Po kilku latach milczenia Anita znów powróciła na muzyczny firmament płytą "Miód i dym" nagraną z udziałem zespołu The Hats, który tworzy czterech muzyków: Bartek Miarka – gitary, Piotrek Świętoniowski – instrumenty klawiszowe, Kamil Pełka – bas, Bartek Niebielecki – perkusja. Album zawiera 14 piosenek, w tym single "Ptasiek" i "Z miasta". Do większości piosenek teksty i muzykę napisała Anita Lipnicka, ale znalazło się tam także kilka kompozycji zespołowych oraz trzy autorstwa Johna Portera.
Mieliśmy okazję spotkać się z artystką w gościnnych progach Studia U22 i wysłuchać jej opowieści o inspiracjach oraz kulisach powstania tej płyty, jak również przedpremierowo wysłuchać nowych piosenek, które znalazły się na tym krążku.
Rozmowę poprowadził znany dziennikarz radiowy Piotr Metz, który jest częstym gościem Studia U22. Najpierw padło pytanie o tytuł. "Czy jest to płyta o pszczelarzu – zagaił przekornie Piotr Metz – bo wiem, że żeby mieć miód, to trzeba te pszczoły najpierw odymić". "Nie, na pewno nie o pszczelarzu, ani o miodzie w znaczeniu dosłownym" – odparła Anita. Tytuł ma bardziej znaczenie symboliczne, chodziło mi bowiem o podkreślenie różnorodności utworów składających się na to wydawnictwo. Chyba pierwszy raz w życiu zdecydowałam się na takie zróżnicowanie stylistyczne. A wszystko zaczęło się od singla "Ptasiek", który nagraliśmy już dawno temu, gdyż właśnie mija rok od premiery. Ta piosenka miała znaczenie dwojakie. Po pierwsze była przedsmakiem nowej płyty, ale także zapowiedzią trasy koncertowej "Na osi czasu", trasy bardzo ważnej dla mnie, gdyż przytuliłam swoją przeszłość, czyli po raz pierwszy od kiedy śpiewam, a trwa to już 20 lat, zdobyłam się na to, żeby spojrzeć łaskawym okiem za siebie, powędrować po swoich krokach wstecz i odwiedzić samą siebie z przeszłości. Miałam bowiem w życiu zawodowym i osobistym zwroty i nowe otwarcie, więc czas tych podsumowań przyszedł jakoś tak naturalnie. Chciałam z wielką fetą pożegnać przeszłość i przywitać przyszłość. I po to właśnie potrzebna mi była piosenka "Ptasiek", którą jako pierwszą nagrałam z zespołem The Hats, czyli czterema facetami z Wrocławia, i poczułam wtedy, że tam dzieje się coś nieprawdopodobnego, a nasze spotkanie zaowocuje wieloma ciekawymi rzeczami. Od tamtej pory zaczęła się nasza wspólna przygoda muzyczna, a to oznacza wyjazdy w Góry Sowie i tzw. campy muzyczne, gdzie inspirowaliśmy się wzajemnie, słuchając różnej muzyki, muzykując razem, wspomagając się czasami szlachetnymi trunkami. A wracając do naszej wspólnej trasy "Na osi czasu", to miałam mnóstwo spotkań, często bardzo wzruszających. Sięgnęłam bowiem po swoje stare piosenki, których nie śpiewałam od wielu lat, niektórych nawet kilkunastu, ale zagraliśmy je w nowych aranżacjach. To był dość odważny eksperyment, gdyż ja mam bardzo ambiwalentny stosunek do przeszłości. Owszem, te piosenki kiedyś śpiewałam, ale to byłam inna ja, która z teraźniejszą Anitą nie ma wiele wspólnego. Pomyślałam jednak, że puszczę do siebie oko i zaryzykuję, przefiltrowując tamte stare przeboje przez siebie jaką teraz jestem, a więc dojrzałą kobietę i przekonam się, ile prawdy w nich zostało... Ale powodem, dla którego ostatecznie to zrobiłam, był fakt, że po wielu koncertach, na których wykonywałam piosenki z ostatniej płyty, nie cofając się dalej w przeszłość, przychodzili do mnie ludzie z małymi dziewczynkami o imieniu Anita i mówili: 'wie pani, nasza córka przyszła na świat pod wpływem pani piosenek, których słuchaliśmy przed laty...'". "Zwłaszcza 'Wszystko się może zdarzyć'" – spuentował Piotr Metz, wywołując ogólną wesołość wśród przybyłych na ten wieczór gości.
