Nowe Heresy IV według danych producenta schodzą w basie niżej o całe 10Hz, ale nie to robi największe wrażenie, a skuteczność tego głośnikowego zestawienia na poziomie magicznych 99dB. Heresy IV mimo że nieco różnią się od wcześniejszych, pozytywnie przyjętych przez rynek kolumn Heresy III, kontynuują ten sam design, przenoszący nas do lat 70. ubiegłego wieku. Masywne, niewysokie i korpulentne skrzynki może i kłócą się ze współczesną stylistyką, ale niezaprzeczalnie mają swój urok, a skojarzenia z minioną epoką dodają im tylko smaku.
Testowane "czwórki" prezentują starą dobrą szkołę w budowie zestawów głośnikowych, a ich nadrzędną cechą jest trójdrożny układ głośnikowy w klasycznej postaci, jakże typowej dla tamtych czasów. Duży głośnik niskotonowy, wsparto w tym przypadku dwoma głośnikami tubowymi, mającymi za zadanie przenosić pasmo średnich i wysokich tonów. Klipsch od początków istnienia specjalizuje się w takich rozwiązaniach, więc mamy gwarancję, że otrzymujemy produkt oparty na znakomicie dopracowanych konstrukcyjnie głośnikach tubowych, co ma oczywiście niebagatelny wpływ na jakość dźwięku. Już wcześniej przekonałem się, że zawsze gdy Klipsch wypuści na rynek nową konstrukcję, to w ich brzmieniu słyszalny jest progres. Nie miałem więc wątpliwości, że i w tym przypadku będzie tak samo.
Na czynniki pierwsze
Jak wspomniałem na wstępie, skrzynie Heresy IV prezentują styl old-schoolowy, ale jest to efekt zamierzony, gdyż ma się kojarzyć z najlepszymi czasami tej amerykańskiej marki. Wprawne oko dostrzeże, że nowe "czwórki" nieco urosły względem poprzednich "trójek", a wynika to głownie z chęci zwiększenia objętości obudowy. Większa komora, w której pracuje głośnik niskotonowy, została niejako wymuszona poprzez zastosowanie tunelu rezonansowego. To właśnie w wyniku tych zabiegów nowe Heresy IV schodzą o 10Hz niżej od "trójek" – z 58Hz do 48Hz w przypadku poprzednich konstrukcji.
Skrzynki pokryte są naturalnym fornirem a dostępne są w czterech wariantach wykończenia, począwszy od klasycznej matowej czerni, poprzez amerykański orzech i klasyczną wiśnię, a skończywszy na specyficznej, szarej odmianie dębu. Są to oczywiście naturalne okleiny drewniane, co sprawia, że kolumny te prezentują się elegancko i dostojnie.
Obudowy wykonano z płyt MDF, jednak nie wszystkie ścianki są wykonane z tego materiału, bo zarówno przednią, jak i tylną zrobiono ze sklejki brzozowej i polakierowano dosyć grubą warstwą czarnego lakieru strukturalnego, mającego eliminować rezonanse.
Wewnątrz nie znajdziemy żądnych typowych usztywnień w postaci wieńców łączących poszczególne ścianki, ale w kilku obszarach, zwłaszcza w miejscu łączenia poszczególnych ścianek, wklejono drewniane klocki w celu uzyskania optymalnego rezonansu skrzyń. Mamy więc do czynienia ze starą szkołą strojenia, opierającą się na wykorzystaniu pewnych cech obudów w obszarach, gdzie zaczynają one wydatnie pracować niczym instrumenty, których konstrukcję oparto na pudle rezonansowym. Głównym materiałem tłumiącym skrzynki jest gąbka pokrywająca wewnętrzne, boczne ścianki.
Po zdemontowaniu specyficznych maskownic naszym oczom ukazuje się niezbyt urodziwy front wraz z klasycznym, trójdrożnym układem głośnikowym, co było cechą szczególną produkowanych niegdyś zestawów głośnikowych. Producenci wychodzili z założenia, że skoro kolumny są wyposażone w maskownice, to przykładanie większej uwagi do wyglądu frontu, mija się z celem. To typowa cecha dla kolumn pochodzących z tamtej epoki, ale również w przypadku tego modelu, Klipsch postanowił zostawić to po staremu.
