Na przestrzeni kilku lat mieliśmy okazję spotkać się z Adamem "Nergalem" Darskim kilkukrotnie. Ostatnio aż dwukrotnie w odstępstwie zaledwie kilku miesięcy, co związane było z dwoma ważnymi wydarzeniami. Pierwsze to nagranie płyty "Songs of Love and Death" z Johnem Porterem pod szyldem "Me And That Man", a drugie to udział zespołu Behemoth w festiwalu MateriaFest w Szczecinku, który odbył się 2 września 2017 roku i był jednym z zaledwie dwóch tegorocznych występów tej kapeli w naszym kraju. Były to bardzo ciekawe spotkania podczas których lider Behemotha powiedział wiele interesujących rzeczy. Wkrótce na naszej stronie zamieścimy relacje z tych spotkań, ale teraz zachowując chronologię wydarzeń, przypominamy obszerne fragmenty wywiadu z "Nergalem", którego udzielił naszemu magazynowi (jeszcze w wersji drukowanej) kilka lat temu.
Wywiad z Adamem "Nergalem" Darskim przeprowadził w 2009 roku Sylwester Podgórski z Polskiego Radia Koszalin. Foto: Agnieszka Krysiuk
HFC: Jakie były początki zespołu?
Nergal: Mieliśmy po 15 lat, kiedy zakładaliśmy zespół pod nazwą Baphomet. Zajęło nam kilka lat, zanim to wszystko zaczęło nabierać bardziej profesjonalnych kształtów. Kapela powstała z młodzieńczych marzeń, byliśmy fascynatami takiej, a nie innej muzyki, chcieliśmy być tacy, jak nasi idole i wyrażać takie, a nie inne poglądy. Ten wiek pokrywa się z okresem buntu, który na szczęście w moim przypadku nie minął... Wtedy co prawda był to inny poziom świadomości, ale pewnie rzeczy okazały się ponadczasowe: dzisiaj podobnie jak paręnaście lat temu walczę z wartościami, które najzwyczajniej nie są mi po drodze. Muzyka była i jest dla nas ujściem, katalizatorem.
HFC: Trochę nie chce mi się wierzyć, że od razu zacząłeś słuchać mocno rockowej muzy. Czy to nie jest trochę tworzenie legendy Behemoth?
Nergal: Powiem ci zupełnie szczerze, że zacząłem słuchać heavy metalu jako ośmiolatek. To była jeszcze komuna, przed 1989 r., i pamiętam jak na gwiazdkę dostałem płytę TSA "Heavy Metal World, wersję anglojęzyczną na kasecie magnetofonowej. Następnie była płyta KAT "666" z Klubu Płytowego "Razem" (popularny tygodnik wydawany w latach 80., który kusił ówczesną młodzież kolorowymi plakatami – przyp. red.) i Turbo "Dorosłe dzieci". To były trzy płyty, które wywarły na mnie ogromny wpływ. W tej chwili fakty mi się mieszają, to było jednak wiele lat temu, ale z pewnością przypieczętowaniem tego, że chciałem grać heavy metal w tym wieku, był zakup gitary elektrycznej i mój pierwszy przester gitarowy. Stało się to w wieku 9 lat. Nauczyłem się podstawowych funkcji, później "Bez podtekstów" TSA i kilku innych standardów hard rocka i to był dla mnie przełom. Chodziłem również do szkoły muzycznej, grałem utwory klasyczne, poznałem nuty, ale po roku znudziło mnie to i stwierdziłem, że jest to zbędna wiedza, i skupiłem się na ciężkim graniu (śmiech). Z perspektywy była to dziecinna i głupia decyzja... potem nawet wróciłem do grania klasycznego. Chodzi tak naprawdę o większą świadomość tego, co się robi, erudycję muzyczną. Nigdy nie uważałem siebie za wirtuoza gitary, ale umiejętność, świadomość poszerzania własnych horyzontów jest zdrowa, stymulująca i czuję się z tym dobrze. Na co dzień gram muzykę "ekstremalną", która wymaga olbrzymiego nakładu zarówno energii, jak i techniki, ale dobrze jest się poruszać także w innych gatunkach. Nawet jeśli robi się to tylko dla siebie...
