Choć w Polsce o wzmacniaczach Lavardin Technologies pisano już wiele razy, a i na wystawach Audio Video Show w Warszawie gościły nie raz, to marka na pewno nie należy do najbardziej znanych. I chyba nie było to nigdy zamiarem jej właścicieli - mówię oczywiście o skali globalnej, a nie akurat o polskim rynku. Lavardin to jeden z tych "butikowych producentów", którzy na rynek wypuszczają nieliczne modele i nie należy spodziewać się nowych, ulepszonych wersji przed upływem dobrych kilku, a nawet kilkunastu lat. Firma nie uległa bowiem wszechobecnym na rynku audio (i nie tylko) trendom, zgodnie z którymi co 2-3 lata trzeba wypuszczać nowy model, a przy większej skali przedsięwzięcia nawet całą serię, by podtrzymać zainteresowanie klientów.
Zaletą takiej polityki jest to, że kupując Lavardina nabywamy urządzenie dopracowane, do którego niełatwo jest wprowadzić jakiekolwiek istotne poprawki, czy ulepszenia. Konstrukcje Lavardina przez lata zachowują swoją atrakcyjność (i wartość), więc nie ma potrzeby ich zmieniać. A skoro firma nadal funkcjonuje, to strategia konkurencji rynkowej opartej o jakość dźwięku i całkiem dobry stosunek jakości do ceny (choć to nie są tanie wzmacniacze), a nie mnogość nowych modeli, najwyraźniej się sprawdza.
Testowany model ISx Reference jest doskonałym potwierdzeniem tego, o czym pisałem wcześniej. Jego pierwotna wersja, model IS, trafiła na rynek circa 20 lat temu i jak we wszystkich wzmacniaczach tej marki, najmocniej podkreślanym autorskim rozwiązaniem była skuteczna walka z tzw. zniekształceniami pamięciowymi. Współzałożyciel firmy Gerard Perot twierdził, że za sprawą tych właśnie zniekształceń wzmacniacze tranzystorowe brzmią bardziej szorstko niż lampowe. I właśnie na tym unikalnym rozwiązaniu problemu, bazuje cały czas Lavardin Technologies.
W roku 2000, na skutek tragicznej śmierci Perota, pałeczkę w firmie musiał przejąć Jean Christoph Crozel, ale skuteczna walka ze zniekształceniami pamięciowymi pozostała jednym z podstawowych priorytetów Lavardina. Prace nad ulepszaniem układu wzmacniacza, jego jeszcze lepszą liniowością, trwały wiele lat i dopiero w 2018 roku firma uznała, że osiągnięto postęp uzasadniający wprowadzenie nowego modelu. Tak powstała integra ISx, której już sama nazwa sugeruje, że nie mamy do czynienia z produktem rewolucyjnym, a jedynie ewolucją poprzednika, ISa. Na rynek trafiła również jego ulepszona wersja - Reference (zastępująca IS Reference).
Budowa
Już na wstępie wspomniałem, że testowany wzmacniacz wygląda dość niepozornie, a przynajmniej tak właśnie by było, gdyby nie wyjątkowo atrakcyjny panel frontowy. W czasach gdy nawet przetwornik cyfrowo-analogowy, czy przedwzmacniacz gramofonowy potrafią ważyć po kilkanaście kilogramów, a ciężar urządzeń, niekoniecznie słusznie, jest uznawany za wyznacznik klasy produktów audio, ISx Reference ważący 6,5 kg nie robi szczególnego wrażenia.
