Przetestowaliśmy już kilka kabli z oferty włoskiego Ricable i wniosek podstawowy z tychże, podobnie jak i szeregu innych, pochodzących z wielu krajów świata, jest prosty - kable nie muszą kosztować majątku! Oczywiście wszytko jest relatywne i do systemów wysokiej, a tym bardziej najwyższej klasy można znaleźć lepsze rozwiązania, ale przecież większość miłośników dobrego brzmienia wcale nie ma komponentów wartych setki, czy nawet dziesiątki tysięcy złotych, więc i kable nie muszą bynajmniej kosztować kilka, kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt tysięcy. Nie tak odległe (z mojego punktu widzenia) są czasy, gdy przyjmowało się, że na okablowanie systemu należy przeznaczyć circa 10% jego wartości. Obecna sytuacja na rynku sprawia, iż mając system przyzwoitej klasy, nie kosztujący majątku, można mieć problem by znaleźć okablowanie, z którym brzmi on dobrze, i które jednocześnie pozwala zachować wspomniane proporcje cenowe. Stąd sytuacja, w której okablowanie w systemie składa się na 20-30% wartości całości nie jest wcale taka rzadka. Czy tak być musi? Ricable pokazuje, że niekoniecznie.
Tym razem przyszło mi sprawdzić, czy kabel USB za 429zł może zaspokoić potrzeby wymagającego miłośnika muzyki. Sam, mając przetwornik LampizatOra Pacific, słowem urządzenie z dość wysokiej półki, od dłuższego czasu obracam się raczej w kręgach kabli USB za kilka, czasem nawet kilkanaście tysięcy złotych. Jednakże znając reputację Ricable uznałem, że przetestowanie dwóch kabli z ich oferty, drugiego od dołu Magnusa i nieco droższego Dedalusa (jego recenzja za miesiąc) kosztujących odpowiednio niewiele ponad czterysta i tysiąc złotych (metrowe odcinki) może być ciekawym doświadczeniem. Sam ze wspomnianym Pacificiem używam wcale nie aż tak drogiego, podstawowego modelu Davida Labogi, Expression Emerald USB, który kosztuje ok. 2.300zł. Kabel ten w porównaniu do ponad 5-krotnie droższego topowego Ruby był oczywiście nieco słabszy (przez 'słabszy' rozumiem: nie pozwalał pokazać DAC-owi pełni możliwości), ale jednocześnie na tyle dobry, że pozostał u mnie jako używana na co dzień referencja. Faktem jest także, że tak taniego kabla jak testowany w moim systemie nie gościłem od kilku lat.
Budowa
Czytając opis Magnusa USB i tym bardziej trzymając go już w rękach trudno jest uwierzyć w jego cenę. Już samo niewielkie opakowanie, choć niby proste, zrobione jest ze smakiem (można by rzec - włoskim), podobnie jak i sam elegancko prezentujący się w swojej koszulce, z pozłacanymi wtykami kabel. Jak podaje producent, w testowanym modelu wykorzystano przewodnik MARC (Multicore Annealed Ricable Conductor) wykonany z miedzi 7N (czyli o czystości 99.99999%). Jest to informacja nieco zaskakująca, bo w wielu dużo droższych produktach znanych marek wykorzystywana jest miedź o czystości 6N (czyli niższej). Magnus zaterminowany został wtykami wykonanymi z czystej miedzi(!) ze stykami pokrytymi 24-karatowym złotem. Nawet samo lutowanie wykonywane jest z pomocą dobranego stopu cyny, srebra i miedzi.
Zagłębiając się w treści proponowane na stronie producenta (jako że to mój pierwszy kontakt z tą marką) przeczytałem, iż filozofia tworzenia wszystkich kabli USB w ofercie Ricable jest podobna. Konstruktorzy tej marki przyjęli bowiem, że aby przesłać prawidłowo sygnał cyfrowy musi on być odpowiednio chroniony przed zakłóceniami i posiadać doskonałą izolację. Aby zrealizować te założenia, Magnus USB jest wyposażony w aż cztery ekrany, zastosowane w taki sposób, by kabel był ekranowany od zewnątrz, ale jednocześnie by zapewnić dobrą izolację żyły sygnałowej od zasilającej. Wszystko to założenia powszechnie znane, ale ich realizacja na tym pułapie cenowym zaskakuje.
