Być może pamiętacie Państwo opublikowany kilka miesięcy temu test audiofilskiego switcha marki Silent Angel, który nazywał się Bonn N8. W nim już wspominałem, że producent ten rozwija swoją ofertę urządzeń sieciowych przeznaczonych dla miłośników dobrego brzmienia. Zakładałem co prawda, że kolejnym, które do mnie trafi będzie dedykowany zasilacz do owego switcha, który swoją drogą wypadł lepiej od mojego, używanego wcześniej, że pozostał u mnie na stałe. Ów zasilacz nazywa się Forester, wyposażony jest w dwa wyjścia dostarczające czysty prąd o napięciu 5V i ma, według producenta, jeszcze poprawiać zalety Bonna. Zasilacz do mnie na razie nie dotarł, jako, że cieszy się ogromnym powodzeniem wśród licznych posiadaczy switcha Silent Angel, ale za to otrzymałem, niewiele większą paczkę z serwerem/transportem plików tejże marki o nazwie Rhein Z1.
O ile jedną z oczywistych zalet Bonna jest jego cena, która jak na urządzenie przeznaczone dla audiofilów wypada całkiem rozsądnie, o tyle Rhein kosztuje już ponad 2 razy więcej niż wspomniany na początku, testowany niedawno Soundgenic. Niemniej w porównaniu do wielu serwerów dostępnych na rynku, jego cena nie wygórowana.
Przyjrzyjmy mu się bliżej. Pudełko, które do mnie dotarło, było zaskakująco niewielkie, acz jednocześnie ciekawe wizualnie i po prostu ładne. Nie miałem okazji zobaczyć Z1 wcześniej na żywo, a na zdjęciach robi wrażenie większego. De facto, pod względem objętości, to mniej więcej 1/3 mojego dedykowanego do audio PC-ta, choć ten przecież korzysta ze stosunkowo niewielkiej obudowy. Rhein przypomina więc raczej np. Nucleusa Roona pod względem wielkości i ogólnego wyglądu, lecz jest chyba nawet jeszcze lepiej wykonany i wykończony.
Na froncie niewielkiej, solidnej, sztywnej, aluminiowej obudowy umieszczono tylko jeden przycisk – to włącznik urządzenia. Do sterowania przejdę za chwilę, ale już tu zaznaczę, że wyłączać i restartować Z1 można z poziomu aplikacji. Także wnętrze obudowy wykonanej precyzyjnie na maszynach CNC, zostało specjalnie zaprojektowane tak, by z jednej strony ekranować wrażliwe układy od zakłóceń, a z drugiej skutecznie odprowadzać ciepło, nawet jeśli serwer nie wytwarza go wiele. Ważne jest, że to konstrukcja całkowicie pasywna. Nie ma w niej ruchomych części, w tym wentylatorów, dzięki temu Z1 działa absolutnie cicho. Urządzenie dostępne jest w dwóch wersjach kolorystycznych – testowanej czarnej oraz srebrnej.
Tył jest charakterystyczny dla takich urządzeń – cztery porty USB, sądząc po kolorach, dwa w standardzie USB 3.0, z czego jeden jest opisany jako USB Audio, czyli ma funkcjonować jako wyjście do DAC-a. Dwa pozostałe to USB 2.0 (czarne), które można wykorzystać do podłączenia zewnętrznych nośników danych. Oczywiście znajduje się tam jeszcze port Ethernet, służący do podłączenia serwera do sieci oraz gniazdo zasilania (12V DC), do którego podłączamy zewnętrzny zasilacz. Ten ostatni z założenia warto zastąpić solidnym, liniowym – doświadczenie podpowiada, że to gwarantuje lepszą jakość dźwięku.
Ostatnim portem, na tylnej ściance urządzenia, jest HDMI, ale jak zaznacza producent, służy on wyłącznie do celów serwisowych. Urządzenie to ma pracować bez podłączonego monitora, jako że cała obsługa odbywa się przez sieć domową. Jak widać po zestawie portów informacja znajdująca się na stronie producenta o produkowanej na zamówienie płycie głównej, nie jest pustym hasłem reklamowym, jako że w standardowych płytach zestaw gniazd jest zdecydowanie bogatszy, tyle że tu nie miałyby one żadnego zastosowania. Dodam jeszcze, że obudowa spoczywa na czymś, co najprościej byłoby określić mianem... uszczelki, a przynajmniej takie miałem skojarzenia. Ma ona kwadratowy kształt a obrys nieco mniejszy od całej obudowy i oczywiście znajduje się na jej spodzie. Wykonana jest z jakiegoś rodzaju gumy i ma izolować urządzenie od drgań.
