Pisząc kilka tygodni temu o spotkaniu z Markiem Bilińskim przy okazji wydania po latach na winylu jego debiutanckiej płyty "Ogród Króla Świtu" wiedzieliśmy, że będą kolejne spotkania z racji planowanych wznowień wszystkich albumów artysty. Przypomnę, że wznowienie tej pierwszej płyty odbiło się szerokim echem wśród miłośników muzyki elektronicznej w Polsce, a Marek Biliński odbył nie jedno a kilka spotkań z tej okazji.
Dwa miesiące później artysta ponownie pojawił się dwukrotnie w salonach audio firmy Nautilus – dystrybutora sprzętu hi-fi, hi-end i kina domowego – w Warszawie i Krakowie, a także w salonie płytowym Winylowa w Warszawie. Tym razem swoją obecnością uświetnił wznowienie na winylu swojej drugiej w dyskografii płyty długogrającej, a mianowicie E≠mc² wydanej pierwotnie w roku 1984 nakładem wytwórni Polton.
Podobnie jak na pierwszym spotkaniu, tak i teraz frekwencja była zaskakująco duża, co może świadczyć o ponadczasowości utworów Marka Bilińskiego i licznej grupie wiernych fanów.
Spotkania przebiegały jak zwykle w przyjemnej atmosferze, a Marek Biliński opowiadał nie tylko o kulisach powstawania swojej drugiej płyty, ale poruszał też tematy związane ze specyfiką płyt winylowych i technikaliach związanych z ich produkcją. Oczywiście niektóre wątki powtórzyły się z tymi z pierwszego spotkania, ale przecież trudno tego uniknąć w przypadku tego samego artysty.
Marek Biliński ma solidne klasyczne wykształcenie muzyczne, za sprawą którego mógł do końca życia grać w orkiestrze symfonicznej, ale niespokojny duch pchał go do poznawania nowych światów i przekraczania barier. Paradoksalnie to wykształcenie klasyczne okazało się czymś w rodzaju trampoliny, od której mógł się odbić i przeskoczyć w zupełnie dziewiczy gatunek muzyki elektronicznej, która z wielką siłą wybuchła w latach 70 i 80 ubiegłego wieku. Biliński należał do prekursorów tego gatunku w Polsce. Teraz po kilku dekadach jakie upłynęły od premiery tych płyt rodzi się pytanie, czy jest sens odgrzebywać takie staroci i ponownie próbować zaistnieć na rynku.
Moim założeniem była chęć pozostawienia po sobie czegoś dobrego, po tylu latach twórczości.
Z wypowiedzi Marka Bilińskiego można wywnioskować, że myśli już o emeryturze, a pomysł wznowienia całej swojej dyskografii zbiegł się akurat z powrotem mody na płyty winylowe. Nie wygląda to więc na chwytanie okazji i przemożną chęć przypomnienia o sobie. Już podczas pierwszego spotkania muzyk powiedział, że począwszy od swojej debiutanckiej płyty "Ogród Króla Świtu" zamierza "odświeżyć" wszystkie płyty, a zwieńczeniem tego cyklu ma być nowa i najprawdopodobniej ostatnia płyta, która planowana jest na przełom roku 2020/21.
"Moim założeniem" – powiedział Marek Biliński - "była chęć pozostawienia po sobie czegoś dobrego, po tylu latach twórczości. A ponieważ nośnik winylowy powraca do łask, więc pomyślałem sobie, że kiedyś zaczynałem swoją karierę muzyczną nagrywając właśnie na płytach winylowych i po przejściu przez kolejne formaty cyfrowe, które się potem pojawiły, na winylach ją zakończę.
W tym przedsięwzięciu dużą rolę odegrała firma Nautilus z panem Robertem Szklarzem na czele, który zaproponował, że dostarczy mi wysokiej klasy gramofon Transrotor ZET 3 z głowicą Sheldon 5, na którym będę mógł testować te wytłoczone już płyty, ale także żebym używał go w celach "poznawczych", by nie popełnić błędów, takich jak czterdzieści lat temu. Przede wszystkim gramofon musiał zapewnić mi możliwie najbardziej wiarygodny dźwięk i z tego zadania wywiązał się znakomicie, za co firmie Nautilus jestem bardzo wdzięczny".
Kolejne spotkania z Markiem Bilińskim zaplanowane są na styczeń 2020 roku, a okazją do tego będzie oczywiście kolejna reedycja płyty tego artysty - "Wolne Loty".