Jak podkreśla producent, stosowanie ekranów w kablach audio ma zarówno zalety, jak i wady. Na potrzeby swoich kabli inżynierowi Ricable zaprojektowali więc specjalną geometrię, w której żyły są ze sobą skręcane asymetrycznie (tzw. UR system) oraz, jak już wspominałem, przebieg sygnałowy i zasilający są odpowiednio od siebie odizolowane. Zadbano również o odpowiedniej klasy wtyki, zaprojektowane tak, aby zapewnić łatwość użytkowania i jednocześnie odpowiednią ochronę w najbardziej podatnych na uszkodzenia punktach lutowania.
W konstrukcji wykorzystano także różne dielektryki tak, aby osiągnąć odpowiednią równowagę między ekranowaniem a optymalną transmisją sygnału. Żyła zasilająca jest ekranowana z wykorzystaniem mylaru i aluminium, a dla sygnałowej do tych dwóch materiałów dochodzi jeszcze oplot z miedzi OFC. Zewnętrzna warstwa ekranująca wykonana została natomiast z oplotu z miedzi OFC, dodatkowo cynowanego. Efektem końcowym jest kabel USB o odpowiedniej impedancji, małej pojemności, niskiej rezystancji i doskonałym ekranowaniu.
Jako ciekawostkę dodam, że co prawda kable USB powinny być w systemach audio tak krótkie, jak to możliwe, ale Ricable chwali się, że ich konstrukcje są w stanie działać poprawnie nawet przy odcinkach zdecydowanie dłuższych niż wymagane 5m.
Jakość brzmienia
Przejście z kabla prawie 6 razy droższego (i mogącego swobodnie konkurować z jeszcze droższymi kablami) na tyleż razy tańszy, w kosztującym niemałe pieniądze systemie nie da się nie zauważyć. Mam więc wiadomości: (umowną) złą i (głównie) dobre. Zła to fakt, że jednak ową dużą różnicę w cenie słychać - zdziwiłbym się raczej, gdyby było inaczej (stąd to jedynie umownie zła informacja). Dźwięk z Magnusem (w porównaniu do DL Expression Emerald USB) wydawał się nieco bardziej płaski, mniej barwny, nie tak otwarty i na pewno nie dorównujący Emeraldowi w zakresie rozdzielczości i precyzji. Tyle że wieści dobrych jest dużo więcej. Po pierwsze owe różnice nijak nie były proporcjonalne do różnicy w cenie. Po drugie, wystarczyło dać sobie kilkanaście/dziesiąt minut potrzebnych na zatarcie się w pamięci brzmienia systemu z moim kablem, by zacząć doceniać to, co testowany, zdecydowanie niedrogi włoski kabel USB, ma do zaoferowania. Szybkie porównania między kablami są dobre jeśli szukamy wyraźnie lepszego (tu wystarczyło kilka minut i utworów by mieć jasność), który danemu systemowi pozwoli pokazać więcej jego możliwości. Niemniej, by całościowo dobrze ocenić dany kabel trzeba mu dać więcej czasu. Co też zrobiłem w przypadku Magnusa.
