O muzyce
To dość niezwykły projekt. Marcus Mumford z Mumford & Sons, Elvis Costello, Jim James z My Morning Jacket, Rhiannon Giddens z Carolina Chocolate Drops i Taylor Goldsmith z Dawes. Szkoda tylko, że nie przybrali pseudonimów jak przed laty supergrupa The Traveling Wilburys. Co było przyczyną powstania tak niezwykłego składu? Trzeba się cofnąć do drugiej połowy lat 60., kiedy to powstawały słynne 'piwniczne' nagrania Boba Dylana. Po wielu latach odnaleziono niewykorzystane podczas tamtych sesji teksty Człowieka w Czerni.
Supergrupa The New Basement Tapes postanowiła tchnąć w te teksty czy też szkice świeżego ducha. Nie jest to bowiem tribute album, na którym kolejne pokolenie muzyków składa pokłon wielkiemu mistrzowi. To właściwie Bob Dylan wybrał teksty, do których zespół napisał muzykę. A wszystko to za namową producenta T-Bone Burnetta, zdaje się głównego sprawcy tego dzieła. Nie ma Dylana fizycznie, ale czuje się jego duch, prawdę emanującą z każdej nuty i słowa. Czasami blisko bluesa ("Down On The Bottom"), country ("Duncan And Jimmy"), soulu ("Nothing To It") czy folku ("Kansas City"). Najczęściej jest to jednak charakterystyczny dylanowski sznyt. To jedna z tych płyt, przy której czuje się niczym niezmąconą radość ze wspólnego grania, gdzie ważna jest zarówno melodia, tekst, jak i cudowne harmonie. Dla kinomaniaków – Johnny Deep zagrał na gitarze elektrycznej w utworze "Kansas City". Muzyka w czystej postaci, jakiej nie powstaje w tych czasach zbyt wiele. ★ ★ ★ ★ ½
O dźwięku
To trochę Waitsowa szkoła brzmienia: brudnawego, dusznego i chropowatego, w którym niepokojąca atmosfera jest ważniejsza niż szeroki zakres dynamiczny, perfekcyjna lokalizacja źródeł dźwięku czy holografia sceny. Dominują przestery i dziwne efekty, które udanie tworzą "atmosferę piwnicy". Ma to jednak swój urok, a połączone z odpowiednim repertuarem tworzy wciągającą, intrygującą całość. Płyta zdecydowanie nieaudiofilska, ale z tzw. klimatem. ★ ★ ★ ½