Pojawienie się Hugo M Scalera na targach CanJam w 2018 roku wywołało konsternację wśród odwiedzających. Wielu z nich zachodziło w głowę, czym jest to dziwnie wyglądające urządzenie ze zmieniającymi kolory sferycznymi kontrolkami. Pojęcie upscalera czy też upsamplera sygnału nie jest niczym nowym, ale osobne, niezależne urządzenie przeznaczone do tego celu, na dodatek obiecujące "kosmiczne osiągi" stanowiło (i wciąż niewiele się pod tym względem zmieniło) novum. Mogłoby się wydawać, że Hugo M Scaler stanie się zwiastunem nowego typu urządzeń na rynku, ale naśladowców jakoś wciąż nie widać. Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi, w końcu na świecie jest tylko jeden Rob Watts.
Budowa i funkcjonalność
Kim jest Rob Watts? W Chord Electronics pełni on funkcję "konsultanta". Brzmi to dość ogólnikowo, ale tajemnicą poliszynela jest to, że odpowiada on za wszystkie cyfrowe urządzenia tej firmy. John Franks, założyciel Chorda, nazywa Roba Wattsa "prawdziwym projektantem przetworników". Jego zdaniem nie jest wielką sztuką zbudowanie przetwornika na bazie gotowej kości Wolfsona, Burr-Browna czy ESS Sabre, który po prostu obrabia próbki cyfrowe; sztuką jest opracowanie technologii, która wykorzystuje znacznie bardziej zaawansowane próbkowanie, w wyniku czego przetwornik przetworzy wystarczającą ilość próbek, by dźwięk można było odebrać jako prawdziwie trójwymiarowy. Ale co to znaczy "wystarczająca ilość próbek"? John Franks podaje konkretny przykład: "Jeżeli w typowym przetworniku mamy, powiedzmy, 125 filtrów próbkowania, to w przetworniku Dave mamy ich 166 tysięcy". Właśnie tak złożoną technologię opracował dla Chorda Rob Watts, a zajęło mu to, bagatela, 30 lat.
Wspomniany Dave jest najbardziej zaawansowanym przetwornikiem w ofercie Chorda, jednak aby zrozumieć genezę Hugo M Scalera, należy przywołać inne topowe urządzenie tej marki: Blu Mk. 2 – upscalujący transport CD. To także coś bardzo specjalnego, jedynego w swoim rodzaju. Korzystając z programowanych przez Roberta Wattsa układów FPGA (Field-Programmable Gate Array; rodzaj programowalnego układu logicznego, w którym zapisano specjalny rodzaj filtra interpolacyjnego o nazwie WTA – Watts Transient Aligned), podnosi on częstotliwość próbkowania z 44,1kHz do 705,6kHz. Aby taki sygnał przesłać do przetwornika Dave, trzeba użyć aż dwóch kabli BNC. Jak już wspomniałem, Blu Mk. 2 jest transportem CD, a więc składa się także z części mechanicznej. Jeśli się jej pozbędziemy, to (rzecz jasna w uproszczeniu, bo należy uwzględnić także zmiany w sekcji zasilającej itd.) zostanie sam upsampler/upscaler bazujący na układzie nazwanym WTA M Scaler. A jeśli "WTA" zamienimy na "Hugo", to otrzymamy "bohatera" niniejszej recenzji.
Filtr, jaki zastosowano w Hugo M Scalerze, ma aż 1 015 808 tapów (a więc identycznie jak Blu Mk. 2). Czym są tapy (ang. taps)? To rejestry/współczynniki decydujące o dokładności filtra, pozwalające zrekonstruować sinusoidę (sygnał cyfrowy). Jak łatwo się domyślić, im więcej tapów, tym lepszy dźwięk. Dla scalonych filtrów wykorzystywanych przez konkurencję ponad milion tapów to marzenie ściętej głowy. Ale istotne znaczenie ma także coś innego: częstotliwość, do jakiej przetwarzane są dane. W przypadku Hugo M Scalera jest to aż 16-krotność częstotliwości bazowych 44,1kHz i 48kHz, a więc 705,6 i 768kHz. Tak wysokie próbkowanie pozwala znacząco odciążyć przetwornik C/A i towarzyszący mu układ analogowy, co – jak zapewnia producent – przekłada się na lepsze niż wcześniej brzmienie.
