SoundMAGIC należący do firmy Shenzhen SoundMAGIC Technology Development Co. wypłynął na szerokie wody w 2008 roku po tym, jak wprowadził do sprzedaży słuchawki douszne PL30, które zdeklasowały konkurencję stosunkiem jakość/cena. Sukces ten niewątpliwie dał twórcom marki do myślenia, bo w jej ofercie nie ma produktów drogich. Większość stanowią właśnie słuchawki douszne (przeszło 20 modeli), duże wokółuszne są raptem trzy, a i modeli nausznych jest niewiele, bo pięć. Do tych ostatnich należy Vento P55, najdroższy w katalogu marki, którego brzmienie postanowiliśmy sprawdzić osobiście.
Budowa
Cała konstrukcja jest bardzo zgrabna i kompaktowa, a jednocześnie optymalna pod względem wielkości i ciężaru. Producent nazywa Vento P55 modelem nausznym, acz pady bez większych problemów powinny objąć przeciętnej wielkości uszy. Nacisk na małżowiny i czubek głowy jest dokładnie taki, jaki być powinien. O komfort noszenia dbają też miękkie nausznice, które wykonano z gąbki z efektem pamięci oraz młodszej siostry prawdziwej skóry, czyli ekoskóry. Ten sam materiał zastosowano na wewnętrznej części pałąka do spółki z twardym tworzywem, w których pracują stalowe szyny. Aluminium i stal, jakość ich obróbki i wykończenia (do produkcji pałąka, widełek i suwaka wykorzystano wtryskarki do metalu) robią znakomite wrażenie. Dość powiedzieć, że konkurencję na podobnym pułapie cenowym stać zazwyczaj na plastik.
Jest w tym designie prostota i elegancja zarazem, a w parze z komfortem noszenia idzie pewność, że słuchawki są bardzo solidne i nie zaczną trzeszczeć po dwóch miesiącach intensywnego użytkowania. Producent chwali się m.in. tym, że P55 przechodzą bardzo rygorystyczne testy wytrzymałościowe (skręcania, zginania, podłączania i odłączania, na upadek, odporność na pył, niskie i wysokie temperatury itp.), a biorąc Vento do ręki, nie ma najmniejszego powodu, by w te deklaracje wątpić.
Na potrzeby modelu Vento opracowano ponoć aż 68 różnych przetworników. Ostatecznie zdecydowano się na taki, który zdaniem producenta powinien zadowolić zarówno zwykłego konsumenta, jak i audiofila. W finalnej wersji znalazły się m.in. membrany o średnicy 40mm i bardzo cienkie, elastyczne cewki o średnicy zaledwie 0,035mm. Ale nie tylko brzmienie dopieszczono w każdym szczególe. Równie ważne były parametry, bo od samego początku wychodzono z założenia, że P55 muszą grać dobrze zarówno z wyszukanym DAP-em, jak i zwykłym smartfonem. Przeprowadzono zakrojone na szeroką skalę beta-testy, zbierając opinie na temat tego modelu od wielu różnych osób.
Gotowe słuchawki zapakowano w twarde etui, w którym znalazło się też miejsce na dwa kable (jeden z pilotem, jeden bez; wpina się je w lewą muszlę) i dwa adaptery (do komputera i telefonu) umieszczone w niewielkim pokrowcu.
Jakość brzmienia
Bezpośrednie porównanie z drogimi słuchawkami przeznaczonymi dla audiofilów pokazuje, że Vento P55 nawet nie starają się zbliżyć do neutralności, mają swoje wyraźne estetyczne widzimisię. Co ciekawe, choć momentalnie słychać to z takim smartfonem, jak Galaxy S7 Samsunga, to już z DAP-em Questyle'a QP1R (gain w pozycji "L") albo nano iDSD LE marki iFi Audio cecha ta nie jest aż tak oczywista. Można jednak chyba założyć, że w co najmniej 95% przypadków P55 będą pracowały bezpośrednio ze smartfonem i wówczas ta ich wyraźna sygnatura brzmieniowa "ustawi" całe brzmienie.
