Cykl ten zapoczątkował w roku 2008 "Iron Man", który odniósł duży sukces kasowy. Zaostrzyło to apetyt na kolejne produkcje Marvel Studios, które zaczęły trafiać na ekrany według harmonogramu ustalonego aż do roku 2019. Najnowszy film, "Strażnicy Galaktyki" (2014), jest jedenastym z kolei – przed nim mogliśmy obejrzeć m.in.: "Incredible Hulk" (2008), "Kapitan Ameryka" (2011 i 2014), "Avangers" (2012), "Thor" (2011) i trzy filmy "Iron Man" (2008, 2010, 2013). Zdecydowana większość z nich odniosła sukces. Podejrzewam jednak, że w przypadku "Strażników Galaktyki" nawet szefostwo Marvel Studios nie liczyło na powtórzenie sukcesu na miarę znacznie popularniejszych bohaterów ze swoich wcześniejszych produkcji, jak "Iron Man" czy "Thor".
Tymczasem po kinowej premierze "Strażników" okrzyknięto najlepszym filmem z dotychczasowych produkcji Marvel Studios, ba, niektórzy stawiają go na równi z "Gwiezdnymi wojnami", wskazując na wiele podobieństw między pierwszym obrazem z tego legendarnego cyklu, a pierwszą odsłoną "Strażników Galaktyki" (drugą zaplanowano na rok 2017). Moim zdaniem to lekka przesada, aczkolwiek można się doszukać wielu podobieństw (nie chodzi mi o fabułę). W przypadku tych dwóch filmów w rolach głównych obsadzono mało znanych aktorów i tak jak przed laty Harrison Ford zawładnął sercami milionów fanów, tak teraz Chris Pratt wcielający się w postać Petera Quilla niemal z miejsca wzbudził sympatię widzów.
Oprawa dźwiękowa, zwłaszcza w wersji 7.1, to prawdziwy majstersztyk. Kiedy trzeba, jest dynamika, jest moc, a kiedy trzeba, słychać nawet najdrobniejsze dźwięki.
Dla formalności zaznaczę, że w składzie obsady znajdziemy bardziej znanych aktorów, jak Vin Diesel i Bradley Cooper, ale nie pojawiają się oni na ekranie nawet przez chwilę, a jedynie użyczają swoich głosów postaciom wygenerowanym komputerowo – przezabawnemu szopowi Rocketowi i drzewokształtnemu Grootowi.
Na pewno ten film nie byłby taki, gdyby nie zaangażowanie i talent reżysera, który nadał mu własny sznyt. Warto w tym miejscu podkreślić, że James Gunn, reżyser i współtwórca scenariusza, też nie wsławił się dotychczas żadną dużą produkcją – jego poprzednie filmy to "Scooby-Doo" (2002), "Świt żywych trupów" (2004), "Robale" (2006), "Movie" (2013). Można zatem powiedzieć, że Marvel Studios zaryzykowało, zatrudniając niedoświadczonego reżysera i obsadzając w rolach głównych mało znanych aktorów. Ale jak widać, ryzyko się opłaciło i teraz zapewne ten film przyczyni się do gwałtownego przyspieszenia kariery zarówno reżysera, jak i Chrisa Pratta, podobnie jak przed laty było z George'em Lucasem i Harrisonem Fordem.
Na płycie (płytach – w zależności od wersji) znajdują się dodatki. Wprawdzie jest ich niewiele, ale warto je obejrzeć chociażby dlatego, by dowiedzieć się o wielu ciekawostkach związanych z powstawaniem obrazu, jak również poznać zapatrywania i sposoby pracy reżysera Jamesa Gunna. Trzeba przyznać, że z powierzonego zadania wywiązał się on znakomicie, wykazując się dużą pomysłowością. Jak sam powiedział, zależało mu na odświeżeniu zapomnianego już nieco gatunku Space Opera i przywrócenie dawnego blasku filmom tego typu – przypomnę, że "Gwiezdne wojny", "Star Trek", "Babilon 5" zaliczają się do tego właśnie gatunku. Ale oprócz fabuły ważną kwestią była dla reżysera strona wizualna, a więc wygląd poszczególnych bohaterów, światów, które odwiedzają i ich mieszkańców. W tym celu stworzył 19-stronicową broszurę zawierającą jego zdaniem kluczowe rozwiązania graficzne, które należało uwzględnić podczas realizacji filmu. Nawet postaci wygenerowane komputerowo, np. Groot, miały poruszać się w sposób, jaki zasugerował swoim animatorom.
Z piątki głównych bohaterów filmu "Strażnicy Galaktyki" dwóch zostało stworzonych całkowicie komputerowo. I mamy tu do czynienia z CGI najwyższych lotów – wspaniale zaprojektowane, świetnie wyrenderowane, z mnóstwem szczegółów i detali. Współdzielą ekran z aktorami w sposób tak naturalny, że traktujemy je jako postaci rzeczywiste.
Jeśli chodzi o jakość obrazu i dźwięku, to trudno się do czegokolwiek przyczepić. Czysty, klarowny i pozbawiony artefaktów obraz jest mocną stroną filmu. W zależności od lokacji zastosowano inne oświetlenie i zróżnicowano kolorystykę – przykładowo planeta Xandar ukazana jest w ciepłych, pastelowych czy wręcz cukierkowych barwach i wszystko jest znakomicie oświetlone, natomiast więzienie Kyln, do którego trafiają główni bohaterowie, to przygnębiające, brudne, zatęchłe miejsce, ukazane w ciemnych, przygaszonych kolorach dla spotęgowania efektu – ale w żadnym wypadku nie cierpi na tym kontrast.
Oprawa dźwiękowa, zwłaszcza w wersji 7.1, to prawdziwy majstersztyk. Kiedy trzeba, jest dynamika, jest moc, a kiedy trzeba, słychać nawet najdrobniejsze dźwięki. No i ta muzyka – hity z lat 70. brzmią tak znakomicie, jak nigdy dotąd.
Generalnie "Strażnicy Galaktyki" to film dla miłośników gatunku, ale zrealizowany na najwyższym poziomie pod względem obrazu i dźwięku, ze wskazaniem na ten drugi. ★ ★ ★ ★ ½