Przejdźmy teraz do wyglądu Hugo M Scalera. Gabarytowo pasuje on do urządzeń TT (Table Top) Chorda, dzięki czemu możliwe jest ich ustawienie w stos albo, jak chcą niektórzy, w wieżę. Będzie to jednak wieża w wersji mini, ponieważ gabaryty tych "klocków" uwzględniają zastosowanie biurkowe. Obudowa, podobnie jak w przypadku Hugo TT 2, jest pancerna. Wykonano ją z lotniczego aluminium, więc można domniemywać, że nie dozna większego uszczerbku nawet po bliskim spotkaniu z czołgiem. Ważna jest tu nie tyle czołówka (w której centralnym miejscu umieszczono oczko podczerwieni dla niewielkiego pilota), ile ścianka górna, a właściwie miejsce, w którym się łączą, gdzie wyfrezowano sześć wgłębień na podświetlane przyciski-kulki.
Od lewej są to: Video (działa jak funkcja lip-sync, redukując latencję podczas oglądania filmów; nie zmienia częstotliwości ścieżki audio; nie powinien być używany podczas słuchania muzyki; można go włączyć w tryb automatyczny – wówczas po wykryciu sygnału 48kHz M Scaler włączy filtr wideo, czego sygnałem będzie podświetlenie kulki kolorem niebieskim), Input (wybierak źródła: USB/BNC1/BNC2/Optical1/Optical2/Automatic; ten ostatni oznacza automatyczny wybór wejścia), OP SR (Output sample rate, czyli częstotliwość sygnału wyjściowego; dostępne są tryby Pass-through/Low/Medium/High), DX OP (sygnalizuje odpowiednim kolorem oryginalną częstotliwość sygnału wejściowego), DX up i DX down (naciśnięte równocześnie pozwalają ustawić stopień podświetlenia "kulek"; ich podstawowe funkcje mają ujawnić przyszłe urządzenia Chorda).
W ciekawie ozdobionej ściance górnej M Scalera znalazło się okrągłe "okienko", jednak nie zajrzymy przez nie do środka (jak w Hugo TT 2), by zobaczyć np. serce urządzenia, czyli układ FPGA XC7A200T Xilinxa. Na metalowej płytce umieszczonej pod lupą wygrawerowano kilka informacji, w tym nazwę firmy, urządzenia oraz nazwisko "ojca" urządzeń cyfrowych Chorda, czyli Roberta Wattsa.
Tył M Scalera jest o tyle interesujący, że pozwala odpowiedzieć na pytanie, czy i jak zdołamy podłączyć do niego posiadany DAC i w jakim stopniu wykorzystamy jego możliwości. Optymalnie byłoby, gdyby DAC miał dwa wejścia BNC – wówczas można by wykorzystać wyjścia DUAL BNC OUT w M Scalerze i przesłać sygnał dwoma kablami cyfrowymi. Jeśli DAC ma tylko jedno wejście BNC, to połączenie wciąż jest możliwe, aczkolwiek nie uda się do niego przesłać sygnałów o częstotliwościach np. 705,6kHz albo 768kHz, a jedynie ich "połówki", czyli, odpowiednio, 352,8kHz oraz 384kHz. Można także operować na częstotliwościach niższych (czyli ustawić na wyjściu M Scalera np. 192kHz albo 96kHz) – wówczas działanie upscalera także powinno być słyszalne (zob. jakość brzmienia).
Nie ulega wątpliwości, że M Scaler pozytywnie wpływa na brzmienie, nawet jeśli pracuje tylko na ›pół gwizdka.
Oprócz wyjść DUAL BNC OUT (czyli wyjść BNC1 i BNC2) tył M Scalera uzupełniają wyjścia Toslink i S/PDIF (także w standardzie BNC), zestaw cyfrowych wejść: dwa BNC, dwa Toslinki i USB-B, a ponadto gniazdo zasilające dla 15V zasilacza (w zestawie). To ostatnie jest jednocześnie "wyłącznikiem" – ku mojemu zdziwieniu (i niezadowoleniu) w M Scalerze nie tylko nie ma trybu standby, ale nawet zwykłego włącznika.