Na trójdrożny układ głośnikowy składa się potężny woofer z membraną kompozytową, tubowy przetwornik średniotonowy wyposażony w poliamidową kopułkę oraz tuba wysokotonowa z tytanową membraną. Sygnał do głośników doprowadzany jest ze zwrotnicy bazującej na elementach wysokiej jakości - królują głównie niskostratne kondensatory polipropylenowe.
Synergia i energia
Pod względem wzorniczym nowe Heresy IV niewiele różnią się od modelu wcześniejszego. Natomiast odsłuchy ujawniły, że w brzmieniu różnice są dość wyraźne. W największym stopniu dotyczy to basu, ponieważ przejście na nieco większą obudowę oraz system rezonansowy bas-refleks, związane jest ze zmianą charakteru zakresu niskich tonów. Objawia się to głębszym, bardziej obszernym i sprężystym basem. Co ciekawe, moje obawy o możliwe podbicie niskich tonów przez port bas-refleks zostały szybko rozwiane, ponieważ najnowsze Heresy IV zabrzmiały w basie równiutko niczym poprzedni model, z taką różnicą, że dźwięki niskotonowe są nieco silniejsze i intensywniej wibrujące
Można odnieść wrażenie, że niosą w sobie większy ładunek emocjonalny. Basu jest teraz wprawdzie nieco więcej, ale nie przytłacza on średnich i wysokich tonów, które zyskały na precyzji, zwłaszcza w odwzorowaniu subtelnych mikrodźwięków. Powrót do płyty "Libera Me", której używałem podczas odsłuchów Heresy III, utwierdził mnie w przekonaniu, że Heresy IV odtwarzają zakres średnio-wysokotonowy z jeszcze większą dokładnością i rozdzielczością. Zapewne przypadnie to do gustu wielu melomanom preferującym przekaz bogaty w informacje i lubiących wyławiać drobne detale i smaczki zawarte w nagraniach.
Co więcej, użytkownicy nowych Heresy IV mogą być spokojnie o prawidłowy balans tonalny, gdyż te kolumny dysponują dobrze zrównoważonym dźwiękiem w pełnym paśmie. Te kolumny nie faworyzują żadnego gatunku muzyczneg, gdyż Bez względu na to, czy słuchamy muzyki rockowej (w tym przypadku wykorzystałem utwory AC/DC), czy jazzu (wybrałem Branforda Marsalisa i Dianę Krall), za każdym razem muzyka aż kipi od emocji, mocno stymulując zmysł słuchu.
Owszem, zarówno średnica, jak i wysokie tony mają w sobie ten żar i delikatny zadzior, typowy dla przetworników tubowych, ale nie ma mowy o nienaturalnych przejaskrawieniach, czy agresji typowej dla starszej generacji głośników tubowych. Klipsch Heresy IV mimo że wyglądają jak klasyczne tubowe kolumny z minionej epoki, to jednak są dalekie od ich irytującego stylu brzmienia.
Zarówno średnica, jak i wysokie tony mają w sobie ten żar i delikatny zadzior, typowy dla przetworników tubowych.
Heresy IV z wielką łatwością osiągają właściwy poziom dynamiki zarówno w skali makro, jak i mikro, ponieważ są to wysokoefektywne kolumny, wyposażone w czułe głośniki, doskonale reagujące zarówno na mocniejsze sygnały, jak i te najsubtelniejsze. Tubowe głośniki dobrze radzą sobie z oddaniem zjawisk przestrzennych, a stereofonia opiera się przede wszystkim na obszerności sceny dźwiękowej, przy jednoczesnym zachowaniu wyrazistości konkretnych instrumentów i wokali.