Co w środku?
Od strony hardwarowej wspomniana już, produkowana na zamówienie płyta główna, w której, jak twierdzi producent, zadbano o minimalizację zakłóceń i skrócenie ścieżek sygnału. Dodatkowo wydzielono układ USB, by zapewnić jego lepszą izolację od pozostałych układów i jeszcze bardziej zmniejszyć zakłócenia negatywnie wpływające na jakość sygnału wysyłanego do DAC-a.
Sercem Z1 jest ultraniskonapięciowy procesor (Intela, acz brak konkretnych danych) zużywający tylko 6W mocy, co przekłada się również na zmniejszenie poziomu zakłóceń. Silent Angel chwali się również specjalnie zaprojektowanym układem zasilania zdolnym dostarczyć nawet 160W mocy, choć Z1 zużywa maksymalnie 40W. W testowanym serwerze używany jest także customizowany dysk twardy typu M2 SSD o pojemności 256 GB z zainstalowanym na nim systemem operacyjnym. Obok znajduje się gniazdo umożliwiające opcjonalną instalację drugiego dysku tego typu o pojemności 1 lub 2TB, przeznaczonego na pliki muzyczne.
Silent Angel zadbał nawet o takie detale, jak specjalne wewnątrz kable sygnałowe i zasilające. Te pierwsze są odpowiednio ekranowane, a drugie wykonano z miedzi OFC. We wnętrzu obudowy zastosowano absorber EMI w celu minimalizacji zakłóceń elektromagnetycznych.
Od strony softwarowej producent chwali się własnym systemem operacyjnym nazwanym VitOS. Zakładam, że opartym na Linuksie, zoptymalizowanym pod kątem odtwarzania plików muzycznych. W przypadków serwerów opartych na Windowsach (sam taki posiadam) konieczne jest albo ręczne, albo z pomocą dedykowanych aplikacji (u mnie to Fidelizer), wyłączanie mnóstwa kompletnie zbędnych do odtwarzania muzyki procesów, które mają negatywny wpływ brzmienie.
Dedykowany system oparty na Linuksie problem ten eliminuje już na starcie. Sterowanie, o czym wspomniałem wcześniej, odbywa się za pomocą dedykowanej aplikacji VitOS, dostępnej dla urządzeń mobilnych zarówno z Androidem jak i iOS. Przez sterowanie rozumiem możliwość dokonywania zmian ustawień serwera, czy też aktualizacji jego systemu operacyjnego. O dostępności tych ostatnich informuje sama aplikacja sterująca na ekranie startowym. Z jej pomocą można uruchomić pobranie i instalację takowej. Producent zabezpieczył Z1 przed nieudaną instalacją aktualizacji poprzez zdublowanie firmware'u, dzięki czemu w przypadku problemów urządzenie uruchomi się z pomocą drugiej, wcześniejszej wersji.
W czasie testowania tego urządzenia ukazała się nowa wersja oprogramowania, co dało mi okazję sprawdzenia, czy proces instalacji przebiega sprawnie. Jak się okazało, wystarczyło kliknąć w aplikacji sterującej "pobierz" i "instaluj", a cały proces przebiegł absolutnie bezproblemowo – kolejna przewaga Linuxa nad Windowsami (i iOS), gdzie aktualizacje potrafią sprawiać problemy.
Duże możliwości
Użytkowników (posiadaczy licencji) Roona ucieszy fakt, że Z1 to doskonały partner dla tego znakomitego, programowego odtwarzacza muzycznego. Na urządzeniu można zainstalować wersję Server i po wprowadzeniu swoich danych logowania korzystać z tego programu używając aplikacji sterującej na telefonie, tablecie, bądź komputerze. Producent twierdzi, że Rhein może wysyłać muzykę jednocześnie do dwóch stref w domu – w przypadku Roona to kwestia wydajności sprzętowej – tego aspektu nie sprawdzałem.
Format i rozdzielczość plików zależą tak naprawdę od odbiornika sygnału, czyli DAC-a. Maksymalne możliwości Z1 producent określił jako natywne odtwarzanie plików DSD w rozdzielczości do DSD256. Przetworniki akceptujące sygnał DSD jedynie w formacie DoP otrzymają go w postaci DSD64. Producent nie podaje żadnych parametrów dla sygnału PCM, można więc przyjąć, że z nim nie ma ograniczeń.
