Muzyka mieszka w naszych kieszeniach. Wystarczy, że do smartfona podłączymy jakieś "nauszniki" i możemy jej słuchać właściwie wszędzie i o każdej porze. Z uwagi na wygodę i łatwość transportu coraz częściej decydujemy się na słuchawki dokanałowe. A co z jakością ich dźwięku? Zazwyczaj im drożej, tym lepiej.
Czasami jednak pojawiają się interesujące propozycje za niewielkie pieniądze, które kuszą nie tylko "wypasionym" wyposażeniem, ale też nie do końca typowym przeznaczeniem. Takie właśnie są M6 Pro marki MEE audio. "Pro" w ich nazwie oznacza, że projektowano je z myślą o wykorzystaniu na scenie, w salach prób, studiu oraz w terenie. Monitoring douszny ma wiele zalet, z których najważniejsze są mobilność i wysoka jakość dźwięku. Dokładnie o to samo chodzi w drodze do pracy, szkoły czy podczas spaceru. Stąd też pomysł, by sprawdzić, czy dokanałówki "pro" sprawdzą się w codziennym użytkowaniu podłączone do smartfona.
Budowa i konfiguracja
Przypominające nieco muszle ślimaków obudowy 10mm przetworników wykonano z przezroczystego plastiku. To dosyć odważne, by nie powiedzieć ryzykowne posunięcie jak na sprzęt "pro", bo słuchawki wyglądają, jakby trzeba się było z nimi obchodzić bardzo ostrożnie. M6 na pewno nie są tak wytrzymałe, jak modele z metalowymi obudowami, ale wygrywają z nimi mniejszym ciężarem, przez co są bardziej wygodne w noszeniu, co ma znaczenie już nie tylko na scenie, ale w każdych warunkach. Połączenie kabla ze słuchawką jest na tyle pewne, że nie powinno stwarzać problemów. Do tego końcówki przewodów zakończone pozłacanymi mikrozłączami usztywniono, co pozwala na wygodne dopasowanie do uszu (M6 Pro to model OTE, kabel należy poprowadzić za uszami).
Biorąc pod uwagę cenę tych słuchawek, wyposażenie jest znakomite. Dostajemy sztywne etui zapinane na suwak, przejściówkę na dużego jacka 6,3mm, dwa solidne przewody (z mikrofonem/pilotem i bez), do tego sześć par silikonowych tipsów (pojedynczych, podwójnych i potrójnych) oraz parę pianek Comply T200. Dokupienie kabla też nie stanowi problemu, zwłaszcza że jego cena jest bardzo "przyjazna" (49–59zł w zależności od wersji).
Komfort noszenia należy ocenić wysoko, oczywiście pod warunkiem, że lubimy wkładać małe przedmioty do kanałów usznych. Jedyne co studzi nieco entuzjazm, to taka sobie izolacja od zewnętrznych hałasów, nawet z piankami Comply. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę monitorowe przeznaczenie tego modelu.
Jest szeroko, a nawet głęboko, nie brakuje powietrza, a umiejscowienie instrumentów i ich separacja są bezbłędne
Platforma testowa w tym wypadku ograniczyła się do smartfona Samsunga Galaxy S7 i aplikacji Samsung Music. Podłączenie słuchawek do head-ampa/DAC-a S.M.S.L M7 nie tylko nie przyniosło poprawy dźwięku, ale jakby uwypukliło krzykliwość przekazu, wzmacniając niezbyt przyjemne cechy brzmienia. Na szczęście wysoka skuteczność i niska impedancja modelu M6 Pro sprawiają, że słuchawki te nie potrzebują dodatkowego wzmacniacza.
Jakość brzmienia
Po krótkim, acz intensywnym okresie użytkowania Sennheiserów HD 660 S (zob. recenzję na sąsiednich stronach) włożenie do ucha "em-szóstek" skończyło się zgodnie z przypuszczeniami, tj. bólem serca. Oczywiście porównywanie tych słuchawek nie ma sensu, ale samo przejście momentalnie uświadomiło mi, z jakim typem brzmienia w przypadku dokanałówek M6 Pro mam do czynienia. Krótko mówiąc: skupionym na wyższej średnicy, z rozjaśnionym balansem tonalnym, nastawionym na szczegół czy, jak kto woli, analityczność, co zresztą dobrze współgra z profesjonalnym/monitorowym przeznaczeniem tego modelu. Nie jest to więc ani brzmienie typowo audiofilskie, ani tzw. konsumenckie – za mało w nim "łatwości" odbioru, upiększaczy (w dobrym tego słowa znaczeniu) i tzw. kopa na basie.
W porównaniu z dużymi modelami wokółusznymi dźwięk może wydawać się wręcz filigranowy, co jednak nie znaczy, że jest całkowicie odfiltrowany z basu. Jego rola sprowadza się jednak do asystowania średnicy i wysokim tonom, a nie "zakładania" masywnego, ciężkiego fundamentu. Z jednej strony więc gitara basowa potrafi być ładnie akcentowana i sprężysta, np. w "Luminol" Stevena Wilsona, a z drugiej perkusyjnej "stopie" brakuje jednak masy i swobody, i generalnie w dolnych rejestrach trudno o silniejsze uderzenia. O subbasie można w ogóle zapomnieć – to nie ten adres. Pocieszające w tej sytuacji jest to, że jakość wyższego podzakresu niskich tonów jest naprawdę dobra, ma on dorzeczną zwartość i szybkość.
Średnica też jest szybka i wyrazista, co wynika głównie z mocnego akcentowania dźwięków transjentowych i ich niezłego zróżnicowania dynamicznego. Dzięki temu np. szarpnięcia strun gitary są żywe i rozdzielcze, choć barwa tego instrumentu bywa surowo-garażowa, nieco agresywna i bardzo bezpośrednia. Wszystko to sprawia, że wyławianie szczegółów jest dziecinnie proste, można nawet powiedzieć, że są one "rypnięte" bez ogródek, więc w sumie wyławiać niczego nie trzeba.
Podkreślenie przełomu średnicy i góry stanowi stały składnik brzmienia każdego nagrania – od tego nie uciekniemy. Górę podano "na bogato". Jest mocna, żywa, chciałoby się powiedzieć asertywna, momentami ofensywna i przenikliwa, cały czas skupiona na detalu. Brak jej audiofilskiego wyrafinowania, znanego z droższych przetworników, nie tylko armaturowych, ale też dynamicznych (Pinnacle P1 są tego najlepszym przykładem; zob. recenzję w nr. 10/2017), zupełnie jakby osoby odpowiedzialne za dostrojenie modelu M6 powiedziały: "zapomnijcie o finezyjnym pitu-pitu, ma być konkret i tego się trzymajmy". Takie podejście z pewnością popłaca na scenie – po raz kolejny daje więc znać o sobie monitorowe przeznaczenie M6.
Na koniec to, co najlepsze: scena. Tej nie powstydziłyby się nawet sporo droższe modele. Jest szeroko, a nawet głęboko, nie brakuje powietrza, a umiejscowienie instrumentów i ich separacja są bezbłędne.
Podsumowanie
MEE audio M6 Pro nie są uniwersalne. Ich specyficzne, neutralno-analityczne brzmienie tłumaczy (to lepsze słowo niż "usprawiedliwia") monitorowe przeznaczenie. Ale można to wykorzystać, zwłaszcza jeśli ktoś czuje, że jego mobilne źródło dźwięku "zamula". W sumie to bardzo ciekawa propozycja od producenta, którego brzmienie trudno zaszufladkować, bo (przynajmniej na razie) co słuchawki, to inny dźwięk.