O muzyce:
Niektórzy mogą mieć z tym jegomościem pewien problem, ponieważ trudno go zaszufladkować. Z jednej strony obraca się w mainstreamie muzyki rozrywkowej, ba – nawet bryluje w światku celebryckim (głośne były jego związki z Jennifer Love Hewitt, Jennifer Aniston, Katy Perry czy Taylor Swift). Z drugiej strony jest postrzegany jako jeden z najzdolniejszych muzyków i przede wszystkim gitarzystów swojego pokolenia. W trakcie swojej kariery zgarnął kilka nagród Grammy, a płyty "Heavier Things" (2003), "Battle Studies" (2009) i "Born And Raised" (2012) dotarły na szczyt listy Billboardu. Nowe piosenki Mayer pisał prawie trzy lata i dość starannie przygotowywał się do wydania płyty, czyli na... raty. Wcześniej bowiem ukazały się dwie EP-ki po cztery utwory, które następnie trafiły na pełnowymiarowe wydawnictwo. Można było w ten sposób przed oficjalną premierą poznawać muzykę z "The Search For Everything" na raty.
Dzięki temu już jakiś czas temu niektórzy wyrobili sobie opinię na temat nowej muzyki czterdziestolatka z Bridgeport w stanie Connecticut. Jedni pisali o bardzo osobistym wymiarze nowych nagrań, a inni o muzycznej stagnacji, o tym że nowe piosenki niczym szczególnym się nie wyróżniają. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Rzeczywiście John Mayer podąża utartym, sprawdzonym tropem, który przyniósł mu sukces i uznanie. Trudno też nie zgodzić się z oponentami, krytykującymi Mayera za brak odwagi w kreowaniu nowych muzycznych wizji, poszukiwaniu nowych brzmień i w większym stopniu wykorzystaniu gitary. Moim zdaniem skupił się na tworzeniu piosenek, a dar ich pisania posiadł w stopniu doskonałym, zarezerwowanym dla największych, typu James Taylor, Brian Wilson czy Paul Simon. I kompletnie nie przeszkadza mi fakt, że nie jest na siłę oryginalny i nie gra częściej na gitarze. To trochę tak, jakbyśmy zarzucali Jamesowi Taylorowi czy Michaelowi Franksowi, że od kilku dekad są wierni własnemu, naturalnemu stylowi, na który zresztą latami pracowali.
W muzyce weryfikacją będzie jedynie upływający czas, który, jestem tego pewien, korzystnie zadziała na twórczość Johna Mayera. O ile jego dwa poprzednie albumy były sfokusowane na Americanie, o tyle tym razem mamy syntezę folk-rocka, r'n'b i klasycznego popu. Otwierający "Still Feel Like Your Man" to nawiązanie do klasycznego blue-eyed soulu spod znaku Hall & Oates. W balladzie "Emoji Of A Wave" pojawiają się niebiańskie chórki à la The Beach Boys w wykonaniu Ala i Matta Jardine'a. Pop-rockowy "Helpless" ze świetną solówką na gitarze Mayera najbardziej przypomina dokonania Erica Claptona. Spory potencjał na przebój ma stonowany, ale bardzo melodyjny "Love On The Weekend". Z kolei "In The Blood" to jeden z mocniejszych punktów płyty, gdzie folkowy klimat skłania do refleksji nad tym, ile w nas samych jest cech naszych rodziców. W emocjonalnej balladzie "Changing" znów pojawia się znakomita solówka w stylu Claptona.
Instrumentalny "Theme From 'The Search For Everything'" ma tylko jedną wadę – trwa zdecydowanie za krótko, to niespełna dwuminutowa miniaturka zaaranżowana ze smyczkami. "Moving On And Getting Over" to najbardziej przebojowy temat, którego nie powstydziłby się sam Marvin Gaye czy Curtis Mayfield. Romantyczna ballada "Never On The Day You Leave" jest prawdopodobnie o związku z Katy Perry. "Rosie" z wykorzystaniem sekcji dętej nawiązuje do dokonań duetu Steely Dan, a "Roll It On Home" najbliższe jest stylistyce country.
Kończący całość "You're Gonna Live Forever In Me" to temat, który z powodzeniem mógłby umieścić na płycie "The Stranger" Billy Joel – głos, gwizdanie, fortepian i smyczki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to płyta głównie o rozpadzie związku Mayera z Katy Perry. Ale przecież w ten sposób powstawały inne piękne albumy, jak choćby "Face Value" Phila Collinsa, "Lungs" Florence & The Machine czy "Ghost Stories" Coldplay. Porządna robota, może jedynie bez błysku, który odróżnia płyty wybitne od bardzo dobrych. ★ ★ ★ ★
O dźwięku:
Mayer wrócił na tej płycie do "żelaznego" składu znanego z płyty "Continuum" z 2006 roku, z perkusistą Steve'em Jordanem i basistą Pino Palladino. Za klawiaturą zasiadł Larry Goldings. Brzmienie jest umiejętnie i nienachalnie urozmaicane przez pedal steel quitar i dobro (Greg Leisz), subtelne smyczki oraz dodatkowe głosy w chórkach Tiffany Palmer ("Helpless") i Sheryl Crow ("In The Blood"). Dęciaki pojawiają się tylko w temacie "Rosie". Głos Johna Mayera w świetnej formie i dobrze nagrany, pięknie brzmi w każdym rejestrze, nawet falsecie. Nagrania zarejestrowano w słynnych Capitol Studios w Hollywood, a produkcją zajęli się John Mayer i Chad Franscoviak (pracował nad płytami "Continuum" i "Battle Studies"). ★ ★ ★ ★