HFC: Czy przywiązujesz wagę do tych wszystkich określeń, szufladek typu black metal, pagan metal czy death metal? Czy to w ogóle ma sens? A może najzwyczajniej w świecie czujesz się rockmanem?
Nergal: To już nie ma dla mnie kompletnie znaczenia. Dla mnie podział jest prosty, muzyka dobra i zła. I to są jedyne kryteria, jakie dzisiaj stosuję. Oczywiście, żeby sprzedać muzykę, trzeba się jakoś określić, ułatwiać życie fanom i dziennikarzom (śmiech). Sam tego nie stosuję, staram się słuchać muzyki bardzo intuicyjnie, jeśli mnie coś porusza, to fajnie, niezależnie od szufladki. To może być nawet popowa muzyka, ostatnio trafiłem na numer Jacka White'a i Alicii Keys z Bonda ("Another Way To Die") i to jest dla mnie fenomen. Świetny pop-rockowy utwór z mocnymi wpływami White Stripes, poraża mnie aranż i dramaturgia tej kompozycji. Wszystko co jest fajne, co mnie inspiruje, jest po prostu dobre.
HFC: Skład Behemoth ewoluował, zmieniał się. Są kapele niezmienne, jak choćby U2, i takie, gdzie te zmiany są częste. Lubisz zmiany czy może to wynika z zupełnie innych względów?
Nergal: Lubię zmiany, ale u nas zmiany wynikały z innych względów (śmiech). Zmiany są konieczne, potrzebne i to one nadają ruch naszemu życiu. Często sobie ich nie życzymy, bo lubimy stabilność, ale życie na szczęście jest na tyle ciekawe, zwariowane i często chaotyczne, że samo nam narzuca scenariusz inny, niż byśmy sobie tego życzyli. Zmiany są często stymulatorami do działania, do kreatywności. Często patrzę na zespoły, jak U2 czy te z "mojej działki", gdzie bandy grają cały czas w tym samym składzie, cały czas tłuką tę samą muzykę i nie ma w tym żadnej ewolucji, znaczącej metamorfozy. Ja muszę cały czas czuć jakiś prąd, parcie i głód.
HFC: Czy uważasz się za lidera apodyktycznego?
Nergal: Staram się słuchać wszystkich, ale zawsze polegam na swojej intuicji, na tym, co jest dobre dla interesu zespołu. Jestem przekonany, że koledzy z zespołu nie zawsze rozumieją to, czym się kieruję, ale mam głęboką nadzieję, że wierzą, iż ostatecznie jest to dobra decyzja. W praktyce ten system sprawdza się najlepiej, o czym świadczy ciągły rozwój grupy. Behemoth z monarchii absolutnej przeszedł do... monarchii konstytucyjnej (śmiech).
HFC: Czy pamiętasz swój pierwszy koncert za granicą? Gdzie i kiedy to było? Co z tego koncertu zapamiętałeś?
Nergal: To był chaos, który zresztą często towarzyszy Behemothowi na scenie. Nawet dziś, kiedy wydaje mi się, że potrafimy zagrać dużo precyzyjniej niż kiedyś (śmiech). Mam wrażenie, że ten chaos jest już nieodłączną częścią Behemotha i ja go lubię, jestem wręcz od niego uzależniony... Na początku byliśmy trochę jak pies zerwany ze smyczy, dużo prawdziwej krwi na scenie, plucie ogniem i tym podobne zabiegi teatralne. Mam chyba nawet gdzieś wideo z tego koncertu, który odbył się w 1996 r. w klubie "Baroeg" w Holandii. Pamiętam, bo chwilę wcześniej zdałem maturę i miałem egzaminy na studia. Pamiętam też moje dylematy, z których dziś się śmieję. Kiedy już zagrałem ten koncert za granicą, to pomyślałem, że to oznacza wielką karierę, więc egzaminy powinienem olać, żeby poświęcić się tylko graniu (śmiech). Praktycznie się nie uczyłem, ale ostatecznie zdawałem na studia, dostałem się i po sześciu latach napisałem na "4" swoją pracę magisterską (Wydział Historii Uniwersytetu Gdańskiego). Kariera muzyczna też się rozwinęła tak, jak tego chciałem. Z pewnością był to udany okres mojego życia.