Obudowę wykonano z malowanej na czarno, 3mm blachy aluminiowej, a front z grubszego, 6mm płatu tego samego materiału. Ten ostatni element standardowy wykończony jest czarną anodą, acz do testu trafiła wyjątkowa wersja z frontem w kolorze (przynajmniej z nazwy) czerwonym, choć ja raczej określiłbym go mianem ciemnej cegły (ale co tam ja, przedstawiciel brzydszej płci rozróżniającej góra 6 kolorów). Pośrodku znalazło się prostokątne wycięcie, a w nim srebrna płytka z logiem firmy i czerwoną diodą świecącą gdy wzmacniacz jest włączony. Srebrna gałka po lewej to selektor wejść, a identyczna po prawej, to regulacja głośności. Za tę ostatnią odpowiada niebieski Alps wyposażony w silniczek i każdy użytkownik, który wolałby nie podnosić się z fotela za każdym razem, gdy zapragnie zmienić poziom głośności, może, za dopłatą, zakupić prosty pilot z dwoma przyciskami, które tę funkcję zdalnie obsłużą.
Tył urządzenie prezentuje się mniej efektownie - cztery wejścia liniowe (pozłacane RCA) oraz dobrej jakości, ale na pewno nie topowe, gniazda głośnikowe z plastikowymi nakrętkami, wszystkie dość ciasno upakowane (uwaga na kable z dużymi wtykami), uzupełnione gniazdem zasilającym (czerwoną kropką oznaczono fazę) i głównym (jedynym) włącznikiem, nie robią wielkiego wrażenia. Całość ustawiono na trzech (dwie z przodu, jedna z tyłu) gumowych nóżkach. Standardowo na pokładzie ISx Reference nie ma żadnych dodatków typu DAC, Bluetooth, Phono, wyjścia pre-out, czy wejścia direct-in. Za dopłatą (2.290zł) można dokupić moduł przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek typu MM (zastępuje wejście nr 4). Wzmacniacz nie próbuje imponować mocą - producent deklaruje, iż jest on w stanie oddać do 50 W na kanał dla 8Ω i 104W dla 2Ω, jednocześnie sugerując, że optymalnie z ISx Referencje zagrają kolumny 8-ohmowe.
Wbrew pozorom, i strategiom marketingowym producentów mocarnych wzmacniaczy, owe 50W dla 8Ω absolutnie wystarczy do napędzenia wielu, by nie rzec większości kolumn. Zwłaszcza tych z zakresu cenowego odpowiedniego dla tego wzmacniacza, czyli od kilku (tu wzmacniacz będzie trochę na wyrost), przez kilkanaście (to pewnie będzie większość zestawień) po kilkadziesiąt tysięcy (ale pewnie raczej 20-30, a nie 70-80). Sprawdźmy więc w praktyce, jak ISx Reference spisuje się z trzema parami kolumnami, które miałem do dyspozycji.
Jakość brzmienia
Dobrych kilka lat temu odbyłem dłuższą pogawędkę z Jean Christophem Crozelem w Monachium, która dotyczyła po części kabli audio. Otóż jego zdaniem brzmienie kabli audio zależy w dużej mierze od tego... czego one dotykają. Błędem jest więc pozwolenie by leżały na podłodze - powinny wisieć w powietrzu, albo opierać się o takie, czy inne podkładki/podstawki (a rodzaj materiału, z którego są one wykonane także ma znaczenie). Wspominam o tym dlatego, że także w przypadku wzmacniaczy producent sugeruje, że najlepiej ustawiać je na podstawach/platformach/blatach ze sklejki. Co też uczyniłem stawiając Lavardina na zmianę na platformie Rogoz Audio i Acoustic Revive (na obu wzmacniacz spisywał się znakomicie). Zadbałem również by i kable nie dotykały niczego, żeby testowany produkt miał szansę pokazać się z jak najlepszej strony.