To brzmienie nigdy nie męczy, nie drażni i nie irytuje
Jakie to brzmienie? Ciepłe, gęste i przyjemne, niepozbawione detali, ale eksponujące dół pasma, wyciągnięty trochę przed szereg, skupiający na sobie uwagę. Bas to clou całego przedstawienia: jest masywny, zawiesisty i kaloryczny, wyraźnie zaokrąglony i całkiem nieźle zebrany, ale na pewno nie punktowy czy konturowy. Ładnie podkreśla kontrabas, gitarę basową czy "stopę" perkusji w jazzie czy rocku, a z soundtrackiem do "Marsjanina" potrafi wywołać ciarki i autentyczne uczucie niepokoju. Miłośnicy ścieżek dźwiękowych, w których roi się od różnego rodzaju efektów specjalnych, sztuczek z fazą itp. będą wniebowzięci. Bas załatwia tu "od ręki" głębię sceny, potęgując efekty przestrzenne, powoduje, że brzmienie odbiera się jako dostojne i, jak w przypadku przywołanego soundtracku Harry'ego Gregsona-Williamsa, nieco mroczne, zaś góra pasma – subiektywnie także nieco "podciągnięta" – dba o pokazanie szczegółów, acz jest bardziej przestrzenna niż dosadna, detaliczna i swobodna zarazem.
Błędem byłoby mniemanie, że charakterystyka Vento P55 przypomina literę "V" – średnicy wcale nie potraktowano po macoszemu. Operujące w niej instrumenty pokazane są w nasyconych kolorach, w gęsto utkanej materii, dzięki czemu nie czuje się żadnej lekkości, czy innej "cienizny". Jest konkret – lekko stonowany, pastelowy, nieco matowy czy raczej półmatowy, ale to zdecydowanie coś "mierzalnego", namacalnego. Brakuje co najwyżej trochę lepszej przejrzystości. Wokale są lekko pogrubione, a przez to obniżone, co można zauważyć choćby na nowej płycie Diany Krall "Turn Up the Quiet". Z drugiej strony P55 nie eksplodują sybilantami, dbając o poczucie komfortu słuchacza. To brzmienie nigdy nie męczy, nie drażni i nie irytuje. Naświetla szczegóły, ale nie dla nich samych, bo przekaz to jednak spójna, koherentna i muzykalna całość.
Dynamika opisywanych słuchawek u niektórych może budzić pewne wątpliwości. Dźwięk nie porywa żywiołowością i skocznością, nie czuje się tego jakby "podwyższonego poziomu adrenaliny". W porównaniu z przywołanym już modelem marki Ultrasone słychać ograniczenia w natychmiastowości reakcji na impulsy, choć nie nazwałbym tego spowolnieniem. To, co oferują pod tym względem Vento P55, jest jednak w pełni akceptowalne i dopóki słuchawki te nie trafią na takiego przeciwnika, jak Signature Studio (zauważmy jednak niemal trzykrotną różnicę w cenie obu tych modeli!), dopóty ten aspekt brzmienia właściwie nie zwraca na siebie specjalnej uwagi. Poza tym warto sobie uświadomić, że za sprawą celowo uwypuklonego basu nie musi on nokautować dynamiką, aby był obecny – wydaje się, że to całkiem rozsądny kompromis.
Na koniec wracam jeszcze do przestrzeni, bo ten aspekt dźwięku słuchawek SoundMAGIC uważam za wyjątkowo godny uwagi. Zaskakuje głębia sceny, ale uwagę zwracają też detale, wybrzmienia instrumentów perkusyjnych i pogłosy podkreślające akustykę pomieszczeń. Nie jest to jednak superdokładny skaner przestrzeni i pomieszczeń, także na to "patrzymy" w jakimś sensie całościowo, odczuwając ogólne zauroczenie.
Podsumowanie
Ponoć dopracowanie tego brzmienia zajęło producentowi dwa lata. Niby długo, ale ponieważ ma on w swojej ofercie "kilka" innych modeli, można chyba założyć, że nie chciał się powtarzać. Pośpiech w takiej sytuacji nie jest wskazany. Bez wątpienia takie dostrojenie brzmienia, takie jego proporcje nie są wynikiem przypadku, to efekt przemyślanych decyzji i zdobycia się na pewne kompromisy. Ostatecznie wyszło z tego coś bardzo ciekawego, co warto sprawdzić ze swoim smartfonem.