"A jak sama przeżyłaś to cofnięcie się w czasie za sprawą starszego repertuaru?" – zapytał Piotr. "Oj, bardzo, ja się często sama żenowałam sobą, bo wzruszałam się po prostu, czasami aż za bardzo. Dochodziło do takich sytuacji, że ponownie przeżywałam ten moment, który zdarzył się wiele lat temu, jak byłam młodą dziewczyną, bo te piosenki, które kiedyś napisałam, ja ciągle w sobie mam. Wprawdzie niektóre się trochę zestarzały, ale większość jest wciąż aktualna. Ja mam w sobie też taki wewnętrzny barometr, który mówi mi, że jak mnie samą coś wzrusza, to jest o mnie naprawdę i to jest dobre. Wtedy wiem, że nie sprzedaję chłamu, bo nie wymyślałam nigdy piosenek pod publiczkę czy obowiązujące akurat trendy muzyczne. Zawsze pisałam o tym, co czuję, chociaż oczywiście teraz niektóre z nich są trochę zabawne, ale to jest przecież inna dziewczyna, bo ja tak wtedy myślałam, tak czułam, mając 18, 19 lat. 'Piosenka księżycowa' została napisana dla mojego pierwszego narzeczonego, który przyjeżdżał do mnie motocyklem Jawa i mnie kradł z domu z parteru przez okno na wycieczki nocne. Jak ją dzisiaj śpiewam, to mi się łza w oku kręci, jak przypominam sobie tamte chwile".
"No dobrze, Ciebie i publiczność załatwiliśmy, ale pozostał jeszcze Twój zespół – powiedział Piotr Metz. Myślę, że to nie jest zły sposób, żeby Twoi muzycy poznali Cię poprzez cały dotychczasowy dorobek". "Tak to jest bardzo ciekawe – odparła Anita. Zwłaszcza, że wszyscy moi koledzy z zespołu są ode mnie młodsi, niestety. A mój basista Kamil to chyba jest dwa razy młodszy. Tak więc to było dla nas wszystkich bardzo ciekawe spotkanie. On kojarzył, że kiedyś jego mama z tatą słuchali moich piosenek, a teraz on sam odkrywa je i wzrusza się, słuchając ich".
O swojej najnowszej płycie Anita Lipnicka opowiedziała tak: "Pierwszym utworem był wspomniany wcześniej 'Ptasiek', a potem 'Z miasta', które promowały naszą płytę na długo przed jej premierą. Kolejne piosenki powstawały spontanicznie, najczęściej podczas tych naszych wspólnych wyjazdów w Góry Sowie. Pamiętam, że piosenka 'Chcę tu zostać' zrodziła się w mojej głowie, gdy któregoś razu wybrałam się pobiegać w pięknych plenerach wokół jeziora, doznałam nagle czegoś w rodzaju olśnienia – nieprawdopodobnego poczucia szczęścia, że żyję, że jestem tu i teraz, że chłonę to wszystko całą sobą i czułam całą wibrującą wokół mnie przyrodę i życie w trawie, drzewach. Pomyślałam wtedy, że jest tak cudownie, a ja bardzo nie chcę stąd odchodzić. I o tym w wielkim skrócie jest ta piosenka, w której pobrzmiewają moje fascynacje Ameryką, więc poniekąd mamy do czynienia z piosenką kowbojską zaśpiewaną po polsku, co ciekawe z samplami, zaśpiewami kurpiowskimi".
