Nic dziwnego, że do tej pory zupełnie nie kojarzyłem kalifornijskiej marki Monoprice. Jej portfolio jest tak przepastne i obejmuje tak szeroki asortyment, że trudno to wszystko ogarnąć i wyłuskać coś stricte audiofilskiego. W ofercie znajdziemy najprzeróżniejsze kable, adaptery, switche, splittery, routery, systemy Wi-Fi, a nawet drukarki 3D i rozwiązania z zakresu Smart Home. Dziedzina audio i wideo także jest reprezentowana, i to całkiem licznie. Obok wielokanałowych wzmacniaczy, głośników z certyfikatem THX, głośników naściennych, subwooferów i mebli audio (stolików oraz standów) znajdziemy tam wzmacniacze słuchawkowe (w tym lampowe) i słuchawki. Wybór tych ostatnich jest naprawdę szeroki. Dostępne są zarówno modele Bluetooth, jak i przewodowe, konstrukcje zamknięte i otwarte, dokanałowe, nauszne i wokółuszne, dynamiczne i planarne... Trzeba przyznać, że za Wielką Wodą mają rozmach.
Wśród najpoważniej wyglądających "nauszników" Monoprice'a dominują te z przetwornikami magnetycznymi. Wszystkie słuchawki mają jeszcze jedną cechę, a mianowicie bardzo przystępne ceny. Do najdroższych należą aktualnie dwie nowości: Monolith M1570 wycenione na 2.549zł oraz Monolith M1070 za 1.699zł. To ułamek tego, co za "planary" każą sobie płacić niektórzy znani producenci, pytanie tylko, w jakim stopniu odbija się to na jakości brzmienia. Postanowiłem to sprawdzić na przykładzie tańszego z dwóch nowych modeli.
Budowa
Monolith M1070 to słuchawki otwarte, wokółuszne, wyposażone w przetworniki planarne. Z dużymi, grubymi, skórzanymi padami (w zestawie są także cieńsze welurowe) wyglądają trochę jak "sprzęt czołgistów" – raczej nie nadają się do autobusu albo innego publicznego środka lokomocji, co nie znaczy, że nie można ich napędzić bezpośrednio ze smartfona. Można jak najbardziej, a sprzyja temu zarówno 96-decybelowa skuteczność, jak i 60-omowa impedancja.
Komfort noszenia zapewnia dobrze rozłożony ciężar (ważące nieco ponad pół kilograma słuchawki trudno nazwać lekkimi) oraz niezłe przyleganie do głowy, wykluczające jednak machanie nią w rytm muzyki – już nieznaczne acz energiczne skręcenie głowy skutkuje tym, że "hełmofon" zsuwa się na bok. Okrągłe pady obejmują dużą część głowy wokół uszu, co przy odstających zausznikach okularów może trochę przeszkadzać. Na szczęście nacisk na boki oraz czubek głowy (to miejsce jest amortyzowane przez bardzo grube obszycie pałąka z jagnięcej skóry) jest w sam raz.
Sposób mocowania muszli przypomina rozwiązanie stosowane przez HiFiMAN-a w modelu Sundara – część regulacyjna stosunkowo cienkich, elastycznych i charakterystycznie wygiętych widelców chowa się w pałąku, zaś sama regulacja przebiega skokowo. Nie widać tu jednak żadnych oczek, a tylko ślad, jaki mechanizm zostawia na wewnętrznej stronie polakierowanej na czarny mat "taśmy". Dopasowanie słuchawek do głowy polega przede wszystkim na przesuwaniu w górę i w dół. Muszle można też obracać (w ograniczonym zakresie) na samych widelcach.
Monolith M1070 korzystają ze 106mm przetworników napędzanych dwustronnymi magnesami neodymowymi w symetrycznej konfiguracji push-pull (Linear Symmetry Magnets), zapewniającymi odpowiednią kontrolę wychyleń i mogącymi przyjąć aż 5W mocy. Od strony ucha w obudowie znajduje się dziewięć podłużnych szczelin umieszczonych pionowo jedna pod drugą. Z zewnątrz szczelin jest znacznie więcej, choć są one cieńsze (tworzą charakterystyczne logo – literę M w trójkącie). Grill można zdjąć, odkręcając cztery małe śrubki. Szczeliny wypełnia cienka czarna gąbka, która umożliwia swobodny przepływ powietrza.
Efektem jest wiarygodne, niczym nieskrępowane, pełnokrwiste brzmienie, które skłania do tego, by mocno podkręcić głośność i w efekcie jeszcze bardziej zanurzyć się w odtwarzanej muzyce.
