O muzyce
Miles Davis w trakcie swojej niezwykłej kariery miał wyjątkową łatwość wyczuwania i wytyczania nowych kierunków nie tylko w jazzie. Warto zaznaczyć, że jako nieliczny należał do przedstawicieli wcześniejszego pokolenia jazzmanów, wywodzących się z klasy średniej, a to z kolei pozwoliło na gruntowną edukację muzyczną i to w renomowanej Juilliard School Of Music. W tym kontekście nie powinna dziwić jego ogromna wrażliwość na sztukę wszelaką. W 1968 roku Miles słuchał Jamesa Browna, formacji Sly & The Family Stone i przede wszystkim zachwycał się grą Jimiego Hendriksa. W kwintecie Milesa zaczęły się też zmiany personalne – Herbiego Hancocka zastąpił Chick Corea. Lider zaczął coraz bardziej "elekryfikować" swój zespół.
Płyta "Filles de Kilimanjaro" składa się z dwóch sesji nagraniowych: w czerwcowej zagrał Hancock, Shorter, Carter i Williams. W sesji wrześniowej Hancocka zastąpił Corea (RMI Electra – piano), a Rona Cartera Dave Holland (kontrabas). W tych pięciu nagraniach słychać raczkujące fusion, które skończyło się eksplozją jazz-rocka na kolejnych płytach "In A Silent Way" i oczywiście "Bitches Brew". Trudno nie zgodzić się z Davisem, który na zarzuty purystów jazzowych, że instrumenty elektryczne zrujnują muzykę, odpowiedział: "To zła muzyka rujnuje muzykę, a nie instrumenty, które muzycy wybierają do grania". ★ ★ ★ ★
O dźwięku
Ulokowana w centrum panoramy stereofonicznej trąbka na przemian z "tenorem", w lewym kanale fortepian, w prawym perkusja, z tyłu, również pośrodku, bas/kontrabas – tak się kiedyś nagrywało jazz, do czego podczas odsłuchu "Filles de Kilimanjaro" trzeba się po prostu przyzwyczaić. Na plus na pewno trzeba zapisać dobrą dynamikę i selektywność dźwięku. ★ ★ ★ ★