Słuchawki Bluetooth w cenie ok. tysiąca złotych to w dalszym ciągu tzw. chodliwy towar. Nic więc dziwnego, że nawet producenci, którzy mają w swoim portfolio sporo modeli z tego przedziału cenowego, co jakiś czas odświeżają ofertę i proponują coś nowego. Opisywane poniżej JBL-e są tego najlepszym przykładem. Po modelach oznaczonych okrągłymi setkami, jak 100, 300 czy 700, a także Elite'ach wykorzystujących system aktywnej redukcji szumów, np. 100, 700 i 750NC, amerykański producent dorzucił do serii Everest kolejne, z "dziesiątkami" w nazwie: 110, 310 i 710. Sprawdzamy możliwości najwyższego z nich.
Budowa
Wygląd 710-tek jest charakterystyczny dla całej serii Everest, pomijając rzecz jasna modele douszne. Średniej wielkości słuchawki średnio rzucają się w oczy, aczkolwiek – i to nawet pomimo koloru szarego (oficjalna nazwa to "Gun Metal", co jednak bardziej pasuje do wstawek na pałąku – taka wersja kolorystyczna była testowana; oprócz tego jest jeszcze "Silver") – nie są do końca "przezroczyste". Zwłaszcza że logo wytłoczone na dyskach mocujących muszle jest duże i ma błyszczącą powierzchnię.
Zastosowano te same materiały i niemal identyczne wykończenie jak w modelu Everest Elite 700 (zob. recenzję w nr. 2/2016), czyli solidny twardy plastik, sztuczną skórę i stalową szynę w pałąku. Regulacja jest klasyczna i nawet przyjemna w obsłudze, aczkolwiek zabrakło podziałki numerycznej, a "klikanie" jest słabo wyczuwalne (trójkąciki zastępujące cyfry nie są zbyt czytelne, a poza tym komu chciałoby się je liczyć?).
Wypełnione elastyczną pianką pady dobrze przylegają do uszu i nieźle tłumią odgłosy otoczenia (w przeciwieństwie do 700-tek nie zastosowano tu aktywnej redukcji szumu NXTGen Active Noise Cancellation). Komfort używania jest wysoki – przede wszystkim za sprawą niewielkiej wagi i umiejętnie dobranego nacisku na uszy/głowę. Poza tym "siedemsetdziesiątki" są bardzo elastyczne, więc nawet niedbale wrzucone do torby czy plecaka sobie poradzą, w ostateczności przyjmując zgrabną formę półksiężyca.
Dwa tryby pracy oznaczają, że 710-ki wyposażono w gniazdo minijack i kabel z pilotem (który jednak nie daje możliwości regulacji głośności), a także przyciski sterowania/parownia Bluetooth i gniazdo micro-USB do ładowania baterii (co zajmuje tylko 2 godziny, a pozwala na aż 25 godzin słuchania). To ostatnie umieszczono z lewej strony wraz z mikrodiodą informującą o stanie naładowania akumulatora, a całą resztę "tablicy sterowniczej", gniazdo microjack i mikrofon z funkcją Echo Cancellation w prawym dysku. Obok suwakowego włącznika zintegrowanego z diodą, trzech przycisków do obsługi odtwarzacza i rozmów telefonicznych, a także przycisku parowania jest jeszcze jeden, oznaczony literą S w kółeczku. Chodzi o funkcję/technologię ShareMe 2.0, dzięki której słuchawki można sparować z innymi nausznikami Bluetooth, dzieląc się w ten sposób z ich użytkownikiem słuchaną muzyką albo np. ścieżką dźwiękową filmu oglądanego wspólnie na tablecie.
Wyposażenie Everestów 710 to JBL-owa klasyka: porządne, zapinane na suwak, twarde etui plus dwa kable: do ładowania (w charakterystycznym dla tego producenta pomarańczowym kolorze) i słuchania w klasycznym trybie przewodowym, z jednoprzyciskowym pilotem, oraz schowana w kartoniku "papierologia", czyli instrukcja, gwarancja itp.
Jakość brzmienia
Basowe zabarwienie modelu Everest 710 – a w efekcie lekkie poszerzenie i ocieplenie brzmienia – jest z jednej strony łatwo zauważalne, a z drugiej daje o sobie znać przede wszystkim w tych nagraniach, gdzie jest dużo najniższych dźwięków. Wówczas przekaz ma sporo masy i głębi, jest obszerny i dynamiczny. Takie nagrania, jak np. "Tamagotchi" Taconafide wypadają sprawnie i żwawo, z czytelną rytmiką i dobrą selektywnością, aczkolwiek największe wrażenie robi w nich właśnie nisko schodzący bas. I dokładnie taki repertuar (hip-hop i gatunki pokrewne) korzysta na brzmieniu "siedemsetdziesiątek" najbardziej. W jazzie to basowe eldorado wcale nie jest już tak oczywiste, czasami może się wręcz wydawać, że najniższe składowe są dawkowane cokolwiek oszczędnie.
Bas w naturalny sposób łączy się z niższymi partiami średnicy, które także wydają się nieco pogrubione i "dopalone". Z kolei wyższe rejestry tego zakresu procentują wyraźnymi akcentami dynamicznymi, zwartością i dobrym nasyceniem barwą. Sybilanty JBL-ów nie są szczególnie eksponowane, zarówno wyższe rejestry damskich wokali, jak i gitary są lekko stonowane, ale też całkiem selektywne. Wyraziście są również oddawane różnego rodzaju zabiegi artykulacyjne, jak np. oddechy wokalistów, szarpnięcia strun itp. Z drugiej strony charakter tonalny JBL-ów, dość wyraźne przeciągnięcie sygnatury brzmieniowej na stronę basową, powoduje, że muzyka bywa (w zależności od gatunku, jest to odczuwalne przede wszystkim w rocku) przekazywana z dość jednolitą manierą, ze specyficznym ciężkawym "klimatem".
Góra nie jest szczególnie wyrafinowana, ale całkiem selektywna. Charakteryzuje się też niezłą swobodą dynamiczną. Na pewno nie można tu mówić o nadmiernej sterylności czy szklistości. W brzmieniu pojawia się co nieco pogłosu i dźwięków towarzyszących grze na konkretnych "żywych" instrumentach, aczkolwiek w mocniejszych/cięższych gatunkach soprany mają w tym mniejszy udział niż bas. W jazzie prezentacja przestrzenna opiera się w równej mierze na dodatkowej otoczce pogłosowej wokół floor tomów i perkusyjnych talerzy.
Podsumowanie
Ciekawe brzmienie – niby dopalone basowo, ale nie w każdym repertuarze. Tak jakby niskie tony dokładnie wiedziały, kiedy mogą "wejść do gry". Kolejna udana konstrukcja JBL-a ląduje na liście słuchawek, które zdecydowanie warto sparować ze smartfonem.