Wystarczyło więc posłuchać muzyki nieco dłużej z testowanym kablem by stwierdzić, że prezentacja z nim serwowana nie jest tak naprawdę płaska, a owo pierwotne wrażenie wynikało jedynie z konkretnego porównania z kablem w tym względzie ponadprzeciętnym (nawet w jego, dużo wyższej, cenie). Magnus buduje bowiem całkiem sporą scenę z dobrą głębią. Lokuje na niej duże źródła pozorne z przyzwoitą precyzją, dzięki czemu, jeśli tylko nagranie na to pozwala, scena jest wielowarstwowa, trójwymiarowa. Pokazuje ją dość blisko słuchacza, acz bez wypychania do przodu, czyli bez podawania jej 'na nos'. Może nie ma tu tzw. hektarów przestrzeni, ale nie ma też mowy o wrażeniu jej ograniczenia, czy zamknięcia. Źródła pozorne zaznaczają swoją pozycję, wielkość i obecność bardziej masą i wypełnieniem niż precyzyjnym konturem, czy wycinaniem z tła (a to ostatnie może nie należy do najczarniejszych, ale i owszem, jest czarne). Tworzy to wrażenie pewnej miękkości malowanego przed słuchaczem obrazu wydarzeń na scenie, co, fanowi muzyki granej na żywo, będzie przypominać wrażenia koncertowe, bo tam także muzykę płynącą ze sceny odbieramy przecież jako pewną spójną całość. Barwy także są raczej pastelowe, nie aż tak gęste i nasycone jak z kablem odniesienia, ale wystarczająco, by całość brzmiała naturalnie i atrakcyjnie dla ucha.
W zupełnie nieaudiofilskiej cenie oferuje równe, gładkie, spójne i bardzo przyjazne brzmienie, któremu trudno jest wytknąć ewidentne słabości.
Przy takiej cenie trudno oczekiwać, że dostaniemy kabel wybitnie rozdzielczy, selektywny, czy wysoce detaliczny. Podejrzewam, że osiągnięcie takiego brzmienia nie leżało nawet w strefie zainteresowań twórców Magnusa. Dźwięk miał być, jak sądzę, przede wszystkim spójny, płynny, miało w nim chodzić bardziej o ogół niż o szczegół, o przyjemność słuchania i, jak to niektórzy nazywają, dość bezpieczne brzmienie. To ostatnie określenie oznacza przede wszystkim pewne zaokrąglenie bądź wycofanie najwyższej góry, by zneutralizować rozjaśnienia, czy ostrości jakie często występują we współczesnych nieaudiofilskich nagraniach.
Z Magnusem nawet podczas słuchania popu, czy gorszych realizacji rockowych nic nie powinno nas drażnić. Ponadto kabel jest wystarczająco dobry by pokazać, które nagrania są wysokiej klasy, a które należą do słabszych, ale tych ostatnich będzie się dało słuchać z przyjemnością, bo nie powinny nas kłuć w uszy ostrości, rozjaśnienia, czy chropowatości wysokich tonów. Jeśli takie faktycznie były założenia, bo przecież jasne było, że nie będzie to model do topowych systemów, tylko raczej do relatywnie niedrogich, a więc często grających nieco zbyt jasno/ostro, to konstruktorzy Ricable wykonali kawał świetnej roboty.
Góra pasma jest bowiem otwarta, odpowiednio dźwięczna, ale nie ma w niej za grosz ostrości i agresji. Jest za to odrobina słodyczy i delikatności, która mi przywodziła na myśl wzmacniacze lampowe. Choć zwykle staram się tego nie robić, to słuchając muzyki z Magnusem w torze raz po raz myślałem o jego cenie. A to dlatego, że w jej kontekście kabel zaskakiwał mnie bardzo pozytywnie. Owa góra, przy wszystkich wymienionych cechach, była całkiem dobrze zróżnicowana, gdy trzeba nawet żywa. Połączenie tych wszystkich cech kreowało wrażenie pewnej szlachetności brzmienia. Tak naprawdę to wynik bardziej przemyślanych kompromisów, których suma dała taki efekt. Wprawdzie zdarzyło mi się słuchać dużo droższych kabli, których brzmienie, choć teoretycznie wyższej klasy, bez wahania oddałbym w zamian za to proponowane przez Ricable, bo te pierwsze i tak miało pewne wady, a przyjemność słuchania była z Magnusem wyższa.
