Do serii słuchawek Edition niemieckiej marki Ultrasone należą wyłącznie najlepsze z modeli wyprodukowanych ręcznie w fabryce znajdującej się w Gut Raucherberg, nieopodal jeziora Starnberg. Obecnie ta elitarna seria liczy siedem modeli. Na jej szczycie znajdują się high-endowe flagowce Edition 15 Veritas i Edition 15 (zamknięte i otwarte). Tuż za nimi plasuje się model zaprezentowany pod koniec 2018 roku, Edition 11. Co prawda kosztuje mniej niż połowę tego, co "piętnastki", ale i tak robi świetne wrażenie – wyglądem, wyposażeniem i, rzecz jasna, brzmieniem. Ich wyjątkowość podkreśla fakt, iż wyprodukowano tylko 1111 egzemplarzy.
Budowa
Edition 11 wyglądają zdecydowanie bardziej klasycznie niż "piętnastki", przede wszystkim za sprawą okrągłych muszli i nausznic. Te pierwsze wykonano z drewna orzechowego i pociągnięto matowym lakierem. Na zewnętrzne płaskie części nałożono metalowe płytki z podłużnymi, wąskimi otworami (na przemian dłuższymi i krótszymi), przez które prześwituje metalowa siateczka.
Welurowe okładziny na poduszkach z pianki dbają o wysoki komfort noszenia, podobnie zresztą jak bardzo solidny metalowy pałąk, który także wykończono przyjemną w dotyku tkaniną podobną do aksamitu. Regulacja pałąka nie daje nawet najmniejszego powodu do narzekań – to "Made in Germany" w najlepszym wydaniu.
"Jedenastki" oparto na nowych przetwornikach dynamicznych o średnicy 40mm, z membranami wykonanymi z włókien biocelulozy TruText, napędzanych magnesami NeFeB, czyli ze stopu neodymu, żelaza i boru. Konstrukcja zapewnia imponujące pasmo przenoszenia, sięgające ponad oktawę powyżej górnej granicy pasma akustycznego – 42kHz. Dolna częstotliwość, 6Hz, przynajmniej "na papierze", obiecuje sejsmiczne wrażenia.
Nie mogło oczywiście zabraknąć sztandarowych dla Ultrasone'a technologii: S-Logic Plus oraz ULE. Dzięki tej pierwszej dźwięk jest bardzo naturalny i kojarzy się ze słuchaniem kolumn głośnikowych. Jednocześnie S-Logic dba o to, by słuchacza nie dopadło poczucie zmęczenia, m.in. przez niższe ciśnienie akustyczne przy danym poziomie głośności. Patent ten jest realizowany za pomocą specjalnych płytek dyfuzyjnych (przy odpowiednio padającym świetle widać je pod maskownicami), ustawionych przed przetwornikami przesuniętymi w taki sposób, by dźwięki były odbierane przez całe małżowiny.
Z kolei ULE (Ultra Low Emission) oraz ekranowanie membran stopem MU (nikiel, żelazo, miedź i molibden) ma ochronić słuchacza przed negatywnym wpływem promieniowania elektromagnetycznego.
Edition Eleven są dostarczane z długim, odłączanym kablem, przejściówką 3,5mm na 6,3mm, ściereczką z mikrofibry służącą do pielęgnacji metalowych elementów, aluminiowym statywem Motega (do złożenia) oraz solidnym skórzanym pokrowcem transportowym.
Konfiguracja
Do odsłuchu wykorzystałem zestaw marki Chord Electronics złożony z DAC-a/head-ampa Hugo TT 2 oraz resamplera Hugo M Scaler. Punkt odniesienia stanowiły Elegie Focala – co prawda słuchawki nieco tańsze od "jedenastek", a do tego zamknięte, ale oferujące brzmienie bardzo spójne i kulturalne, jawiące się jako wzorzec dojrzałości na poziomie cenowym, do którego zasadniczo przynależą Edition 11.
Jakość brzmienia
Spece od marketingu nieraz bajają od rzeczy, wypisując w materiałach reklamowych androny, po których przeczytaniu nawet średnio zorientowany w temacie człowiek oblewa się rumieńcem wstydu. W przypadku Ultrasone'a takim podejrzanym tematem może być zwłaszcza S-Logic. Iluż to już producentów słuchawek obiecywało, że ich produkt brzmi jak "kolumny na uszach"? Nawet producenci haead-ampów zaczęli kombinować z "krzyżowaniem sygnałów" z obu kanałów – dość wymienić dwa (skądinąd znakomite) urządzenia tego typu: 430HA Moon by Simaudio i Hugo TT 2 Chord Electronics. Celem tego przydługiego wstępu nie jest jednak ośmieszenie medialno-pijarowego wysiłku specjalistów z Ultrasone'a. Wręcz przeciwnie. To jedyna znana mi firma, która nie tylko podjęła próbę zmierzenia się z problemem sztucznej przestrzeni generowanej przez słuchawki, ale też wyszła z niej naprawdę zwycięsko. Wrażenia przestrzenne, jakie oferują Edition Eleven, nie przypominają bowiem niczego, co słyszałem wcześniej. Ta przestrzeń jest przepaścista!