Gniazda minijack są wypuszczone z muszli pod kątem, a zakotwiczone w nich złącza siedzą bardzo pewnie. Dołączony do słuchawek przewód w czarnym oplocie ma długość ok. 1,5m i jest zakończony prostą wtyczką 3,5mm (w pudełku znajdziemy także adapter na 6,3mm). Długość sugeruje przeznaczenie mobilne, ale z racji tego, że M1070 są otwarte i naprawdę duże, nadają się bardziej do zastosowań desktopowych.
Jakość brzmienia
Brzmienie słuchawek Monolith M1070 to bardzo zgrabnie ułożona całość, pozbawiona ewidentnych wad i słabości. Ich dźwięk odbiera się jako spójny, ciepły, a zarazem szczegółowy – podczas odsłuchów zupełnie nie czułem potrzeby skupiania się na poszczególnych aspektach brzmienia, wszystko "przychodziło" samo, bez potrzeby wytężania słuchu. Bez wątpienia słuchawki te spełnią oczekiwania zarówno zwolenników ciepłych, nasyconych barw, jak i słuchaczy, którzy cenią sobie w przekazie nieprzeciętny poziom analityczności. To rzadko spotykana kombinacja, zwłaszcza na tym poziomie cenowym.
Zwykle w tym momencie recenzji pojawia się opis basu, potem średnicy, a następnie najwyższej części pasma, ale tym razem zrobię wyjątek, bo brzmienie tych słuchawek jest tak homogeniczne, że w ogóle nie miałem ochoty "dobierać" się do niego po kawałku. Wrażenie to jest potęgowane przez reprodukcję sceny, która należy do najmocniejszych punktów M1070. Rzecz w tym, że słuchawki te z jednej strony budują gęsty, nasycony przekaz, a z drugiej wpuszczają pomiędzy instrumenty całkiem sporo powietrza i "aury". Dynamika ich brzmienia wyraża się zarówno poprzez ogólny rozmach, swobodę (fazy ataku są delikatnie zaokrąglone, ale impulsy są szybkie), jak i zdarzenia w mikroskali. Efektem jest wiarygodne, niczym nieskrępowane, pełnokrwiste brzmienie, które skłania do tego, by mocno podkręcić głośność i w efekcie jeszcze bardziej "zanurzyć się" w odtwarzanej muzyce. Duża skala dźwięku zapewnia poczucie intensywności przekazu, a zdarzenia w skali mikro powodują, że brzmienie nabiera rumieńców, odbiera się je jako ożywione.
Jeśli już analizować charakterystykę tych słuchawek w sposób "tradycyjny", czyli dzieląc pasmo na zakresy, to pierwszeństwo należałoby przyznać średnicy, w której kryje się największe bogactwo – zarówno pod względem barw, jak i informacji. Bez wątpienia to właśnie za sprawą średnich tonów słuchanie M1070 jest tak przyjemne. Jeśli chodzi o temperaturę barw, to z środkiem udało się trafić "w punkt": nie jest ani zbyt jasny, ani nazbyt ocieplony; jest po prostu nasycony, gęsty i wyrazisty. Przejawia się to chociażby nieprzeciętną spójnością wokali oraz ich czytelnością.
Z sopranami jest ciekawa sprawa. Są spójne z pasmem średniotonowym, ale też lekko uwydatnione w okolicach mniej więcej 10kHz. Z jednej strony M1070 jakby nie każą zwracać na nie uwagi, a z drugiej nie pozwalają o nich zapomnieć. Wysokie tony są bez wątpienia efektowne, choć nie spektakularne, ale przecież w naturalnych warunkach też takie nie są. Słuchawki Monoprice'a zdają się to podkreślać na każdym kroku: nie o epatowanie detalem tu chodzi, a o brak sztuczności i przesady.
Niskie tony są po prostu świetne. Spodziewałem się albo ich niedoboru, albo przesady w drugą stronę, a tymczasem znowu: idealnie "w punkt". Jest i rozciągnięcie, i definicja, i kontur, i dyscyplina. Z dobrej klasy wzmacniaczem M1070 są w stanie pokazać, że zakres niskotonowy nie tylko zajmuje przypisaną mu przestrzeń, ale też kryje mnóstwo informacji, jest różnorodny i "kolorowy".
Podsumowanie
Niektóre "planary" sprawiają wrażenie sztuki dla sztuki. Owszem, proponują bardzo dobre brzmienie, ale nierzadko czegoś w nim brakuje, zaś cena słuchawek działa niczym zimny prysznic, błyskawicznie gasząc zapał do ich zakupu. Monolith M1070 Monoprice'a są inne. Oferują pełnopasmowe, wyjątkowo kulturalne, fizjologiczne, swobodne i przestrzenne brzmienie, zaś ich cenę w kontekście brzmienia należy uznać za bardzo umiarkowaną. Nie przegapcie tej okazji!