I jeszcze dwa słowa w kwestii kolumn. Testowany wzmacniacz odsłuchiwałem z oboma moim zestawami, czyli GrandiNote MACH 4 (8Ω) i Ubiq Audio Model One Duelund Edition (6Ω), jak i testowanymi w tym samym czasie Xavianami Corallo Esclusivo (8Ω). Coś chyba jest w kwestii zestawiania ISx Reference z kolumnami o impedancji 8 Ω, co rekomenduje producent wzmacniacza, jako że choć nadal dobrze, to jednak ciut słabiej w tym towarzystwie wypadły 6-omowe Ubiqi. Nie jest to, jak sądzę, kwestia mocy jako takiej, bo 50W (a dla 6Ω de facto nawet nieco więcej) powinno być absolutnie wystarczające do ich napędzenia. U mnie, tak naprawdę jakiekolwiek zastrzeżenia do połączenia z Ubiqami miałem wyłącznie przy cichym słuchaniu. Po rozkręceniu potencjometru do normalnego, tudzież i wyższych poziomów głośności, brzmienie było już równie dobre, a pod pewnymi względami (z racji konstrukcji, wielkości i klasy tych kolumn) nawet lepsze.
Jeśli Wasz wybór padnie na Lavardina, a dopiero potem będziecie rozglądać się za kolumnami, to szukajcie w pierwszej kolejności 8-omowych. Jeśli macie już "paczki" o niższej impedancji po prostu postarajcie się sprawdzić przed zakupem wzmacniacza, jak się takie połączenie sprawdza. W większości przypadków powinno być dobrze, a nawet, zdradzając to, co znajdziecie poniżej, bardzo dobrze! OK, do rzeczy.
Zacznę przewrotnie od odsłuchu z Ubiqami, który de facto kończył mój test. Jak już napomknąłem, to połączenie spisywało się zdecydowanie lepiej na wyższych poziomach głośności. Tak właśnie, nie żałując sobie (i sąsiadom) mocy posłuchałem np. koncertowego krążka Renaud Garcii-Fonsa "Arcoluz". Kontrabas w rękach mistrza odtwarzany przez 12-calowe woofery moich kolumn napędzane Lavardinem zabrzmiał nieco inaczej niż przywykłem z używanym na co dzień GrandiNote Shinai (2x37W w klasie A), ale dzięki temu ciekawie, choć krążek znam doskonale. Z jednej strony bowiem francuski wzmacniacz delikatnie zaokrągla bas, zwłaszcza ten najniższy, co swoją drogą doskonale sprawdza się w muzyce akustycznej, bo kontrabas nie jest przecież twardy, zwłaszcza w zakresie najniższych dźwięków mocno wspomaganych przez wielkie pudło rezonansowe. Brzmiał więc z ISx Reference bardzo naturalnie, bo również wyjątkowo, powiedziałbym niemal lampowo, płynnie i spójnie. Z drugiej jednakże strony, nie był aż tak dociążony jak z Shinai, a i wzmacniacze lampowe często ów zaokrąglony dół pasma mocniej wypełniają. Ta cecha Lavardina przewijała się na wielu, zwłaszcza akustycznych krążkach i to niezależnie od podpiętych do niego kolumn.
Jak pokazały odsłuchy z każdą z trzech wymienionych par kolumn, to bowiem urządzenie grające dźwiękiem, który można by określić mianem... zwiewnego, gdyby nie fakt, że wielu osobom może się to kojarzyć z odchudzeniem dźwięku. A to zupełnie nie tak. To kwestia lekkiego(!) przesunięcia akcentu z dociążenia na szybkość i definicję, na różnicowanie. To polot i fantazja (nie oznaczająca tu swobodnego interpretowania nagranego materiału, ale swobodę i lekkość w jego odtwarzaniu, jakikolwiek by on nie był). To gracja baletnicy, która tańcząc wydaje się nie dotykać stopami podłogi, a jednocześnie jej występ niesie w sobie niezwykle mocny, emocjonalny przekaz. Wszystko to, jestem o tym przekonany, świadomy wybór konstruktora, a nie coś co można by Lavardinowi wytknąć jako wadę. Podejrzewam, że części osób przyzwyczajonych do gęstszego, bardziej dociążonego grania z nieco niżej osadzonym balansem tonalnym, może to na początku odrobinę przeszkadzać. Tak było ze mną. Tyle że z każdą kolejna płytą ów nieco lżejszy, żwawszy, a przez to swobodniejszy sposób prezentacji nawet kontrabasu coraz bardziej mnie do siebie przekonywał. Podobnie zresztą rzecz się miała z perkusją i to nawet z kolumnami podstawkowymi w obudowie zamkniętej, czyli wspomnianymi Xavianami Corallo Esclusivo. Kilka płyt ze Stevem Gaddem okładającym pałkami bębny i talerze utwierdziło mnie w przekonaniu, że taki, począwszy od średniego po wyższy, zwarty, sprężysty bas z szybkim atakiem i doskonałą odpowiedzią impulsową, może, a nawet musi się podobać.