Konfiguracja
Test podzieliłem na dwie części. W pierwszej źródłem był komputer (z Roonem): sygnał przez kabel USB był przesyłany do M Scalera (na wejście USB), który następnie podawał go dwoma kablami BNC do Hugo TT 2, a ten z kolei do słuchawek Stellia marki Focal. Do porównania służyły mi sample o długości ok. 1 minuty i 30 sekund. Na początku sample te były "przepuszczane" przez samego Hugo TT 2, następnie przez M Scalera i TT 2, ale w trybie przelotowym (czyli np. M Scaler dostawał na wejście oryginalny sygnał 24/96, po czym w niezmienionej formie, czyli nie dokonując resamplingu, podawał go na wejście TT 2 – jak się okazało, już takie połączenie miało zauważalny wpływ na brzmienie), a na końcu przez M Scalera i TT 2 z najwyższą możliwą częstotliwością próbkowania (w przypadku sygnału wejściowego 24/96 było to 24/768).
W drugiej części transportami były naprzemiennie odtwarzacze Yamaha NPS-2000 i Arcam CD73 podłączone do M Scalera cyfrowymi "optykami". Upskalowane sygnały były następnie przesyłane dwoma kablami BNC (Wireworld Starlight 8) do TT 2, skąd – za pośrednictwem wyjść analogowych – podawane na analogowe wejście wzmacniacza Gato Audio DIA-400S, do którego wyjść głośnikowych podłączyłem monitory ATC SCM 7. Na sam koniec pokusiłem się jeszcze o dość karkołomne podłączenie M Scalera do "niekompatybilnego" DAC-a AudioNemesis DC-1 za pośrednictwem kabla cyfrowego z przejściówką BNC.
Jakość brzmienia
Pierwsza część testu, typowo "techniczna", pozwoliła mi dość dokładnie rozpoznać to, co dzieje się z sygnałem w M Scalerze. Nie są to co prawda zmiany spektakularne, ale też nie powiedziałbym, by były marginalne. Czy efekt sprostał moim oczekiwaniom? Zasadniczo tak, ponieważ udało się jeszcze bardziej "podkręcić skille" TT 2. Innymi słowy: brzmienie zyskało. Jak zawsze pozostaje pytanie, czy musi to być aż tak kosztowne...
Największym zaskoczeniem okazał się dla mnie fakt, iż wpływ na brzmienie miał tryb przelotowy. Teoretycznie nie powinienem tu zauważyć żadnej różnicy, a jednak brzmienie za każdym razem wyraźnie się wygładzało i "wewnętrznie uspokajało" (co potwierdza zapewnienia producenta o tym, że M Scaler pozwala odciążyć DAC-a). To dwie najważniejsze różnice, które odnotowałem po podłączeniu M Scalera do przetwornika.
Kluczowe dla działania wspomnianego wcześniej filtra interpolacyjnego są transjenty, co zresztą potwierdza jego nazwa (WTA to akronim od Watts Transient Aligned; dwa ostanie człony tej nazwy można przetłumaczyć jako "wyrównanie transjentów"). Porównanie z Hugo TT 2 uświadomiło mi, że transjenty, pojawiające się nagle i trwające bardzo krótko sygnały, mogą być uciążliwe, w pewnym sensie wręcz hałaśliwe. W tym kontekście TT 2 jest właśnie urządzeniem "hałaśliwym". Możliwe, że podłączenie go do ciepło brzmiącego wzmacniacza Gato Audio DIA-400S (nadal gorąco polecam takie zestawienie) pozwoliło mi to "przeoczyć". Jednak bezpośrednie porównanie z M Scalerem uświadomiło mi, że cechą brzmienia TT 2 jest pewna twardość ataku, impulsywność i "ostrość", które przesłaniają całkiem sporo niuansów. M Scaler jest więc świetnym detektorem uciążliwych dla słuchu składowych niepożądanych, potrafiącym je odpowiednio stłumić czy też odfiltrować z sygnału.
