W ostatnich latach w naszym kraju odbywa się mnóstwo koncertów i innych masowych imprez muzycznych, ale mimo to nie ustają próby powołania do życia kolejnych cyklicznych imprez, czego najlepszym przykładem jest pierwsza edycja Summer Fog Festival, który adresowany jest do miłośników rocka progresywnego. W Warszawie zjawiła się plejada znakomitych artystów, wśród których znaleźli się pionierzy tego gatunku z Nickiem Masonem na czele.
To właśnie perkusista legendarnego zespołu Pink Floyd ze swoim zespołem Sauceful of Secrets, był największą gwiazdą pierwszej edycji Summer Fog Festival. Wprawdzie nie jest on tak rozpoznawalną postacią z Pink Floyd jak jego sławni koledzy, czyli Roger Waters i David Gilmour, ale jest przecież częścią oryginalnego składu grupy uznawanej za jedną z najważniejszych w historii muzyki.
Nick Mason zaprezentował w Warszawie muzykę Pink Floyd w sposób odmienny niż jego dawni koledzy z zespołu czy kapele takie jak Britt Floyd i Australian Pink Floyd. Muzycy pod wodzą Masona cofnęli się muzycznie daleko w przeszłość, przypominając wyłącznie stare utwory Floydów, zanim zespół wydał swój przełomowy album "The Dark Side of the Moon", który przyniósł im światową sławę i jest do dziś jedną z najlepiej sprzedających się płyt na świecie.
Summer Fog Festival odbywał się w budynku COS Torwar w Warszawie, a jako pierwszy zaprezentował się festiwalowej publiczności rodzimy Amarok pod wodzą Michała Wojtasa - wokalisty i multiinstrumentalisty. Zespół bardziej doceniany poza granicami naszego kraju niż w Polsce zagrał na swoim wysokim poziomie utwory zarówno wcześniejsze, jak i z najnowszej płyty "Storm". To nietypowe wydawnictwo powstało w wyniku współpracy z brytyjskim choreografem Jamesem Wiltonem, który poprosił Michała o napisanie muzyki do przedstawienia teatru tańca współczesnego.
Podczas występu Amaroka gościnnie na instrumentach klawiszowych zagrał Michał Kirmuć, który wystąpił tego wieczora także w roli konferansjera. Potem na scenie pojawili się muzycy z Soft Machine a więc grupy, która w połowie lat 60. należała do najwybitniejszych przedstawicieli brytyjskiego podziemia artystycznego. Są uznawani za pionierów nowego wówczas nurtu muzycznego, a mianowicie jazz-rocka.
Potem wystąpiła rodzima formacja Believe, a następnie David Cross&David Jackson Band, który zagrał stare kawałki King Crimson z płyt Larks i Red, co rozgrzało publiczność do czerwoności. Na zakończenie tego muzycznego maratonu wystąpił wspomniany wcześniej Nick Mason's Sauceful of Secrets. Perkusiście towarzyszyli uznani muzycy: Gary Kemp (gitara i śpiew, członek grupy Spandau Ballet), Lee Harris (gitara, były członek Blockheads), Guy Pratt (śpiew i bas, między innymi wspierający Pink Floyd w nagraniu płyty "The Division Bell") oraz Dom Beken (instrumenty klawiszowe).
Jak wspomniałam wcześniej usłyszeliśmy wyłącznie stare utwory z pierwszego, psychodelicznego okresu twórczości Floydów. Tłumaczy to nazwę zespołu Nicka Masona będącą tytułem drugiej płyty zespołu wydanej w 1968 roku i zarazem tytułem utworu z tego krążka.
Utwór "A Saucerful Of Secrets" był jednym z tych, w którym wykrystalizowało się późniejsze, niepowtarzalne brzmienie Pink Floyd, a historia powstania tego utworu jest niezwykle ciekawa i znacząca. Muzycy starali się za pomocą dźwięków oddać strukturę rysunku stworzonego spontanicznie przez Watersa i Masona. Tu nasuwa się kolejna ważna cecha twórczości zespołu, którą dostrzec można było i na warszawskim koncercie. Chodzi o oprawę wizualną ich występów na żywo. Podczas pierwszych występów klubowych zespół korzystał z własnego zestawu oświetleniowego, za pomocą którego na scenę rzutowane były slajdy z wirującymi, różnokolorowymi plamami. Wprowadzało to niesamowitą atmosferę, a w połączeniu z psychodeliczną muzyką, przysparzało zespołowi coraz więcej fanów.