Ciekawie zrobiło się po rozpoczęciu odsłuchów muzyki elektrycznej. Tak się złożyło, że pierwszym albumem był dawno nie słuchany "Pros and cons of hitchhiking" Rogera Watersa. Lavardin ISx Reference zagrał tę płytę (będę się powtarzał, ale trudno) z rzadko spotykaną swobodą, rozmachem, niby lekko, szybko, kapitalnie wręcz przestrzennie, ale i co rusz zaskakując mnie mocnym rytmem prowadzonym przez gitarę basową, bądź wybijanym przez stopę perkusji. Elektryczna gitara, jak się okazało, wcale nie brzmiała lekko - grała z pazurem, dobrze dociążona, po prostu rockowa. Wrócę do kwestii przestrzenności tego brzmienia, bo przecież na swoich płytach Waters, czy Floydzi często bawili się tym aspektem, umieszczając dźwięki nie tylko w przestrzeni przed słuchaczem, ale i po bokach, czy nawet za nim. Znam naprawdę niewiele tranzystorowych wzmacniaczy, które potrafią je tak dobrze, przekonująco pokazać, jak ISx Reference. Wszystko, każdy efekt przestrzenny pojawiał się dokładnie tam, gdzie być powinien, prezentowany w wyrazisty, klarowny sposób. Pod tym względem to po prostu inna liga niż większość konkurentów nie tylko w podobnej, ale i sporo wyższej cenie.
Osobny akapit należy się wokalom, które w wydaniu Lavardina ustępują w moim przekonaniu jedynie naprawdę dobrym wzmacniaczom lampowym typu SET (bądź SE, jak choćby nasze polskie konstrukcje Audio Reveala). Ustępują im, znowu, za sprawą nieco mniejszego nasycenia, nie aż tak prominentnej obecności/namacalności, ale sama barwa, faktura oddane są wybornie. Doskonale słychać wszystkie charakterystyczne cechy danego głosu, a śpiewane teksty są zrozumiałe, nawet na płytach, na których nie jest to tak oczywiste z innymi wzmacniaczami. ISx Reference jest przy tym bardzo uniwersalny - równie znakomicie słuchało mi się chrypiącego Marka Dyjaka, czy Louisa Armstronga, jak i pięknego tenoru Pavarottiego, słodkiego głosu Evy Cassidy, aksamitu Sinatry, jak i wybitnie charakternych popisów Janis Joplin, czy Stevena Tylera.
Wisienką na torcie wieczoru z wokalami był krążek Prince'a "Piano & a microphone". Jak sam tytuł wskazuje to nagrania artysty doskonale bawiącego się swoim głosem i fortepianem. Jak głosi opis tej publikacji, to niemal (bo nie było to de facto ciągłe nagranie) nieprzerwane ponad 30 minut improwizacji, wariacji na temat własnych znanych hitów wykonawcy. Z Lavardinem zabrzmiało to blisko, niezwykle intymnie, pięknie barwowo, z dynamicznym, mocnym fortepianem. W ślepym teście, ja, fan lamp, pewnie gotów byłbym przysiąc, że tak grać może tylko dobry wzmacniacz z bańkami próżniowymi. To jedna z najwyższych pochwał, jakich mogę udzielić wzmacniaczowi opartemu o tranzystory (żeby było jeszcze ciekawej, bipolarne, a nie MOSFET-y).