HFC: Zrozumiałeś też, że łatwiej Ci będzie realizować swoje muzyczne plany, marzenia poza Polską?
Nergal: Oczywiście. Nigdy nie miałem problemów z komunikacją z ludźmi, czułem się równie dobrze w roli menedżera. Kiedyś myślałem nawet o tym, że jak zrezygnuję z grania, to będę się zajmował np. PR-em, bo mam łatwość komunikacji, dogadywania się z ludźmi, wyobraźnię, która ułatwia mi poruszanie się po tym terytorium.
HFC: To chwilę zatrzymajmy się przy kontraktach płytowych. Na początku był Pagan Records Tomasza Krajewskiego...
Nergal: To akurat był piękny, wręcz romantyczny okres. Mam nawet list od Tomka, w którym napisał, że chce wydać nasze demo na CD, a później debiutancką płytę. W tamtych czasach, czyli w roku 1992/93, to była wielka sprawa, płyta CD była rarytasem, czymś wyjątkowym, a nie tylko przedmiotem, produktem. Płyty CD były bardzo drogie i traktowało się je zupełnie inaczej niż dzisiaj, celebrowało się zarówno kupowanie, jak i słuchanie srebrnych krążków. Zresztą do dzisiaj kupuję dużo płyt, jestem w tym względzie "oldschoolowy", aczkolwiek mp3 również słucham, tyle że ze względów głównie praktycznych, czyli najczęściej w samochodzie lub podczas joggingu...
HFC: Czy już wtedy Wasze płyty można było kupić na rynku europejskim i w Stanach?
Nergal: Zaczęło się od tego, że Pagan wydał na kasecie nasze demo "...From The Pagan Vastlands" i ta kaseta sprzedała się w ilości 4 tys. egzemplarzy. Jak na początkujący zespół i demo, to był naprawdę spektakularny wynik. Zresztą dzięki tej dobrej sprzedaży została odsprzedana licencja na Stany i na Europę. Dzisiaj te płyty to prawdziwe białe kruki na aukcjach typu eBay. Były to ograniczone nakłady, poza tym obie firmy, które to wydawały, już nie istnieją, stąd wczesne wydawnictwa Behemoth stały się tak atrakcyjne dla naszych fanów. Tak naprawdę te firmy, z którymi podpisywaliśmy kolejne kontrakty, najczęściej rozwijały się razem z nami, to nie było tak, że wskoczyliśmy od razu na głęboką wodę. Nawet w Stanach, kiedy pięć lat temu wydaliśmy "Demigod", która w pierwszym tygodniu sprzedała się zaledwie w nakładzie tysiąca sztuk, a dziś przekroczyła 40 tys. To jest wynik bardzo dobry, ale jest efektem pracy, konsekwencji i niezliczonej ilości koncertów w Stanach. Cały czas byliśmy w trasie, w mrozie, słońcu, w deszczu... w różnych warunkach, w klubach dla 80 czy dla 800 osób. Niezależnie od okoliczności cały czas parliśmy do przodu...
HFC: Tak jak na początku The Police, którzy grali wszędzie, aby tylko grać.