Anita Lipnicka mówiła bardzo dużo i bardzo ciekawie, ale nie tylko o swojej płycie i procesie jej powstawania. Było dużo zabawnych historyjek, np. o kocie, który utknął gdzieś wysoko pod dachem w studiu nagraniowym i żeby go ratować, musiała interweniować straż pożarna. Oczywiście Anita bardzo mocno to przeżywała i tak bardzo przejmowała się losem kociaka, że nie mogła skupić się na pracy. Opowiedziała nam także o swoich fascynacjach muzycznych i wręcz nabożnym stosunku do niektórych wykonawców. Najbardziej podobała mi się opowieść o Leonardzie Cohenie, wielkim idolu Anity: "Kiedyś po przeczytaniu jego grubaśnej biografii pomyślałam sobie, że ja muszę jego śladami powędrować i odkryć, co on na tej greckiej wyspie Hydra robił, bo mnie to bardzo zaintrygowało. Okazuje się, że żył tam przez wiele lat, poznał kobietę, dla której napisał piosenkę, zresztą wiele utworów z tamtego okresu powstało na tamtej wyspie. Pojechałam tam! Postanowiłam znaleźć ten dom, w którym mieszkał Cohen, chociaż nie było to łatwe, gdyż w żadnym przewodniku tego nie uwzględniono. A wyspa Hydra to takie miejsce jakby zamrożone w czasie, gdyż nie ma tam nowoczesnej cywilizacji, nie ma dróg, czyli ulic, nie ma samochodów, bo po co, skoro nie ma dróg. Fantastyczna sprawa! To urzekło Cohena i mnie też urzekło. A muszę Państwu powiedzieć, że moja fascynacja Cohenem była tak wielka, że aby wybrać się na tę wyspę, musiałam tu wszystko zostawić, a byłam wtedy z Johnem Porterem i mieliśmy małą Polę, więc nie było łatwo. Mimo to pojechałam szukać Cohena, a właściwie jego śladów i znalazłam. Znalazłam jego dom i spędziłam tam dużo czasu, siedząc przed nim wzruszona i w nadziei, że mnie natchnie coś, tak jak niegdyś jego, ale niestety nic się takiego nie zdarzyło, ale tej podróży nie żałuję i na pewno jej nie zapomnę". W tym momencie Piotr Metz stwierdził: "Być może te emocje związane z poszukiwaniem śladów swojego idola znalazły ujście właśnie na Twojej nowej płycie? Nie możesz tego wiedzieć, a z pewnością wróciłaś bogatsza z Grecji o nowe doświadczenia". "Bardzo możliwe, bo ja wierzę w to, że nic się nie dzieje bez powodu, wszystko jest po coś, każde spotkanie ma jakiś swój ukryty cel i czemuś służy".
Zapewne Anita Lipnicka ma rację twierdząc, że każde spotkanie czemuś służy. Spotkanie jej pozwoliło mi lepiej poznać osobowość i wrażliwość artystki. Zachęciło mnie także do uważniejszego wsłuchiwania się w teksty jej piosenek. Wreszcie zachęciło do kilkukrotnego przesłuchania najnowszej płyty "Miód i dym", ale także do powrotu do starszych nagrań, które wciąż funkcjonują nie tylko w oryginalnych wersjach, ale i nowych aranżacjach, i często sięgają po nie młodzi, chociażby w programach typu talent show, jak Voice of Poland – podczas finału 8. edycji tego programu piosenkę "Zanim zrozumiesz" brawurowo zaśpiewała zwyciężczyni Marta Gałuszewska.
Na koniec muszę wspomnieć o sprzęcie audio, jaki tego wieczora znalazł się w Studio U22. Jako że spotkanie to odbyło się dosłownie w przeddzień Audio Video Show, to trzech polskich konstruktorów biorących udział w tej imprezie postanowiło wcześniej zjawić się w Warszawie i zademonstrować swoje produkty. Dzięki temu mieliśmy możliwość zobaczyć i usłyszeć całkowicie polski system audio najwyższych lotów. Rewelacyjne urządzenia marki Lampizator napędzały kolumny Sweda Audio, a listwa, okablowanie, a nawet stoliki wyprodukowała firma Acoustic Dream. Grało wybornie, że aż serce rosło!
Foto: Dariusz Kawka