O muzyce:
W kontekście śmierci Glenna Freya trudno sobie wyobrazić nowe piosenki Eaglesów, ale jak wiadomo w tym biznesie never say never. Niejako trochę w zastępstwie otrzymujemy potężną dawkę (blisko 70 minut) nowej muzyki basisty i wokalisty "Orłów". Timothy B. Schmit w tym roku kończy 70 lat, a jego bogata kariera to nie tylko grupa Eagles, z którą występuje od 1977 roku, zastępując Randy'ego Meisnera. Wcześniej dał się poznać jako muzyk popularnej grupy Poco oraz ceniony sideman (jego grę i śpiew słychać na "Pretzel Logic", "The Royal Scam" i "Aya" duetu Steely Dan). W czasie kiedy Eagles zawiesili działalność, Timothy B. Schmit rzucił się w wir pracy. Wydał kilka solowych płyt, którym z komercyjnego punktu widzenia daleko było do sukcesów albumów Eaglesów, ale krytycy i zagorzali fani przyjmowali je bardzo ciepło tym bardziej, że w dużej mierze ta muzyka pośrednio lub bezpośrednio nawiązywała do dokonań macierzystej formacji Schmita.
Warto również wspomnieć, że to jego głos w chórkach słychać choćby w tak znanych utworach, jak "Africa" Toto, "Don't Mean Nothing" Richarda Marxa, "Look What You've Done To Me" Boza Scaggsa, "Sweet Magnolia" Dana Fogelberga czy "Cinderella" America. Trudno po wysłuchaniu "Leap Of Faith" nie odnieść wrażenia, że to rodzaj katharsis po śmierci Glenna Freya. Jeśli ktoś ma w uszach ostatnią solową płytę "Cass County" Dona Henleya, to również Timothy B. Schmit sięga do swoich muzycznych korzeni. Stąd otrzymujemy frapującą mieszankę americany, rocka, cajun, soulu lat 70., bluegrassu i kalifornijskich klimatów (tak naprawdę to Timothy B. Schmit jest jedynym muzykiem Eagles pochodzącym z Kalifornii). Dojrzały album dojrzałego muzyka, który swym niespiesznym głosem wyśpiewuje proste życiowe prawdy i uczucia. Przy tym słychać, że bliżej mu do spokoju i natury niż życia w ciągłym biegu.
Jeśli ktoś lubi takie muzyczne powroty do przeszłości, do zatopienia się w klimatach lat 70. – to powinien sięgnąć po "Leap Of Faith". W kilku momentach można się wzruszyć, choćby balladą "It's Alright", brzmieniem organów Benmonta Tencha w "What I Should Do", typową americaną ze skrzypcami i akordeonem w "Red Dirt Road", niezwykłymi wokalizami braci Adama i Matthew Jardine, co niemal natychmiast przywołuje najpiękniejsze lata działalności The Beach Boys. Nie brakuje również utworów, które odbiegają od typowej americany. Bujające "Slow Down" z pulsującą gitarą wah-wah mógłby nagrać np. Eric Clapton na jedną ze swoich płyt. "I Refuse" ma rockowy charakter i nawiązuje do Eagles. Sentymentalne, ale jednocześnie optymistyczne country pobrzmiewa w "Goodbye, My Love", a kończące "This Waltz" z powodzeniem mógłby umieścić na jednej ze swoich folkowych płyt Neil Young. Wydaje się, że Timothy B. Schmit nagrał najbardziej osobistą płytę, pełną refleksji, przemyśleń o życiu, miłości i codzienności. Nagrał płytę taką, jaką chciał. Bez ograniczeń, presji czasowej ze strony wytwórni płytowej. Jedyny zarzut to długość tej płyty, utwory mogłyby być bardziej zwarte w formie, co uchroniłoby całość przed efektem znużenia. ★ ★ ★ ½;
O dźwięku:
Pierwsze spostrzeżenie to dominujące gitarowe brzmienie. I to wszelkiego rodzaju gitar: od elektrycznej, przez slide, steel guitar i 12-strunową gitarę barytonową aż do typowego akustyka. Ujmują harmonie wokalne, nagrywane zarówno przez samego lidera, jak i fantastycznych fachowców, jak wokaliści Lynne Fiddmont, Herb Pederson, Jeddrah czy Donna De Lory.
Materiał powstawał w domowym studiu w Los Angeles Timothy B. Schmita. W nagraniach i produkcji pomagał mu Hank Linderman, znany ze współpracy z Chicago, America i Donem Henleyem. Subtelnie i uwodzicielsko w tego rodzaju muzyce zabrzmiał wibrafon, który wykorzystano w "Slow Down" i "The Island", a zagrał na nim absolutny mistrz, czyli Gary Burton. Skorzystano też z usług Johna McFee (z The Doobie Brothers) grającego w "Pearl On The String" na klawikordzie, a w "Red Dirt Road" na skrzypcach. W tym ostatnim i kończącym "This Waltz" trzy grosze na akordeonie dołożył znakomity muzyk Van Dyke Parks. Zaskakująca jest również "moc" głosu lidera, facet dobiega do siedemdziesiątki, a jego wokal nic nie traci na wartości. ★ ★ ★ ★