Dół pasma uzyskiwany z testowanym kablem nie jest specjalnie efektowny, a na pewno (i bardzo dobrze!) nie efekciarski. Bas nie schodzi bowiem do bram piekieł, nie powala potęgą, nie należy do najszybszych jakie znam. Jest raczej... akuratny. Dość szybki, zwarty, nieźle różnicowany, wystarczająco gęsty i barwny, by przyjemnie słuchało się i kontrabasu i gitary basowej. Tempo i rytm prowadzone są pewnie, a i zakres dynamiczny jest poprawny. Poza ekstremalnymi realizacjami z tutti orkiestry, organami, czy elektronicznymi infradźwiękami, czyli w zdecydowanej większości nagrań niezależnie od gatunku, Magnus spisuje się bez zarzutu. Można stwierdzić, że ten, czy inny kabel oddaje pewne elementy lepiej, ale to właśnie kwestia stopniowania jakości, a nie faktycznej słabości włoskiej cyfrowej łączówki. To nie ona w porównaniu z innymi okazuje się gorsza, tylko kable innych producentów okazują się lepsze w niektórych elementach. Dlatego mogę stwierdzić, że Magnus nie ma ewidentnych słabości.
No i w końcu średnica, czyli najważniejsza część pasma zarówno w niemal każdym rodzaju muzyki, jak i w prezentacji Magnusa USB. W przypadku tanich kabli, zwłaszcza cyfrowych, trudno jest się pozbyć czegoś, co potocznie określa się mianem cyfrowego nalotu. Rzecz w pewnych artefaktach, które nasze czułe uszy, a w zasadzie mózg, interpretują jako nienaturalne, przeszkadzające w przyjemnym odbiorze muzyki. Inżynierom Ricable udało się ów problem wyeliminować, dzięki czemu Magnus, nie będąc przecież najlepszym kablem na świecie, oferuje naturalne i tak przyjemne w odsłuchu brzmienie.
Ograniczenie w zakresie rozdzielczości sprawia, że środkowa część pasma (podobnie jak i pozostałe) nie jest aż tak bogata w informacje, jak kabel referencyjny - to było jasne od początku. Z tego wynika niższa selektywność i nie aż tak dobre różnicowanie. Tyle że, jak już pisałem wcześniej, rolę wiodącą przejmuje tu naprawdę dobra spójność brzmienia, która sprawia, że ważniejszy niż detale jest tzw. flow, czyli płynność prezentacji/muzyki. Z tego jasno wynika, iż nie jest to kabel do analizy nagrań, do wydobywania słabości połączonych nim urządzeń, tylko do przyjemnego słuchania muzyki. Tym bardziej, że wszystko w tym dźwięku jest dobrze poukładane, że zachowane są odpowiednie proporcje między wszystkimi zakresami pasma, że żadna jego część nie dominuje, że góra i dół płynnie łączą się ze środkiem uzupełniając go i wspierając, akceptując jego wiodącą rolę.
Podsumowanie
Absolutnie szczerze mogę napisać, że Ricable Magnus USB bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. W zupełnie nieaudiofilskiej cenie oferuje bowiem równe, gładkie, spójne i bardzo przyjazne brzmienie, któremu trudno jest wytknąć ewidentne słabości. Droższe kable będą wiele rzeczy robić lepiej, ale to wcale nie umniejsza klasy Magnusa. W niedrogich systemach, często brzmiących nieco zbyt jasno/ostro/chudo (niepotrzebne skreślić), testowany kabel sprawdzi się doskonale wypełniając i wygładzając nieco dźwięk, wnosząc do brzmienia płynność i muzykalność, których może w nim brakować. Żadna z tych zalet nie jest przez Magnusa aplikowana w nadmiarze, więc i w poprawnie brzmiących systemach sprawdzi się bez zarzutu zapewne również poprawiając ich brzmienie, tym samym zwiększając przyjemność z obcowania z muzyką. Jeśli więc szukacie niedrogiego kabla USB i zależy Wam na płynności, spójności i przyjazności brzmienia, Ricable Magnus USB powinien się znaleźć na czołowym miejscu kabli do odsłuchu.