Gdy już wciągnie Was w świat muzyki nie będzie chciała wypuścić, a to grozi zarwaniem niejednej nocy.
Jeszcze jedną grupą instrumentów, które brzmią znakomicie odtwarzane przez francuski wzmacniacz są dęciaki. Pierwszy raz zwróciłem na to uwagę słuchając "The Capitol Studio Sessions" Jeffa Goldbluma (tak, tak! to nie tylko aktor, ale i całkiem niezły muzyk i wokalista). Trąbka, saksofon, czy puzon brzmią czasem dość miękko, matowo, a innym razem drapieżniej, ostrzej, nawet zahaczając o agresywność. Rzecz w tym, by oddać i tę pierwszą i drugą wersję równie dobrze, naturalnie, a w tym drugim przypadku dbając, żeby nie przekroczyć bariery (co instrumentom na żywo nie zdarza się nigdy), po której brzmienie robi się nieprzyjemne. Oczywiście zachęcony wspomnianym albumem, gdzie dęciaki nie grają bynajmniej głównych ról, sięgnąłem po nagrania Milesa Davisa, Cannonballa Adderleya, Gene Amonsa, czy bardziej współczesne rejestracje nowoorleańskiego jazzu.
Każda z tych płyt, nieważne czy nagrana 50, czy 5 lat temu dowodziła jasno, że możliwości Lavardina w zakresie wyjątkowo prawdziwej, zachwycającej realnością barwy, odpowiedniej faktury, także tej bardziej chropowatej, albo błyszczącej, są przeogromne. Dzięki dobrym rejestracjom/wydaniom łatwo było również zwrócić uwagę na ogromną ilość informacji, detali i subtelności, jakie ISx Reference potrafi zaserwować nie tracąc przy tym nic ze swojej wyjątkowej płynności i spójności brzmienia. Gdy tylko wymaga tego nagranie, testowany wzmacniacz kreuje wybitnie przestrzenne, otwarte, pełne powietrza widowisko iskrzące się emocjami, pobudzające krążenie krwi w żyłach. Czegóż więcej można oczekiwać od niezbyt przecież, w kategoriach audiofilskich, drogiego wzmacniacza?
Podsumowanie
Lavardin ISx Reference to taki trochę przyczajony tygrys i rzecz nie tylko w absolutnie pięknym czerwonym/ceglanym (gwoli przypomnienia - opcjonalnym, acz ta opcja nic nie kosztuje) froncie. Nie jest to urządzenie, które zagra ciężkim, gęstym dźwiękiem z basem powalającym potęgą. Zagra z polotem, swobodnie, płynnie, spójnie. Zaskoczy rozdzielczością i dobrym różnicowaniem, a te cechy pozwolą Wam zajrzeć w głąb nagrań. Gdy trzeba, Lavardin zachwyca ekspresyjnością, znakomicie pokazując elementy przestrzenne nagrań, doskonale oddając barwę i fakturę (nie tylko) akustycznych instrumentów i wokali. Ponadto stworzy intymną, przykuwającą uwagę słuchacza na długie godziny, prezentację.
Wbrew pierwszemu wrażeniu, to nie jest wcale wzmacniacz preferujący wyłącznie nagrania akustyczne i wokalne. Zagra absolutnie wszystko i choć cięższe odmiany muzyki trochę na swój sposób, to w wielu przypadkach przekonacie się, że to sposób niezwykle ciekawy, choć inny. ISx Reference to integra stworzona do długich, zaangażowanych odsłuchów. Gdy już wciągnie Was w świat muzyki nie będzie chciała wypuścić, a to grozi zarwaniem niejednej nocy, czego serdecznie Wam życzę!