuchaczem a sceną, ale robi to w bardzo umiejętny sposób – pierwszy plan jest tylko nieco wysunięty do przodu, nie ma to nic wspólnego z nachalnością, która w czasie krótkiego demo robi zwykle bardzo korzystne wrażenie, ale na dłuższą metę okazuje się męcząca. Za wzór może także służyć dynamika i to w obu skalach. Co ciekawe, bardzo dobrze słucha się także tych płyt, które nagrano z dość wyraźną kompresją, jak np. "Immersion" Youn Sun Nah (FLAC 24/48).
Skraje pasma 240i są pełne ekspresji. Bas schodzi całkiem nisko, jest zwinny i szybki. Jeśli tylko nagrano go z odpowiednią starannością (czyli nie snuje się gdzieś niewyraźnie w okolicach 35Hz na dalszym planie), to kontrabas potrafi zaskoczyć kapitalnym konturem, zróżnicowanymi barwami, a nawet pokazać się jako instrument współtworzący przestrzeń (wybrzmienia) – tak to brzmi choćby na płycie "Snik" Krystyny Stańko. Z kolei najwyższe pasmo Moona przypomina mi trochę opisywaną niedawno integrę NuPrime'a IDA-8 – czoło ataku jest bardzo wyraźne, impuls – dynamiczny, wyraźny i mocny. Wybrzmienia są jakby schowane, przesunięte "do tyłu" względem ataku. 240i ma jednak coś, czego NuPrime'owi brakuje – fantastyczną mikrodynamikę, przejrzystość i selektywność, dzięki którym "kanadyjczyk" potrafi pokazać mnóstwo detali i kontrastów, a to sprawia, że muzyka nie jest jednostajna, że cały czas się zmienia, żyje.
Średnica Moona mogłaby być wzorem neutralności – nie ma w niej śladu ocieplenia, pogrubienia czy też – idąc w przeciwną stronę – odchudzenia. Środek pasma jest czysty i zróżnicowany, aczkolwiek niespecjalnie wypełniony, zagęszczony. Początkowo nawet mi to odrobinę przeszkadzało, ale szybko odkryłem, że dzięki temu Moon jest szczegółowy, a jednocześnie potrafi pokazać, jak bardzo złożone może być nagranie, z jak wielu drobnych elementów i warstw może się składać. Nie każdy wzmacniacz na tym poziomie cenowym ma tak dobrą rozdzielczość i potrafi pokazać tyle odcieni oraz niuansów brzmienia.
Na koniec zostawiłem USB-DAC-a. Bynajmniej nie dlatego, że to typowa zapchajdziura, która ze zwykłego wzmacniacza robi na siłę "nowoczesną integrę". To właśnie z komputerem (Windows 10 64bit, Fidelizer i Roon) uzyskałem najlepsze brzmienie, zaskakujące fantastyczną trójwymiarową sceną i namacalnością dźwięku. Jak oni to zrobili? Sekret być może leży w starannie przygotowanym sterowniku MOON USB HD DSD ASIO Driver. W każdym razie efekt – biorąc pod uwagę cenę 240i – jest nadzwyczajny. Brawo!
Podsumowanie
Jeśli ktoś lubi brzmienie ciepłe, gęste i "niskie", to 240i raczej nie spełni jego oczekiwań. Ci, którzy liczą na przejrzystość, rozdzielczość, szeroką, głęboką i dokładną scenę dźwiękową, powinni się tym wzmacniaczem zainteresować, zwłaszcza że jak na obecne "standardy", jego cena jest naprawdę niewygórowana. Rekomendacja przez duże R!