Użytkownicy Roona z jego pomocą mogą korzystać również z serwisów streamingowych, takich jak Tidal czy Qobuz, natomiast Z1 obsługuje również Spotify Connect. Potrzebne do tego jest urządzenie z aplikacją Spotify do sterowania odtwarzaniem muzyki z tego serwisu za pomocą Z1. Jak mi napisał pan Chorus Chuang, szef Silent Angel, w kolejnej wersji oprogramowania Rheina wprowadzona zostanie opcja pracy tego urządzenia jako renderera DLNA, dzięki czemu możliwe będzie używanie Tidala, czy Qobuza również za pomocą aplikacji sterującej takiej, jak np. Bubble UPnP czy Mconnect nawet jeśli użytkownik nie będzie posiadał licencji na Roona. Kolejne obsługiwane funkcje to Air Play 2, dająca możliwość odtwarzania muzyki z urządzeń Apple, MinimServer oraz ReadyMedia. Jeśli w Rheinie zostanie zainstalowany dodatkowy dysk na pliki muzyczne, to może on również funkcjonować jako serwer DLNA w domowej sieci, a odtwarzaniem można sterować za pomocą aplikacji typu Bubble UPnP.
Silent Angel wysyła do DAC-a sygnał poprzez port USB, acz korzystanie z Roona w połączeniu z odpowiednim DAC-iem umożliwia również przesyłanie sygnału po LAN-ie, co dzięki mojemu LampizatOrowi Pacific mogłem również przećwiczyć.
Brzmienie
Rozpoczęcie użytkowania Z1 dla użytkownika Roona, jest bardzo proste. Podłączamy wszystkie kable – zasilanie, LAN do routera/switcha i USB do DAC-a, wciskamy przycisk na froncie, mija ledwie kilkanaście sekund i aplikacja na telefonie (w moim przypadku) łączy się z gotowym do pracy serwerem, pokazując aktualną wersję oprogramowania i ewentualną dostępność aktualizacji. Następnie, korzystając już z aplikacji sterującej, wystarczy się zalogować do serwera Roona na Z1 podając dane własnej licencji, wskazać źródło plików i można rozpocząć granie. Wprawdzie miałem problem z połączeniem Z1 z moim NAS-em – nie mam doświadczenia z Linuksem i może stąd problem - ale producent szybko odpowiedział na maila i podpowiedział jak go rozwiązać. Wcześniej grałem z podłączonego zewnętrznego dysku USB. Fakt, że VitOS oparty jest na Linuksie eliminuje konieczność instalacji jakichkolwiek sterowników – urządzenie zobaczyło mojego LampizatOra Pacific zarówno podłączonego przez USB, jak i po LAN-ie, co dało mi dwie opcje odtwarzania.
Na początku odsłuchów skupiłem się na nagraniach live, choćby koncercie Aleksa de Grassi (Live at the Fenix), akustycznym secie Whitesnake, czy audiofilskim klasyku, "Jazz at the Pawnshop". Od pierwszej chwili jasne było, że Silent Angel to źródło wyższej klasy, niż wspominany wcześniej Soundgenic. Oferował bowiem precyzyjniejszy, czystszy, bogatszy w drobne detale i subtelności dźwięk. W mojej ocenie to japońskie urządzenie, na swojej półce cenowej, jest doskonałym wyborem, ale jeśli zdecydujemy się na znacząco większy wydatek, to w przypadku Z1 różnica będzie słyszalna natychmiast. Wiem, że to logiczna sprzeczność w przypadku czysto cyfrowych urządzeń, ale na moje ucho Rhein brzmiał bardziej analogowo, płynniej, gładziej, bardziej muzykalnie.
W połączeniu z Pacificiem dźwięk był otwarty, dźwięczny, dobrze różnicowany, a gitara mistrza, podobnie jak i jego głos, brzmiały bardzo naturalnie. Co więcej, testowany serwer potrafił zbudować realistyczną, czyli ani zbyt małą, ani sztucznie rozdmuchaną do niebotycznych rozmiarów, scenę. Ta ostatnia na każdym z tych nagrań była inna w zakresie szerokości i głębokości. Ale również aspekt wysokości, choć mniej wyraźnie, był zaznaczony. W każdym przypadku na scenie pojawiały się duże, namacalne źródła pozorne, a przestrzeń między nimi wypełniało powietrze. Ten ostatni element jest trudny do wyjaśnienia słowami, ale gdy tylko słyszy się, jak dane urządzenie/system prezentuje muzykę od razu wiadomo, czy owo powietrze tam jest, czy instrumenty i wokaliści mają czym oddychać, czy dostajemy zamkniętą, duszącą się w sobie prezentację. Z1 zdecydowanie należy do tej pierwszej kategorii.