Tubowe głośniki produkowane przez amerykańskiego Klipscha mają jeszcze jedną zaletę, a mianowicie szeroki kąt promieniowania, dzięki czemu nie musimy siedzieć nieruchomo w optymalnym punkcie odsłuchowym tzw. sweet spot, gdyż zmiana pozycji nie wpływa aż tak niekorzystnie na balans tonalny, czy kreację sceny dźwiękowej, zwłaszcza pod względem lokalizacji źródeł pozornych.
Mimo niewysokiej obudowy, przyszły użytkownik tych kolumn nie powinien się obawiać, że scena dźwiękowa będzie budowana zbyt nisko. Producent zastosował bowiem rozwiązanie w postaci odchylonej o kilka stopni do tyłu obudowy, dzięki czemu fale dźwiękowe promieniowane w zakresie średnich i wysokich tonów docierające do miejsca odsłuchowego, znajdują się na wysokości uszu słuchacza.
Warto wiedzieć
Najpoważniejszą zmianą w przypadku Heresy IV w stosunku do wcześniej produkowanego modelu Heresy III, jest przejście z obudowy zamkniętej dla głośnika niskotonowego na obudowę wentylowaną tunelem rezonansowym typu bas-refleks. Dlatego też posiadacze najnowszych Klipsch Heresy IV powinni przykładać większą uwagę do prawidłowego ustawienia kolumn. Nowy model wymaga bowiem zachowania odpowiedniego dystansu od ściany znajdującej się za nim, ale co należy podkreślić, ze względu na bardzo precyzyjnie dostrojony port bas-refleks, podatność kolumn na podbicia niskich tonów w ich górnych partiach, jest znikoma. W pokoju odsłuchowym o średnim wytłumieniu i powierzchni przekraczającej 30-metrów kwadratowych, testowane kolumny zostały ustawione w odległości 1,5-metra od ściany znajdującej się za nimi i ten dystans okazał się być w zupełności wystarczający, żeby uzyskać kontrolowane i dobrze zbalansowane brzmienie, zwłaszcza w zakresie niskich tonów.
Podsumowanie
Lo;imny Heresy IV są wręcz stworzone do współpracy ze wzmacniaczami lampowymi, co dobitnie pokazała konfiguracja z Ayonem Scorpio XS, dysponującym mocą zaledwie 25-watów na kanał w trybie triodowym. Taka moc okazała się być w zupełności wystarczająca, żeby Heresy IV uzyskały w duecie z systemem stereo marki Ayon (w roli źródła pracował odtwarzacz Ayon CD-10 II) brzmienie godne polecenia osobom poszukującym w muzyce nie tylko emocji, ale również wyrafinowanego, lampowego grania. A to Heresy IV są w stanie doskonale przekazać, dzięki swojej otwartości i podatności na nawet subtelne transjenty.
Równie dobrym partnerem dla kolumn Heresy IV są wzmacniacze tranzystorowe. Akurat testowałem, świetny swoją drogą, węgierski wzmak Lagrange marki Heed, który wykorzystałem do napędzenia Heresy IV. Na tym przykładzie przekonałem się, że kolumny te zyskują na jakości dźwięku, gdy tylko umożliwimy im współpracę zw wzmacniaczami wysokiej klasy, a Lagrange należy do elity zintegrowanych konstrukcji tranzystorowych w swoim przedziale cenowym.
Wysoka skuteczność testowanych kolumn jest ich dużym atutem, gdyż dzięki temu można je łączyć z praktycznie każdym wzmacniaczem. Ich kolejną zaletą jest idealnie wyrównany balans tonalny w pełnym paśmie. Bas w ich wykonaniu nie ma nic wspólnego ze sztucznie napompowanym, wręcz subwooferowym brzmieniem, wręcz przeciwnie. Pojawia się tylko w konkretnych, zaplanowanych przez realizatowa dźwięku momentach i zawsze jest dawkowany w odpowiednich proporcjach. Dlatego kolumny te należy docenić za ich naturalne brzmienie i neutralność w basie.
Zakres niskich tonów podany jest z estetyką godną kolumn z wyższej półki cenowej, a ich jakość docenią przede wszystkim osłuchani miłośnicy dobrego brzmienia, zwłaszcza osoby preferujące gramofon, jako główne źródło sygnału analogowego.