Nergal: Dokładnie. I w pewnym momencie to wszystko "zaskoczyło" i ludzie zaczęli to doceniać. Nawet w Polsce media tzw. mainstreamowe, niekoniecznie związane z gatunkiem, zaczęły się interesować zespołem Behemoth. Pojawiło się "zjawisko", które świetnie sobie radzi na Zachodzie, istnieje autonomicznie, bez niczyjej pomocy. Myślę, że trochę pograliśmy na nosie tym wszystkim "wielkim" tego biznesu i ludziom, którym się wydaje, że tylko oni są w stanie wylansować artystę. Prawda jest taka, że wszytko co najciekawsze w muzyce w Polsce dzieje się na obrzeżach mainstreamu, w wytwórniach niezależnych. Niestety, żyjemy tym i karmimy się tym, co widzimy na co dzień w mediach, w radiu i TV, tych popularnych stacjach nastawionych wyłącznie na zysk, a więc niezainteresowanych tym, aby promować coś interesującego czy ambitnego. Przekaz muzyczny Behemoth jest uniwersalny, przeciwko konformizmowi, przeciwko jakimkolwiek ograniczeniom. Nawet jak sprzedajemy w Polsce 8–10 tys. płyt, co jest świetnym wynikiem, to do nikogo się nie uśmiechamy, nie kokietujemy. W tym co robimy jest, jak mówię, "fuck off attitude", nie jesteśmy chamami, ale robimy swoje i nic nie jest nas w stanie zmienić. Nie zmieniło nas, jak się nikt nami nie interesował, więc jak się nami interesują, to też niewiele zmienia w naszej postawie. Cały czas robimy swoje, tylko staramy się to robić lepiej i na szerszą skalę.
HFC: Czy sprzedaż płyt w przypadku Behemoth jest czymś istotnym, czy tylko dodatkiem do właściwej działalności, czyli grania koncertów?
Nergal: Tendencja na rynku rzeczywiście jest taka, że płyty sprzedają się coraz gorzej. Dla odmiany coraz więcej ludzi przychodzi na koncerty, kupuje gadżety zespołu typu koszulki etc. Przez masowy dostęp do Internetu spada sprzedaż płyt i ten proces wydaje się niemożliwy do powstrzymania. W naszym przypadku, paradoksalnie, sprzedajemy coraz więcej płyt każdego kolejnego tytułu. Nie mamy bowiem absolutnie żadnej wątpliwości co do wartości artystycznej i jakości tego, co proponujemy. Wyniki sprzedaży są ważne, ponieważ przekładają się na inwestycje firmy. Jeżeli zespół sprzedaje mało płyt, to odbija się to na budżecie, czyli np. studiu, teledysku itp. My natomiast, wbrew tendencjom, inwestujemy coraz więcej, choćby w teledyski, chcemy to robić jakby na pohybel, wbrew tendencjom rynkowym etc. I jeszcze ważna dygresja. Heavy metal jest fetyszem, jest namacalny, bardzo cielesny. Tak było 20 lat temu i tak samo jest dziś. Dzieciaki bardzo się angażują, identyfikują z przekazem tej muzyki i to jest zupełnie inna identyfikacja niż np. z muzyką pop. Płyta, okładka, zdjęcia, produkt jest ważnym elementem tej sceny. To nas stawia w dużo korzystniejszej sytuacji niż kolegów z tzw. mainstreamu.
HFC: Niezapomniane koncerty Behemoth?
Nergal: To są setki zagranych sztuk i nie sposób wybrać jednej... Na myśl przychodzą mi wszystkie pierwsze koncerty, np. pierwsza, fenomenalna trasa w Australii, pierwszy koncert w Stanach na festiwalu na New England Metal Fest w New Jersey. Do tego pierwsze koncerty z Danzig czy ten z Chorzowa przed Iron Maiden dla 30 tys. ludzi. W wielu przypadkach jest to spełnienie marzeń, jeśli np. gramy przed Slayerem czy Iron Maiden. Te sytuacje tak naprawdę przypominają mi, że żyję swoim snem. Wymyśliłem sobie coś jako dziecko i po latach te rzeczy się dzieją, żyję swoją pasją...
INFO www.behemoth.pl
muzyka
Nergal - żyję swoim snem
Behemoth od lat należy do ścisłej czołówki światowego metalu i jest to nasz "towar" eksportowy, ale w Polsce koncerty zespołu wciąż wywołują kontrowersje