Przejście do muzyki elektrycznej pokazało, że testowany serwer spisuje się równie dobrze, gdy kluczem do udanej prezentacji jest pewnie prowadzony, mocny rytm, niski, gdy trzeba nawet potężny, dobrze kontrolowany bas,. Jeśli trzeba zaprezentować występ kapeli rockowej, Z1 bierze się za to z odpowiednim drivem, energią i wykopem. Wspominałem wcześniej o owej analogowości brzmienia, ale jak jeszcze wyraźniej pokazały nagrania rockowe, to taka naturalna analogowość, które nie wygładza, albo robi to w minimalnym stopniu, np. ostrości na górze pasma, jeśli są one niezbędne w danym nagraniu. Także w zakresie średnicy, gdy wokal, czy np. gitara elektryczna mają zabrzmieć ostro, Z1 im na to pozwoli. Dlatego właśnie świetnie (i głośno) słuchało mi się koncertów AC/DC, ale i Muddy'ego Watersa z gościnnym występem członków Rolling Stones. Było w tym graniu mnóstwo energii, był napędzający wszystko, punktualnie wyznaczany rytm, były gęste, nasycone, barwne wokale i gitary, było także niezłe różnicowanie, ważne zwłaszcza w czasie popisów znakomitych gitarzystów występujących ramię w ramię na koncercie Muddy'ego.
Nie wytrzymałem długo z firmowym zasilaczem. Doświadczenie, zarówno z moim serwerem, jak i szeregiem innych urządzeń, podpowiadało mi niecierpliwie, że zamiana impulsowego zasilacza na solidny liniowy (w moim przypadku HD Plex) zrobi znaczącą różnicę. Choć więc Z1 spisywał się naprawdę bardzo dobrze z firmowym zasilaczem, chciałem usłyszeć, czy i o ile lepiej zagra z HD Plexem. Użycie tego samego zasilacza z Rheinem, którego używam z moim serwerem stworzyło również możliwość bardziej bezpośredniego porównania testowanego urządzenia z używanym przeze mnie na co dzień. Do tej pory niewielką, ale jednak przewagę, miał mój komputer. Wystarczyło jednakże wyrównać szanse karmiąc Silent Angela lepszej jakości prądem z HD Plexa, by to on wysunął się na prowadzenie. To nadal nie była klasa absolutnie znakomitej FiDaty, ale ona kosztuje jeszcze kilka razy więcej. Niemniej poprawa uzyskana dzięki liniowemu zasilaczowi w stosunku do Z1 ze standardowym zasilaczem, była zdecydowanie warta (potencjalnej) dodatkowej inwestycji.
Weźmy choćby wspomniany koncert Watersa. Gdy na scenie jednocześnie na gitarach gra sam mistrz, Keith Richard i Ron Wood, a także Lefty Dizz, Junior Wells, a chwilami jeszcze John Primer, robi się na niej duży tłok. Z1 dzielnie radził sobie z dobrą lokalizacją tylu muzyków, każdego ze sporym ego, ale dodanie zasilacza liniowego jeszcze poprawiło różnicowanie. Mówię zarówno o przestrzennej lokalizacji na scenie, jak i zróżnicowaniu brzmienia gitar i charakterystycznego dla poszczególnych muzyków, stylu grania. Wszystkie te elementy mniej się ze sobą zlewały, łatwiej było się skupić na występie jednego z gitarzystów.
Testowany serwer potrafił zbudować realistyczną, czyli ani zbyt małą, ani sztucznie rozdmuchaną do niebotycznych rozmiarów, scenę.
Z kolei na wspomnianym wcześniej koncercie Aleksa De Grassi i Keitha Greeningera, wsparty lepszym zasilaniem Silent Angel potrafił lepiej pokazać słabości tego nagrania. Słychać je pod koniec krążka, kiedy to i gitara i wokal są nieco wyostrzone – bez przesady, nie jest to specjalny problem, ale tak to słychać w nagraniu, a przynajmniej gdy dysponuje się absolutnie wiernym źródłem, jakim jest Rhein z liniowym zasilaczem. Nie odbierałem tego jako wady nagrania, czy źródła, a raczej jako naturalny smaczek tego pierwszego, co świadczy o klasie drugiego.