Zwłaszcza w pierwszej części odsłuchu (z superprecyzyjnymi słuchawkami Focala) wielokrotnie doświadczyłem tego, że słuch inaczej reaguje na sygnał uporządkowany przez M Scalera. Znacznie częściej niż wcześniej koncentrowałem uwagę na barwie instrumentów i drobnych zdarzeniach dziejących się w tle. Pisząc "koncentrowałem", nie mam jednak na myśli żadnego wysiłku. To działo się samo, nie musiałem do tych informacji docierać, skupiać się na nich; ich zauważenie, wychwycenie było łatwiejsze niż przed włączeniem w tor M Scalera.
Słuchawkom Stellia Focala poświęciłem już osobny tekst, a nawet swoiste posłowie w recenzji modelu Elegia. Aby ostatecznie zakończyć temat, dodam jeszcze erratę. Otóż dopiero z M Scalerem (i TT 2) w brzmieniu Stellii pojawiła się kropka nad i. Wcześniej twardość berylowych przetworników "nakładała się" na transjentowość, twardość ataku TT 2, w związku z czym kiepsko nagrane płyty brzmiały naprawdę przeciętnie. Nie czuło się ani 20 tys. zł zainwestowanych w DAC-a, ani 13 tys. zł "w słuchawkach" (gwoli ścisłości audiofilskie realizacje brzmią na tym zestawie wyśmienicie). Teraz, po dodaniu do zestawu kolejnych kilkunastu tysięcy, Stellie nareszcie zagrały muzykę rockową jak należy, tj. nie skupiając się na uwypuklaniu braków realizacyjnych. To, co wcześniej drażniło uszy, zostało jakby umiejętnie odsunięte na bok; brzmienie stało się bardziej przyjemne, muzykalne i wciągające.
Druga część odsłuchu pozwoliła mi na następujący wniosek: to nie komputer/sygnał z komputera przesyłany przez USB zyskuje najwięcej na możliwościach M Scalera. Urządzenie to jest wprost stworzone do tego, by poprawiać jakość brzmienia płyt CD. I jednocześnie udowadnia, że ci, którzy twierdzą, iż CD jest lepsze od winyli, wcale nie postradali zmysłów. Wielokrotnie podczas tej części testu łapałem się na tym, że odsłuch srebrnych krążków jest znacznie przyjemniejszy i bardziej wciągający niż wcześniej. Do fenomenalnej przestrzeni wnoszonej do przekazu przez Hugo TT 2 doszło sporo subtelności w skali mikrodynamicznej, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. W połączeniu ze znakomitą rozdzielczością dało to jednoznacznie pozytywny, korzystny efekt.
Na sam koniec w ramach eksperymentu M Scalera podłączyłem do DAC-a AudioNemesis DC-1 za pośrednictwem kabla cyfrowego z przejściówką BNC. Włoski przetwornik przyjmuje na wejście cyfrowe RCA (tylko takie posiada) sygnał o parametrach maksymalnie 24/96, ale na wyjściu daje zawsze 16/44,1. Efekt? W trybie przelotowym (Pass-through) w brzmieniu pojawiła się precyzja i głębia, których sam DC-1 nigdy wcześniej nie był w stanie wykreować. Bez M Scalera jego brzmienie wydawało mi się jakby "poza kontrolą". To tylko dowodzi, jak dobry jest upscaler Chorda i jak wiele informacji potrafi zawierać płyta CD. Jeśli więc tracimy część tych danych, to głównie z powodu niedoskonałości urządzeń służących do ich odtwarzania.
Podsumowanie
Nie ulega wątpliwości, że M Scaler pozytywnie wpływa na brzmienie, nawet jeśli pracuje tylko "na pół gwizdka". To dziwnie wyglądające urządzenie potrafi wycisnąć CD jak cytrynę – do ostatniej mikroinformacji. Tak się przynajmniej wydaje w tej chwili. Technologia postępuje naprzód i Rob Watts z pewnością na tym nie poprzestanie. I chwała mu za to!