Szczególnie pouczające okazało się bezpośrednie porównanie z Elegiami. Francuskie słuchawki przy "jedenastkach" wydają się pod względem kreowanej przestrzeni wręcz... ofensywne. Ta wydawałoby się ostoja dojrzałości i spokoju lokuje dźwięki z przodu, pośrodku głowy, tworząc momentami dość klaustrofobiczne wrażenie, podczas gdy niemieckie "nauszniki" pokazują szeroką panoramę, muzyczny obraz z iluzjonistyczną perspektywą i głębią (aczkolwiek dotyczy to tylko tych nagrań, do których realizacji odpowiednio się przyłożono – zob. dalej). To jasne, że różnice wynikają z konstrukcji obu tych modeli (zamknięty vs otwarty), ale żadne inne znane mi słuchawki otwarte, włącznie z topowymi HiFiMAN-ami, nie potrafią takich rzeczy. Różnicę tę (i jednocześnie zasadę działania patentu S-Logic) mógłbym zobrazować następująco: z Elegiami na uszach siedzimy w jednym z pierwszych rzędów filharmonii, a z Edition 11 pośrodku amfiteatru pod gołym niebem.
Barwa wysokich tonów jest szlachetna, pięknie nasycona i wolna od metaliczności, chropowatości czy ziarnistości.
W amfiteatrze tym akustyka jest niemal nienaganna. Niemal, bo "jedenastki" mają tylko jeden niewielki problem – z najniższym basem. Jest go sporo i z niektórymi nagraniami (głównie szybkimi rockowymi) odrobinę się gubią, nie nadążają. Barwa najniższego basu jest wówczas odrobinę rozmyta, przydałby się ciut lepszy kontur. Wyższy bas jest już zwinny i sprężysty, nie ma tam choćby śladu ślamazarności. Poza tym niewielkim w gruncie rzeczy mankamentem nie znalazłem niczego, co mogłoby Edition 11 "pogrążyć". Jestem też przekonany, że np. miłośnicy muzyki akustycznej, małych składów jazzowych itp. nawet tego specjalnie nie odnotują, zachwyceni tym, jak mnóstwo informacji słuchawki Ultrasone'a potrafią pokazać w dole pasma. Polecam zwłaszcza odsłuch utworu "Gaia" Gary Peacock Trio (a najlepiej całej płyty "Now This"). Pozwala on m.in. przekonać się, jak świetną selektywnością odznaczają się "jedenastki" – wyraźnie słychać, jak kontrabas i fortepian grają te same dźwięki, które jednak się ze sobą nie zlewają, istnieją w harmonii, a jednocześnie są autonomiczne, nie maskują się wzajemnie.
Drugi skraj pasma jest – nie waham się użyć tego określenia – zjawiskowy. Góra w połączeniu z przestrzenią, jaką generują Edition 11, czyni z nich jednego z moich słuchawkowych faworytów bez względu na cenę. Osoby czytujące recenzje sprzętu audio pewnie nie raz i nie dwa spotkały się z określeniem połyskliwej czy lśniącej góry pasma. W przypadku słuchawek Ultrasone'a to za mało. Ich góra nie tylko połyskuje i lśni, ale mieni się przy tym, migoce jakby nierównym, przerywanym blaskiem. Bez wątpienia wiąże się to ze sposobem kreowania sceny, z powietrzem, które otacza źródła pozorne, tworząc wrażenie ich bryłowatości oraz poczucie ich przestrzennego rozmieszczenia względem siebie. Barwa wysokich tonów jest przy tym szlachetna, pięknie nasycona i wolna od metaliczności, chropowatości czy ziarnistości. Edition 11 bez najmniejszego wysiłku potrafią też "wyciągnąć za uszy" schowane głęboko soprany, jak np. w utworze "Love To Be Loved" Petera Gabriela (FLAC 24/96).
A średnica? Jest dokładnie taka, jakiej można oczekiwać od hi-endowych słuchawek: łączy ciepło z otwartością i przejrzystością, a nawet – znowu wracam do przestrzeni – powietrznością. Informacje związane z artykulacją, frazowaniem, tym wszystkim, co dopełnia utwór muzyczny pod względem technicznym, Edition 11 podają jak na dłoni.
Wspomniałem, że aby doświadczyć z Edition 11 niesamowitych wrażeń przestrzennych, należy wybrać staranną realizację. Jeśli więc ktoś oczekuje, że np. "Czarny album" Metalliki (FLAC 24/48) zabrzmi jak nigdy wcześniej, to może się jednak nieco rozczarować – kompresja dynamiczna tego materiału jest zbyt duża, wyjątek stanowią chyba tylko "The Unforgiven" i "Nothing Else Matters". Co jednak nie znaczy, że z "jedenastkami" nie odkryjemy tu niczego nowego. Na przykład w przywołanym "The Unforgiven" znakomicie słychać partię klawiszy, którą zespół starał się schować głębiej w miksie. Prawdziwa uczta czeka nas jednak z innymi "klimatami", z płytami typu "Monteverdi – A Trace of Grace" Michela Godarda (FLAC 24/192): tu muzyka pulsuje, oddycha i wybrzmiewa w rozległej panoramie, koi i jednocześnie cały czas absorbuje uwagę.
Podsumowanie
Ultrasone Edition 11 to świetne słuchawki. Wrażenia przestrzenne, jakie oferują są spektakularne. Góra pasma w połączeniu z przestrzenią, jaką generują Edition 11, stawia te słuchawki w roli faworytów i to bez względu na cenę. Nic tylko słuchać.