Z kolei akustyczny set Whitesnake z Japonii zabrzmiał teraz jeszcze pełniej, gęściej, w bardziej obecny sposób. Wokal Davida Coverdale'a, wcześniej już niezwykły, teraz niepodzielnie już skupiał moją uwagę, czarował jeszcze większą ekspresją, a i reakcje publiczności, nieco bardziej wydobyte z tła, stały się ważniejszym elementem nagrania. Większy rozmach i swoboda, z zachowanie odpowiedniej kontroli nad wszystkimi aspektami prezentacji, także były efektem wyższej klasy zasilania. Słychać to było nie tylko w nagraniach rockowych, ale i w popisach orkiestr symfonicznych, przy których skala dźwięku wydawała się teraz większa, bardziej (na ile to możliwe w niezbyt dużym pokoju) realistyczna. Najbardziej znacząca poprawa w tego typu złożonych, wielowarstwowych nagraniach nastąpiła jednakże na poziomie mikro. Śledzenie solisty na tle orkiestry, czy wybranej grupy instrumentów nie wymagała już wcale wysiłku. Czystsze zasilanie właściwie zawsze daje efekt w postaci czarniejszego tła dla muzyki, a to z kolei podkreśla kontrasty barwne, dynamiczne, a także wydobywa nieco bardziej na wierzch wiele drobnych szczegółów, które wcześniej ukrywały się w szumie tła.
Na koniec zostawiłem sobie krótki test jakości brzmienia uzyskiwanego ze Spotify. Nie używam serwisów streamingowych na co dzień, ale ponieważ Silent Angel mocno podkreśla jakość brzmienia uzyskiwanego z tego właśnie serwisu i funkcjonalność wbudowanej usługi Spotify Connect, wypadało to sprawdzić. Skorzystałem więc z wersji próbnej serwisu, by zagrać kilkanaście utworów. Odtwarzanie działało płynnie, nie miałem problemów ani z połączeniem telefonu z Z1, wszystko działało bez zarzutu. Efekt końcowy (brzmieniowy) był podobny do wszystkich moich wcześniejszych prób ze streamingiem – pliki odtwarzane z lokalnego dysku, bądź z domowego NAS-a, brzmiały lepiej. Tu nic się nie zmieniło. Muszę jednakże przyznać, że różnica w jakości uzyskana z pomocą Z1 była mniejsza niż zwykle. O ile wcześniej przy różnych próbach zwykle dość szybko zniechęcony rezygnowałem ze słuchania streamingowanej muzyki, tak teraz wybrałem i przesłuchałem paręnaście utworów. Słowem – wygląda na to, że i w zakresie Spotify inżynierowie Silent Angela wykonali kawał dobrej roboty.
Warto Wiedzieć
O ile nie zdecydujecie się na wersję Rhein Z1 z dodatkowym dyskiem na pliki, konieczne będzie ich przechowywanie na twardym dysku, najlepiej udostępnionym w domowej sieci. Jak mogliście Państwo przeczytać w recenzji I-O Data Soundgenica HDL-RA4TB, to japońskie urządzenie spisuje się naprawdę dobrze jako niedrogi odtwarzacz sieciowy, ale może służyć również jako audiofilski NAS. Łatwo więc sobie wyobrazić system składający się z obu urządzeń, w który, kosztujący niespełna 2.800zł Soundgenic będzie służył jako magazyn danych dla Z1. Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie by, nawet znajdując się w najodleglejszym końcu mieszkania czy domu (byle był podłączony do domowej sieci), pełnił jednocześnie funkcję odtwarzacza w drugim systemie, np. w sypialni, kuchni, czy gabinecie. To opcja warta rozważenia.
Podsumowanie
Każde kolejne nagranie, niezależnie od gatunku muzycznego, odsłuchiwane z testowanym serwerem utwierdzało mnie w przekonaniu, że Silent Angel Rhein Z1 to urządzenie wysokiej klasy. Może nie tej absolutnie najwyższej, ale już naprawdę wysokiej, a przy tym kosztujące co najmniej kilka razu mniej od topowych. Moim zdaniem doposażenie go, niekoniecznie od razu, w dobry liniowy zasilacz jest niemal obowiązkowe. Można z tym poczekać do nieuchronnie nadchodzącego w końcu momentu, gdy użytkownik będzie chciał uzyskać jeszcze lepsze brzmienie. Zamiast wydawać duże pieniądze na bardziej zaawansowane urządzenie, wystarczy zainwestować w klasowy zasilacz. Ten sprawi, że Z1 już naprawdę niełatwo będzie pobić w roli serwera muzycznego, przynajmniej na rozsądnym pułapie cenowym.