Od ponad dwóch lat prowadzimy na Facebooku grupę Najlepsza Muzyka i Film | Hi-Fi Class. Zamieszczamy tam zapowiedzi nowych płyt i filmów, informacje o koncertach, recenzje, anegdoty i ciekawostki z życia gwiazd. Często wracamy do przeszłości i przypominając zapomnianych już nieco artystów, tak polskich, jak i zagranicznych. Jeśli jesteś zainteresowany tą tematyką to koniecznie dołącz do naszej społeczności na FB. Poniżej fragment historii legendarnego zespołu Dżem, a konkretnie, jak uformował się jego pierwszy skład.
Żeby przyjrzeć się początkom Dżemu, trzeba wykonać długi skok w czasie do końcówki lat 60. XX w. O nazwie Dżem nie było wtedy mowy. Pierwszy zespół najstarszego z naszych bohaterów, choć wtedy jeszcze nastolatka, Pawła Bergera nosił nazwę Pokolenie Kwiatów. Na przełomie 1971 i 72 roku Pokolenie Kwiatów zamieniło się w Limbę. A zmiana nazwy zbiegła się z dokooptowaniem nowego gitarzysty, a został nim Adam Otręba. Zaczęło się od Beatlesów (zresztą pokażcie takiego, kto od nich nie zaczynał), ale rolę lontu spełnili Stonesi. Potem jeszcze doszli Cream z Claptonem, Clapton bez Cream, Hendrix, The Doors, Led Zeppelin... Czyli normalne, bo takim szlakiem szło wtedy wielu.
Równolegle funkcjonował zespół Inni, do którego dołączył Beno. Inni, w przeciwieństwie do Limby, grali repertuar wyłącznie zagraniczny" – najpierw Black Sabbath i Jethro Tull (korzystając z obecności w pierwszym składzie obsługującego harmonijkę i flet poprzeczny Marka Polczyka), potem Deep Purple plus dodatkowo B.B. Kinga. Po wakacjach 1973 nastąpiło połączenie Limby z Innymi co dało, nowy zespół właściwie bez nazwy. A że chłopcy lubili sobie urządzać Jam Session, więc ich pierwsi fani nazwali ich po prostu "Jam". Tę nazwę zespół przyjął oficjalnie na jesieni 1973, kiedy Wojtasiakowi udało się załatwić metę w domu kultury Górnik w Tychach (no bo mieli się nazywać Górnik?!).
Do końca lat 70. granie stanowiło dla Pawła, Bena i Adama nawet nie tyle okazję do dorobienia sobie, ile hobby. O tym, żeby ściślej związać się z muzyką, żeby z niej żyć, nie myśleli. No, myśleli czasami... np. przerwach śniadaniowych, bo pracowali na normalnych posadach. Paweł i Beno byli geodetami. Przemierzali Śląsk z przyrządami, dokonywali pomiarów, kreślili plany.
Spośród muzyków Jamu największą renomę – większą od Pawła – miał Wojtasiak, który w swoim poprzednim zespole (przed Innymi) o nazwie Twarze, zastąpił Stefana Płazę, ponieważ ten odchodził do samego Breakoutu (a potem był brany pod uwagę przy formowaniu się SBB!). Twarze to nie była byle jaka kapela, bo śpiewał w niej Roman "Pazur" Wojciechowski, grał basista Krystian Wilczek, a grywał z nią też Irek Dudek, no i miała charakter hippisowski. I właśnie połączenie hippisowskiej aury z indywidualnymi umiejętnościami Wojtasiaka zwróciły uwagę pewnego młodzieńca zafascynowanego najpierw Niemenem i Breakoutem, potem The Doors i Free, który pragnął zostać wokalistą. Młodzieniec ów nazywał się... Ryszard Riedel.
Podobnie jak Wojtasiak mieszkał w Tychach i rzeczywiście śpiewał. Publicznie po raz pierwszy na obozie harcerskim wykonywał stosowne do miejsca i okoliczności piosenki, ale też Beatlesów. Potem śpiewał – jak sam mówi – "to tu, to tam". Nic poważnego, może z wyjątkiem zespołu Festus (powstałego na gruzach zespołu Proarte). Choć tak naprawdę i Festusa trudno nazwać czymś poważnym. Standardy Hendriksa, Cream... Trwało to krótko i było rzeczą prawie bez znaczenia. Prawie, ponieważ znaczenie miała... nazwa. Festus bowiem to jeden z bohaterów westernowego serialu "Strzały w Dodge City" – włóczykij, pijaczek, niespokojny duch... Bo Riedel nie tylko śpiewał. Również, a raczej przede wszystkim, hippisował. A nawet był prawdziwym hippisem – w przeciwieństwie do swych bardziej poukładanych, trochę mieszczańskich, śląskich kolegów. Riedel był prawdziwym hippisem ze wszelkimi owego stanu rzeczy konsekwencjami. Także używkowymi, choć wtedy w grę wchodził tylko alkohol. "Jak nie śpiewałem, to piłem. Wóda była wszędzie. Gdybym się nie spostrzegł, zostałbym alkoholikiem...".
Jeszcze na szczeblu szkoły podstawowej przestał sobie zawracać głowę nauką. Rzadko bywał w domu, jeszcze rzadziej w pracy. "Próbowałem pracować, ale nic z tego nie wychodziło, jakoś nie mogłem się wciągnąć. Robota nudziła mnie. Zatrudniałem się gdzie popadnie i po paru dniach przestawałem przychodzić" – mówi. Najdłużej – kilka tygodni – wytrzymał w warsztacie ślusarsko-monterskim, ale nie ze względu na pracę lub płacę, tylko z racji towarzystwa. Kiedy indziej zatrudnił się w spółdzielni rolniczej. "Wywozili nas ciężarówką na pole, żebyśmy zaganiali bydło. Fajnie było, zwłaszcza jak nie padało. Miałem lasso, a po robocie, przy ognisku, śpiewałem i grałem na harmonijce. Zupełnie jak kowboje w westernach. No i czułem się jak kowboj".
Takie były początki legendarnego zespołu Dżem. Żeby poznać więcej takich ciekawych historii, zapraszamy do grupy facebookowej Najlepsza Muzyka i Film | Hi-Fi Class.
INFO Artykuł opracowany na podstawie książki "Dżem. Ballada o dziwnym zespole" wydawnictwa InRock.