Dalekie echa tamtych czasów poczułam na Torwarze, stojąc tuż przed sceną na którą rzutowane były różnokolorowe obrazy nawiązujące do pamiętnych slajdów z pierwszego okresu działalności Pink Floyd. Zdaje się, że nie byłam w tym odosobniona, co potwierdzały reakcje publiczności, zarówno tej starszej pamiętającej zapewne te utwory ze swojej młodości, ale i mniej zaawansowanych wiekiem, który chcieli przeżyć tę muzykę na własny sposób. Wszyscy śpiewali z muzykami ponadczasowe, choć przecież nie te z najbardziej znanych utworów Pink Floyd. Tu muszę wspomnieć o niesamowitym "Set The Controls For the Heart Of The Sun" czy "Let There Be More Light".
Niezwykle zabrzmiał także utwór zmarłego klawiszowca – Ricka Wrighta – zaśpiewany przez jego zięcia Guya Pratta. Oczywiście nie obyło się bez narracji - Nick Mason co jakiś czas wstawał z perkusyjnego stołka zapowiadając kolejne utwory opowiadając przy okazji anegdoty dotyczące tychże utworów. Wspominał także o znaczącej dla zespołu, a zarazem tragicznej postaci Syda Barretta, którego wizja artystyczna odcisnęła piętno we wczesnej twórczości Pink Floyd m.in. w takich utworach jak: "Arnold Layne", "See Emily Play" czy "Lucifer Sam", których także mogliśmy posłuchać podczas tego pamiętnego występu. Pojawił się też utwór Vegetable Man skomponowany przez Syda Barretta, a Mason zapowiadając go podkreślił, że Pink Floyd nigdy nie zagrał go na żywo.
Pomysłowe okazało się zestawienie dwóch utworów z albumu z 1970 roku "Atom Heart Mother", tytułowej – instrumentalnej, długiej i wzniosłej suity z krótką akustyczną "wstawką" z delikatnym wokalem i poruszającym tekstem. Jednak najbardziej zapadł mi w pamięci inny instrumentalny utwór z albumu "Meddle" wydanego rok później. Słychać w nim różne dźwięki np. odgłos wiatru, tłuczonych żarówek itp. co zdradzało zainteresowania zespołu do eksperymentów dźwiękowych. Był to też jedyny utwór, w którym gwiazda wieczoru – Nick Mason - oprócz partii perkusji wystąpił także w roli wokalisty.
W tym kawałku w ramach wspomnianych eksperymentów muzycznych Mason wypowiedział najszybciej jak umiał zdanie "Pewnego dnia potnę Cię na kawałki" – ta sekwencja po odpowiedniej przeróbce znalazła się w oryginalnej wersji utworu, który nie został pominięty na trasie koncertowej Masona. Mimo swojego wieku Nick Mason i jego muzycy zagrali niesamowity koncert. Była energetycznie, soczyście i klimatycznie. Na twarzach muzyków można było dostrzec ogromną radość z grania, co bardzo szybko udzieliło się publiczności, która z łatwością dała dała się porwać tej ponadczasowej muzycznej opowieści o jednym z najważniejszych zespołów rockowych w historii muzyki.
Pierwszą edycję Summer Fog Festival należy uznać za udaną zwłaszcza pod względem muzycznym. Niepokojącym była jednak słaba frekwencja, co może źle wróżyć przyszłości tego nowego festiwalu. Byłoby szkoda, gdyby miała to być pierwsza i zarazem ostania edycja Summer Fog Festival. To wielkie muzyczne przedstawienie okazało się być źródłem wielu wzruszeń i niczym wehikuł czasu przeniósł nas w lata największej świetności muzyki tego gatunku.
Foto: Darek Kawka